czwartek, 30 grudnia 2010

Prezenty prezentuję

Czas Świąt i okolice sprzyjają podarkom.
W moim dzieciństwie do nas przychodził zawsze ŚWIĘTY MIKOŁAJ.
Nie Mikołaj, ani Gwiazdor, ani Aniołek czy Gwiazdeczka, o Dziadku Mrozie dopiero w szkole usłyszałam.
Przychodził 6 grudnia, w nocy, zostawiał mały podarunek pod poduszką i znikał! Czasem też szliśmy na spotkanie ze Świętym Mikołajem w kościele dominikanów.

Kiedy dzierżyliśmy z bratem pierwsze moniaki kieszonkowego i wolno nam już było samopas łazić po mieście zaczynaliśmy i my bawić się w niespodzianki dla Rodziców.
Śmieszne i drobne to były podarki, najczęściej z kiosku koło parku.
Ale do swojej śmierci Tato używał pędzla do golenia właśnie otrzymanego z takiej okazji.
Dziwnym trafem okazało się włosiem borsuczym, czy innym szlachetnym i służyło ho ho ho! Mama dostawała szminki, grzebyczki, lakiery do paznokci, sami widzicie - skromniutko.

W czasie Świąt Bożego Narodzenia nie było prezentów.
Samo świętowanie było dla nas ważne i mimo słuchania o podarunkach z tej okazji jakoś nigdy nie próbowaliśmy tego zmieniać.
Sytuacja finansowa Rodziców nie pozwalała na zbytki.
Ale przy stole było jak z przepisu, 12 dań, kolędy, obowiązkowe Msze Święte. Bywali goście, ale też bez większej ilości, lub czasem Wigilia była u Dziadka.
Nie do pomyślenia było polegiwanie z książką, jeśli się nie poszło do kościoła. Ale też do roboty nikt nas nie gonił. Raz tylko wysłano nas po karpie.
Nikt z tej okazji nie złorzeczył na sprzątanie, bo szału nie było.
W dzień Wigilii rano ubieraliśmy choinkę. Po południu szliśmy szukać pierwszej gwiazdki na podwórko i jak się pokazała lecieliśmy z tą nowiną do domu.
Z braku internetu, a w moim domu nawet telewizora udawało się nam obejrzeć wszystkie dekoracje w mieście, kościołach i nikt nie tył.
I na te skromne Święta czekało się z niecierpliwością. Rozmawialiśmy przy stole.

Podarunki z okazji Świąt wprowadził mój mąż w życie i wszystkim się ten pomysł podoba chyba. Ja mam mieszane uczucia.
Czasem naprawdę nie wiem, z czego ucieszy się dana osoba. A czasem wiem, a nie mam funduszy.
Co do mnie, to cieszę się z każdego prezentu, nawet Currara od Teściowej plus grube popielate rajstopy wywołują uśmiech.
Rajstop takich udało mi się dostać kilka par i dzięki nim zaoszczędziłam na cielistych, których nie musiałam zimą pod spodniami wydzierać. A Currara stoi w łazience i może nabierze bardzo szlachetnego zapachu, nigdy nie wiadomo!

Możecie sobie pomyśleć, że lekka kpina wyłazi, nic podobnego!
Kiedyś, fakt, z poczuciem bezradności przyjmowałam te prezenty, ale dziś patrzę na nie inaczej!
Moja Teściowa, już emerytka cały rok odkłada, aby KAŻDEMU coś ofiarować.
I jak widzę nieporadnie, krzywo zapakowane paczusie i przewiązane wstążeczkami z kwiatków z odzysku to robi mi się ciepło na sercu.
Skąd matuś ma wiedzieć, co czytamy, co dziergamy - stara się dopasować do każdego prezenty praktyczne.

Ale potrafi zaskoczyć! W lipcu dostałam od Niej coś niesamowitego:

nie było wcześniej okazji, więc teraz się pochwalę. To praca mojej Teściowej - książka. Jej własna.

Mąż dostał na przestrzeni lat też i kalesony i gacie, skarpety i kapcie. Myślę, że w duchu bardzo nad tym kręcił głową i zastanawiał się, skąd te pomysły.
A one z braku informacji!

W tym roku od Męża i Dzieci dostałam dwie książki o jakich nawet istnieniu nie wiedziałam:

oraz film, który bardzo lubię i mogę kilka razy oglądać - Mistrz i Małgorzata.
W znakomitej reżyserii, obsadzie i z zachwycającą muzyką.

Przyda mi się też torebka i korale, a krem do pielęgnacji biustu spowoduje pewnie jego wzrost o 3 numery!

Kiedyś bardzo marzyłam o złotych kolczykach, takich całkiem malutkich, delikatnych. Nigdy bowiem sobie sama nie kupiłam i z domu nie wyniosłam.
To było wielkie marzenie, trwało latami, lecz kiedy stawałam u jubilera zawsze mi było żal w końcu kasy i wolałam się zrealizować w pasmanterii. Nikt też nie odkrył tego marzenia.
Tłumaczyłam sobie jak byłam młoda, że kupię za rok. A teraz - a po co ci!

I faktycznie, teraz wolę kłębek włóczki, garść czesanki, materiał, śmieszne korale, krem do rąk. Złotych pierścionków nie noszę, srebrną biżuterię dostałam kilka razy od męża i rzadko zakładam. Minimalizują się moje potrzeby.
Kiedyś szyłam dla siebie, no ale i bywało się na balach towarzyskich, dziś patrzę na ilość mych ubrań i głową kręcę ile tego, nie wiadomo kiedy człowiek tyle nazbierał.

Dawniej marzenia miałam na wyrost, dziś one takie bliżej mnie, spokojniejsze.
Marzę o rzeczach dostępnych, nawet pospolitych. Dlatego prezenty zawsze mogą być tymi wyczekanymi i spełnionymi.
Kiedyś w prezencie zamiast wydumanego szala w ostatniej chwili podarowałam bliskiej osobie proszek do prania w jakimś większym pudełku, nawet nie przypuszczałam, ile radości udało się dać! Sama kilka lat później zachwyciłam się tacką ciast, bo moje wyjątkowo się nie udały.

Podobnie było z koralami we wściekłym niebieskim odcieniu, ja beżo-ecru wtedy i nie podobały mi się, dziś - cudo!

A to ostatni prezent od Agaty, która intuicją wyczuła, że łkam z byle powodu, lodówka mnie dołuje a świat za duży.
Trafiła idealnie w marzenia.
W tym pudełku jest wszystko co mnie cieszy! Nożyce - kiedyś Najmilszy mi kupił, niestety nie dało się nimi ciąć, potem nie trafiłam na inne, dziś mam swoje i sprawne!

Widzicie ten bajeczny pas z kotami????? Ma przody i tyły!!!! Będzie z tego piękna dekoracja.
A tkaniny angielskie, właśnie zdekatyzowałam i ułożyłam wzorami - wszystko pięknie pasuje do pięknego patchworka!

Dawno temu dostałam też zestaw narzędzi: młotek, szczypce, kombinerki, śrubokręty - używam namiętnie! Deska z Ikei z bezpiecznym nożem - bez tego paluchów bym już nie miała!
Zakładki, breloczki, notesy - wszystko wykorzystuję.

Kartki i listy przechowuję od lat. Patrzcie jaka śliczna doleciała od Irenki:

własnoręcznie zrobiona, z elementami 3D! Irenki kartki zawsze są takie piękne!

W zakupach z Kaszmiru też odkryłam prezenty.

Jak na bizneswoman to Laura powinna kalkulator dostać, bo cienka w matematyce, oj cieniutka i myli się bardzo!

DZIĘKUJĘ!


W Nowym Roku życzę Wszystkim
SZCZĘŚCIA, POSADY, PARADY, UŚMIECHU, LITOŚCI DLA INNYCH, ZROZUMIENIA, MARZEŃ, ZDROWIA, BLISKOŚCI, CZASU I PASJI!
By ten Nowy Rok był wspaniały!!!!!




Ps. W starym roku jeszcze mi ostatni publiczny zegarek padł!
Zwykły czasoodmierzacz znad telewizora, wskazówki mu opadły..... nawet wymiana baterii i próba umocowania wskazówek nie pomogły! Pozostaje zegarek w komórce i laptopie. Bo w kuchennym też czas stanął na 13:50.

Na spokojny czas czekania na Nowe przygotowaliśmy sobie seans filmowy, złożony z filmów w oryginalnej wersji językowej czyli po rosyjsku. Niestety tylko pożyczone. DVD chyba nie padnie?

środa, 29 grudnia 2010

Lodówka

Moja wygląda tak:


A sikory mają ucztę wydziabując dziury w workach:



Zamrażarka działa, ale w lodówce mamy +8 do +14.
Na nową nie ma funduszy na razie. Dobrze, że zima!!!!

Bardziej mnie martwi maszyna do szycia, która ma problem z szyciem prosto.
Do końca tego przeklętego roku jeszcze chwilka, jeszcze sekundy, muszę wytrzymać!

wtorek, 28 grudnia 2010

Na co komu pies - wool of cocker spaniel

Nazbierałam z uszu Bajtusiowych czesanki!
Włos ma na nich długi, miękki, lśniący. Wyczesywałam cierpliwie i składałam w woreczki. Na samym początku uprałam taką garść i to był błąd - sfilcowała się od razu.
Długo to trwało.
Uzbierałam 12 deko i skoro musiałam wszystkie inne zabawki pochować, przezornie blisko zostawiłam kołowrotek i czesankę z Bajtka.
W pierwszy dzień Świąt małżonek wybrał się do rodziny brata, a ja pod pozorem potrzeby samotności zasiadłam do Gada i ukręciłam.
Przy okazji mierzyłam czas - 47 metrów /h .

W pierwszej wersji uzyskałam 141 metrów 2 ply.
Singiel 282 metrów był gruby, bo nie posiadam zgrzebła, a sierść przechowywana i przekładana z miejsca na miejsce pofilcowała się w buły, więc wyciągałam ile dałam rady palcami i nie zależało mi na cieniźnie.


Nawinęłam na motowidło i uprałam zwój.
Nie capiło psem absolutnie. Ta sierść pozbawiona jest bliskości psich gruczołów zapachowych i jedynie pospolity kurz z niej zszedł.
Wyczesywałam Bajtka też kiedy był w miarę czysty.

Od razu zauważyłam, że wełna ma tendencję do zbijania, więc jeszcze raz nawinęłam na motowidło i zmierzyłam. Ubytek wynosił ok 10%. Powtórne mierzenie dało wynik 127,5 metra w 2 ply.



Wełenka jest sucha, pachnie teraz lenorem, jest bardzo mocna, nie można jej przerwać rękami, musiałam użyć nożyczek.
Po intensywnym trzepaniu wełny uzyskałam efekt moheru.
Jest miękka, ale jednocześnie lekko drapiąca. Kolor ma zbliżony do moich włosów, taka namiastka alpaki, beżowo-rudy blond.

No i mam zadumę, co z niej zrobić.
Myślałam, ze posłuży jako część w swetrze, jednak obawiam się, że filcowania nie koniec.
Czapka? Rekawiczki? To też będzie zaraz sfilcowane, ale jednocześnie ciepłe.
Torebka? To byłoby najlepsze rozwiązanie, ale jakoś muszę ograniczyć ilość torebek.
Pozostawiam w nawoju do ostatecznej decyzji, póki co noszę jako golf na szyi po domu i napawam się niesamowitym ciepłem psiej sierści.
Może oddzielenie jej inną wełną nie pozwoli się filcować drastycznie?

poniedziałek, 27 grudnia 2010

Kawa, mięso i kran

- Zrób mi kawę.
- Jaką?
- Taką jak dla siebie.
- To by cię zabiło!
- Mnie????? (Kawę piję cały dzień do 20 wieczorem)
- No fakt, ciebie to szpadlem by nie dobił.

Chwilę potem podany kubek z kawą. Pyszny ulepek.
- Normalnie to ja więcej słodzę.

**********
- Wiesz, ty jesteś taka mięsożerna, i mocarna, i muskuły masz...no daj na plecy popatrzeć! Na pewno pochodzisz z takiego plemienia, co szło przez las i maczugą wybijało wszystko co żyje, a potem całe plemię na surowo z łakomstwa je pożerało!

- Tak ukochany mężu, stąd mój ród. Ty zaś pochodzisz z tego plemienia co sobie po nas kości na ogryzanie zbierało i wysysało posokę ze źdźbeł i dlatego taką wiotkość w genach nosicie.

**********
- Kran piszczy!!!!!
- No.
- Może naprawisz?
- Nie znam się, nie potrafię, zarobiony jestem.......(cytat)

Po tygodniu:
- O! Kran nie piszczy! Naprawiłeś??????
- Nie, piszczadełko się zepsuło!

Po dwóch tygodniach:
- Znowu piszczy!
- Czyli piszczadełko się naprawiło! Widzisz, a marudzisz, że u nas się wszystko tylko psuje.


Wyzysk małoletnich z domowego przedszkola za zgodą rodziców, niemniej jednak wyzysk - bo bajki nie było w tym czasie!
Dinozaur wstawiony na życzenie Laury.

sobota, 25 grudnia 2010

Niebo i ziemia - Dzisiaj w Betlejem

Piękna ukraińska kolęda Niebo i Ziemia




a to nasza



Można pośpiewać wspólnie :)
Wesołych Świąt Bożego Narodzenia!

czwartek, 23 grudnia 2010

Niech Was omiecie magia Świąt!

Niech Wam szczęście sprzyja,
dobrobyt gości,
zdrowie nie nawala,
uśmiech na twarzy niech przywołują same piękne chwile!

Szczęśliwych dni w Święta Bożego Narodzenia
i wszystkiego najlepszego na Nowy Rok!

Łez wzruszenia Wam życzę,
i bałaganu domowego rodzinnego,
czasu rozmów z bliskimi,
słów pojednania i wybaczania
oraz czasu na wspomnienia o bliskich.

Niech się każdemu zdarzy według potrzeb!
Niech w Was umacnia się dobro i miłość!
I śmiech z domów niech się niesie wraz z kolędą!


karteczka pochodzi ze strony ekartki.net.pl



Drobiazgi

Kury.

Kury te robię już od prawie 20 lat i chyba powinnam czegoś nowego się nauczyć.
Służą jako chwytaki do gorących uchwytów garnków.
Wysłane do Doroty, Agaty, Irenki, Laury i Eli.
Dotarły do wszystkich Pań!

Posłanka dla dwóch Pań Czterołapych, u mnie jako poduszki


Wybrałam tu tkaninę z wzorem jakobińskim, ponieważ i ja i Szefowa owych psin lubimy takie wzory. Posłanka są dwustronne, nie zrobiłam zdjęć z tyłu, ale tam jest wzmacniana flanela.

A jedna z bliskich mi osób - Gosia dostała jedynie kawałki ozdobnych tkanin


za to mogłam Ją osobiście uściskać, bo pracuje w moim mieście.

Jeszcze inne miłe osoby czekają w kolejce, bo okres Świąt to nie tylko trzy dni.

środa, 22 grudnia 2010

Kołderka dla Księżniczki

Księżniczka ma na imię Natalia.

A to kołderka dla Niej, dość szeroka, aby można było Księżniczkę opatulić lub by patchworek sprawdzał się podczas zabawy na podłodze. Wymiary ok 120/100 cm.










Kolorystyka dopasowana do kołderki starszej Księżniczki Weroniki
.


Już wiem, że dotarła do Mamy Natalki, ciekawe czy Księżniczce się spodobała?

wtorek, 21 grudnia 2010

Łapki kuchenne

Z okazji Świąt uszyłam do kuchni nowe łapki kuchenne wg przepisu pani Lise Bergene.
Przyznać muszę, iż bardzo podoba mi się Jej podejście do szycia patchworków. Całkowicie odmienne od szkoły, którą ja sama do tej pory stosowałam.
Lekkość tematu, brak skrupulatnego wyliczania milimetrów, swobodne pikowania, od ręki wycinane kształty aplikacji - to wszystko to dla mnie "linijkowej" nowość.

Łapki powstały z odciętego dołu spódnicy i resztek jakie pierwsze złapałam w garść sięgając po omacku do pudła z materiałami, czas ich wykonania od skrojenia po zawieszenie w kuchni to godzina.



Jak widać, dżins jest specjalnie wystrzępiony (wyprany w woreczku w pralce), serduszka też takie były, tylko ja za daleko od brzegu wykonałam szwy i za bardzo odstawały, więc przycięłam je na około 3 mm i przy następnym praniu one również zyskają taki fajny postrzępiony brzeg.
Uchwyty to po prostu wycięty szew spódnicy, bez podwijania.
Tak właśnie ma być. Lekko, bez specjalnej dbałości.
Zbyt wiele czasu poświęcamy czasem duperelom, a swoją funkcję łapki dzięki podwójnej ocieplinie spełniają znakomicie.

No i jeszcze jeden aspekt: swego czasu wyszyłam łapki wzorem celtyckim i one wiszą reprezentacyjnie na haczyku, bo rodzina nie śmie ich używać.


Posługiwali się innymi, już tak nabitymi od tłuszczu, że żadne pranie nie pomagało. Teraz mogą korzystać z nowych bez strachu. A mnie ubyło z zapasów szmat.

niedziela, 19 grudnia 2010

Koniec balu, do sprzątania!

Tildowy Króliś wzbudza zachwyt!
Dotarł do mnie już w piątek późnym popołudniem i od razu trafił do wszystkich rąk. Każdy dotykał, macał, zaglądał pod spódniczkę!
A muszę Wam powiedzieć, że ciuchy to ma tak odszyte bajerancko, że ho! ho!
Spodenki z gumką, kołnierzyk w tunice odszyty, wykończone owerlokiem!
Sam kapelusz można godzinami oglądać!

Cała postać jest mocno wypchana. Łapki i nóżki są przyszyte ręcznie, ale uszy są wszyte w ścieg przebiegający przez głowę.
No masakra, jak można takie detale wykończyć!
Zrobiłam Królisi zdjęcia w różnych ustawieniach, aby można było sobie proporcje zobaczyć. Cała postać ma 40 cm.


Coś cudownego! Theyooko, jesteś Wielka!!!!

Małżonek pogonił do składania maszyny, miałam dziesięć dni na swawolę. Na koniec zrobiłam zdjęcie polu bitwy tuż przed składaniem i poukładałam swoje zabawki:

-nici


-małe szmatki (posegregowałam wg kolorów, tematycznie i paski, które przydadzą się do ramek i wykończeń oraz większe kawały zebrałam na stosik i wysiudałam to wszystko z domu na korytarz do szafki).


Udało mi się trochę poszyć, np mam gotowych 17 wierzchów poduszek dla dzieci z Domu Dziecka


jedną kołderkę, dwa posłanka, norkę dla świnki morskiej, stadko kur.
Ponaprawiałam trochę ciuchów, m.in poskracałam 5 par dżinsów sposobem zachowującym oryginalny brzeg


a na koniec naprawiłam (przyszyłam nowe) zapięcia na rzepy w mężowskiej kurtce i włala! mogę sobie sprzątać teraz do upojenia!

Żeby tak całkiem przy maszynie nie szaleć, to rankiem przed wyprowadzaniem psa udziargałam chustkę z moheru.

Ucho boli już jedynie wieczorem, zmienił mi się głos, drętwienie w rękach minęło całkiem (jedynie z samego rana przed wypiciem kawy koniuszki palców są lekko nieczułe), ale za to chyba bark mi się przekręcił lewy, bo nie mogę z siebie bluzki zdjąć :)))) to już groteska!

Chłopina cieszy się z tych rzepów, widzi, że rozpadam mu się jak kariatyda na fasadzie, więc nawet nie chce wielkiego sprzątania.
Okno mam udekorowane przez mojego wychowanka piątkowo-niedzielnego z domowego przedszkola


oraz zaliczam wdzięczne Przygody Filonka Bezogonka, które aktualnie mu czytam i pięknie jest!

Reszta posiadłości ma taki rozmiar, że w dwa dni będzie błysk!

Pan Mąż sam robi zakupy, sam ugotuje i poda z pierwszą gwiazdką.
Ja zwykle robiłam ciasta, ale w sobotę Najlepszy zabrał się za piernik staropolski z masą przypraw, litrem miodu i cudami. Pozostaje mi na szczocie i szmacie polatać.
No i stół "ubrać"!
Zrobię mu na złość sernik na zimno, i kremówkę na krakersach, a co!
Będzie marudzić, że tradycja, tradycja, tradycja. Ale z apetytem zje, bo ciasta akurat mam opanowane.

Sama maszyna jeszcze postoi przez niedzielę, może uda się myknąć do niej.
Boże, proszę o jeden pokój dodatkowy!!!!!

środa, 15 grudnia 2010

Ależ miło!

Niespodzianka Theyooki trafi do mnie!

TEN KRÓLICZEK


Tym bardziej cieszy, że oskrzela przenoszą się na uszy (moje) i może długouchy wyciągnie siły nieczyste!

Pierwszy raz w ręku będę miała coś tildowego..... ależ ludzie mają talenty do takich drobiazgów i detali!

Dziękuję Losowi, Theyooce i Dziewczynom, których blogi podglądałam i zachwycałam się Waszymi umiejętnościami!

poniedziałek, 13 grudnia 2010

Przyjemności


To co lubię, to co się u mnie niedługo będzie kręcić pochodzi ze Sklepu Kaszmir.

Właśnie dokupiłam BFL i merino 18, pozostałe zakupiłam ciut wcześniej.
Unurzałam się w nich łapami po łokcie.
BFL jest miękki, delikatny, włos długi - strach będzie go farbować. A szetland ma coś czego żadna inna czesanka nie ma. Pachnie owcą!!!!
Od razu przyznam, że kiedy zobaczyłam jak Laura wzięła go na kołowrotek to tak Jej marudziłam, tak nękałam, tak żyć nie dawałam, że Dobra Kobieta odsprzedała swój prywatny zapas. Dzięki!!!!! Niech Ci Bozia.....
To jest cudowne poczuć zapach wełny. Oczywiście, jest to przyjemny niuans czystego włosia. Gdzieś ta moja tęsknota za naturalizmem ma ujście!

Alpaka z jedwabiem - strach ruszać, chyba trumienna będzie do macania i nurzania. Nie miałam takich skarbów. Boję się tego.
Merino 18 chyba jako pierwsze pójdzie na kołowrotek, bo już jakąś znajomość merynosa mam.
Korciły kolorowe czesanki, zwłaszcza Tranquil, ale muszę się trochę ujarzmić i poskromić.

Takie to moje przyjemności.
To wszystko jako robótki w następnym roku.
Teraz bowiem maszyna furkoce, szyją się poduszki dla dzieci, kołderki, inne drobiazgi. Dobry mąż pozwolił na sajgon i śpieszę się z robotą.

czwartek, 9 grudnia 2010

Najpierw obowiązek - potem przyjemność


Co to jest?
- Muszki. Dokładnie muszki wiązane.

Dla kogo?
- Dla bardzo eleganckiego Pana.

A z czego?
- Z jedwabiu, poliestru i żakardu wiskozowego.

Jak długo szyłaś?
- Te na zdjęciu trzy dni, wcześniej uszyte dwie już u Właściciela uszyte wcześniej.

Ile czasu się do tego zabierałaś?
- 10 miesięcy!!!!!!!




No tak.
Nie po drodze mi szycie tych muszek.
Propozycja padła bodaj pod koniec tamtego roku, pierwowzór Zlecający otrzymał w lutym tego roku i od tego czasu cierpliwie czekał końca.

Szyjące koleżanki będą wiedziały o czym piszę.
Jedwab w szyciu i poliester, a zwłaszcza żakard niezbyt jest przyjazny. Muszki są odwzorowaniem angielskiej z jedwabiu, z manufaktury niedostępnej dla przeciętniaka. Jest w bardzo rzadkim rozmiarze.

Zlecający kocha się w takich ozdobach i są one jego znakiem rozpoznawczym. Swoje muszki-arcydzieła nosi na wszelkie okazje, a ponieważ nie znalazł gotowych, odpowiadających mu na rynku polskim - poprosił mnie.
Owszem, stać Pana na sprowadzenie wybranego modelu, ale podjęłam wyzwanie!

Warunki były takie:
Dokładny model. Szycie ręczne. Nie mogą odznaczać się brzegi. Cienkie.

I to była jazda. Nie mogłam pruć modelu, zrobiłam więc szablon wyliczając wszystkie krzywizny, bowiem noszona muszka już miała swoiste deformacje.
Długo szukałam najcieńszej flizeliny. Pomysł zapięcia też ewoluował.
Ale tak najbardziej przeszkadzał mi brak czasu i miejsca.
Mam naprawdę ciaśniutkie mieszkanko, a rodzina społeczna, więc co chwilę mam najazdy i wyjazdy. Potrzebna mi pracownia!

Nie przypuszczacie nawet jak trzeba się przy tej robocie skupić, jak ważna jest kolejność.
Cienka flizelina była upiorna w klejeniu, łatwo ją można było zdeformować, zszywane brzegi zostały wycieniowane, aby uniknąć zgrubienia na brzegu.
Wycięcia na rogi mają milimetr szerokości, więc strach w oczach przy przewlekaniu i formowaniu cienką igłą. Odszycie mogłam zrobić na maszynie, ale igła cieniutka, szew ustawiony na milimetr, łapać flizelinę mogłam co najwyżej 0,5 milimetra, aby szew był cieniutki a flizelina nie odpadła.
Po wywleczeniu cała robota to już była w łapach. Ściegi kryte. Obie strony jednakowe bez wyglądających szwów z drugiej strony. Palec od popychania igły skłuty.
Żelazko szalało. Tak samo deska do prasowania, która była polem bitwy i pozwalała przyszpilać całość do miary.
Zawzięłam się i skończyłam!


A po co mi to?
- Dla kasy!

Pan bardzo przyzwoicie płaci, a bida zajrzała w oczy.
Zasiłek z pośredniaka to jednak ciut mało jak na moje potrzeby :)))))

No to jak już skończyłam, to sobie zakupiłam cacko z dziurką:



Cacko to kołowrotek.
Miniatura mojego prawdziwego! Stanął przy wcześniejszym cacku - maszynie do szycia! Podarowałam sobie to na Mikołaja, a wyszperałam na A.
Cieszę się jak dziecko!

środa, 8 grudnia 2010

Kombajn


Kombajn powstał z mojej pierwszej uprzędzionej wełny już nie jako próbka. Miałam pół kilo czesanki turkosowej i dwa moteczki-gratisy od Izy.
Bawiłam się w mieszanie i w sumie uplotłam trochę gładkiego i trochę melanżu.
Czesanka ma piękny kolor turkusu. Lampa rozjaśniła.

Mając sporo tego merynosa nie chciałam dziergać kilku wszechobecnych chust z cienizny, ale czekałam na przypływ inwencji i wykorzystanie całości.
W końcu wena przyszła. Wymyśliłam ten fason, aby połączyć melanż z pełnym kolorem.

Nitka, chociaż w miarę równo sprzędziona była cienka i sztywna, a ja zamarzyłam o czymś puchatym.
Na Gadzie szybciutko, aby nie przerwać nici przekręciłam odwrotnie i oczom mym ukazało się całe moje amatorstwo. Wylazły wszystkie grudy!
Ale szczerze mówiąc - ta nić bardziej mi się spodobała. Taki artyzm to wprawne prząśniczki długo trenują :)))))

Kombajn to:
- bluzka podstawowa z rękawami 3/4, dekolt średni, robiona bez zszywania na okrągło z melanżowej części i najbardziej gruzłowatej na drutach nr 4,5, oraz z dołu ściągaczowego z cieńszej nici drutami 3,5. Sięga do połowy bioder. Można ją nosić na jedną lub drugą stronę, jest jednakowa w formie, różni się układem melanżu




- zarękawki, robione na okrągło, ściągaczem, druty 3,5, od połowy dłoni po pachę. Na obwodzie 40 oczek, na samej górze w przedostatnim rzędzie dodane 10 oczek, aby było pod pachą wygodnie i nie uciskało ramienia. Można je wywijać.


- golf, robiony na 100 oczkach ściągaczem, zmiana szerokości wynika z użycia różnej grubości nici i drutów. Można go nosić na kilka sposobów.



- kapelusik udziergany szydełkiem z największych baboli i ufilcowany w pralce.


Całość można oczywiście nosić na kilka sposobów:
-samą bluzkę,
-z zarękawkami lub bez,
-z golfem lub nie,
-kapelusz i sam golf to ciepłe okrycie do płaszcza,
-zarękawki można założyć do innego ciucha
-lub zrobić z nich getry.


Już szczęśliwa, że wykorzystałam całość zaczęłam sprzątać, aż tu nagle w kolejnym pojemniku odkryłam jeszcze kawałek turkusu i wydziergam jeszcze pokrowiec na telefon lub opaskę na włosy. Lubię wykorzystywać wszystko do końca.
Całość dzieła waży 48 deko, więc jakieś 2 dkg zmarnowałam w przędzeniu i dzierganiu.

Prałam ręcznie, a ponieważ w wodzie kolor długo się pokazywał w płukaniu wykorzystałam znów środek do czyszczenia z octem z Lidla. Po praniu kolor wełny jest dalej bardzo intensywny, ale już nie puszcza barwnika.
Całość jest bardzo miękka, ja ją noszę bezpośrednio na ciało. Nic się nie rozlazło.

A najbardziej lubię zarękawki!!!!

sobota, 4 grudnia 2010

Znikające blogi

Co rusz napotykam problem znikających blogów, postów.
Trzeba robić kopie zapasowe, bowiem nie każdemu podoba się co piszemy.

Kopia zapasowa:
Pulpit nawigacyjny - ustawienia - narzędzia bloga- eksportuj bloga!

Róbcie kopie - co jakiś czas zapisując albo na własnym dysku, albo na płytce lub zewnętrznym. Potem, aby wgrać ta sama droga, tylko zamiast EKSPORTUJ wybrać IMPORTUJ!


To teraz małe ćwiczonko, nie bać się i niech każda zrobi kopię!

piątek, 3 grudnia 2010

Zadziwiające!

Wczoraj Małżon wybrał się do Poznania, na spotkanie jakiegoś Ważnego Pana. Ważny Pan w środę był w Warszawie i nawet była propozycja cobym się zabrała. Małżon do ministerstwa, a ja pokicałabym po stolicy.
Ale się porobiło z pogodą i nie ryzykowaliśmy. W dodatku w krótkim odstępie czasu zaatakowało mnie znów zapalenie oskrzeli i lepiej mi się nie wywlekać z domu.

Szanowny małżonek wybrał w czwartek tym razem PKP i ledwo się zaczął koleją pchać, szanowna małżonka oglądając tv poinformowała, że do Wielkopolski nie dojedzie.
Powrócił na łono rodziny jakimś cudem.

Ata wczoraj napisała do mnie maila, że coś gna w stronę Wrocławia Pocztą Polską.
I przezornie o wyglądaniu poczciarza koło poniedziałku, wtorku wspomniała.

A tymczasem Najukochańszej Poczcie Polskiej nie zabrakło skrzydeł!
I jak Miedwiedjew samolotem ruszył, tak ona do mnie z prezentem od Aty!

Dziś (piątek) o 14 mój Ukochany Listonosz Pat nawet osobiście wlazł na piąte piętro i doręczył! Nawet schodzić nie musiałam.

No a tu:


- zielony igielnik!
- naszyjnik i korale!
- frywolitkowy zielony chwościk, który będzie u mnie wisiorkiem na szyi!
- list w zielonej kopercie!

Owszem, Ata zna moje ulubione kolory, ale skąd mogła wiedzieć, że właśnie kupiłam popielatą włóczkę? Tej nie pokazywałam na blogu.
I proszę, naszyjnik pasować będzie i do wszystkich moich zielonek i do szarości, bo łańcuszek jest popielaty!!!!
Zresztą on do wszystkiego będzie pasować!
Wszystko było tak pięknie opakowane.... ślicznie.

Nagle zrobiło się u mnie tak wiosennie!
Porzuciłam żelazko, aby szybko jeszcze światło złapać w domu, a teraz wyciągam ciuchy i się stroję.
A sprzątanie w lesie......

Czyż może być coś radośniejszego?????
Teraz i te zwały śniegu jakoś lepiej wyglądają.
Ata, dziękuję!!!!!!!

czwartek, 2 grudnia 2010

Anegdotki

Nasz ogródek jest pierwszy, zaraz przy wejściu. Każdy wchodzący wita się serdecznym DZIEŃ DOBRY!
A my odwracając się każdemu równie uprzejmie odpowiadamy powitaniem.
Bywa to męczące, zwłaszcza kiedy łby opuszczone w znoju w drugim kącie lub drzemka na leżaku, lub liczenie oczek na drutach zaprząta umysł.
Kiedyś mówię do małżonka:
- głupio tak mieć pierwszy ogródek, każdemu trzeba odpowiedzieć "dzień dobry"
On na to:
- Za to nikomu nie musimy mówić "do widzenia"!
Faktyczni, przyjeżdżamy pierwsi i wychodzimy wcześniej.





Siedzę przy obiedzie i dłubię w ziemniakach, próbuję je schować pod surówkę, dać po kryjomu psu, zdematerializować wzrokiem.
Mąż udaje, że nie widzi mych mąk.
Bąkam w końcu cicho:
- Nie znoszę ziemniaków.....
- Masz rację kochanie, ziemniaki się sadzi!




Przymierzam właśnie robiony sweter z golfem, wykręcam się na lewo i prawo.
Golf podwijam i opuszczam. Pytam w końcu najbliższego:
- Czy nie uważasz, ze ten golf jest dla mnie za duży?
- A co, nie stać cię?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...