W moim dzieciństwie do nas przychodził zawsze ŚWIĘTY MIKOŁAJ.
Nie Mikołaj, ani Gwiazdor, ani Aniołek czy Gwiazdeczka, o Dziadku Mrozie dopiero w szkole usłyszałam.
Przychodził 6 grudnia, w nocy, zostawiał mały podarunek pod poduszką i znikał! Czasem też szliśmy na spotkanie ze Świętym Mikołajem w kościele dominikanów.
Kiedy dzierżyliśmy z bratem pierwsze moniaki kieszonkowego i wolno nam już było samopas łazić po mieście zaczynaliśmy i my bawić się w niespodzianki dla Rodziców.
Śmieszne i drobne to były podarki, najczęściej z kiosku koło parku.
Ale do swojej śmierci Tato używał pędzla do golenia właśnie otrzymanego z takiej okazji.
Dziwnym trafem okazało się włosiem borsuczym, czy innym szlachetnym i służyło ho ho ho! Mama dostawała szminki, grzebyczki, lakiery do paznokci, sami widzicie - skromniutko.
W czasie Świąt Bożego Narodzenia nie było prezentów.
Samo świętowanie było dla nas ważne i mimo słuchania o podarunkach z tej okazji jakoś nigdy nie próbowaliśmy tego zmieniać.
Sytuacja finansowa Rodziców nie pozwalała na zbytki.
Ale przy stole było jak z przepisu, 12 dań, kolędy, obowiązkowe Msze Święte. Bywali goście, ale też bez większej ilości, lub czasem Wigilia była u Dziadka.
Nie do pomyślenia było polegiwanie z książką, jeśli się nie poszło do kościoła. Ale też do roboty nikt nas nie gonił. Raz tylko wysłano nas po karpie.
Nikt z tej okazji nie złorzeczył na sprzątanie, bo szału nie było.
W dzień Wigilii rano ubieraliśmy choinkę. Po południu szliśmy szukać pierwszej gwiazdki na podwórko i jak się pokazała lecieliśmy z tą nowiną do domu.
Z braku internetu, a w moim domu nawet telewizora udawało się nam obejrzeć wszystkie dekoracje w mieście, kościołach i nikt nie tył.
I na te skromne Święta czekało się z niecierpliwością. Rozmawialiśmy przy stole.
Podarunki z okazji Świąt wprowadził mój mąż w życie i wszystkim się ten pomysł podoba chyba. Ja mam mieszane uczucia.
Czasem naprawdę nie wiem, z czego ucieszy się dana osoba. A czasem wiem, a nie mam funduszy.
Co do mnie, to cieszę się z każdego prezentu, nawet Currara od Teściowej plus grube popielate rajstopy wywołują uśmiech.
Rajstop takich udało mi się dostać kilka par i dzięki nim zaoszczędziłam na cielistych, których nie musiałam zimą pod spodniami wydzierać. A Currara stoi w łazience i może nabierze bardzo szlachetnego zapachu, nigdy nie wiadomo!
Możecie sobie pomyśleć, że lekka kpina wyłazi, nic podobnego!
Kiedyś, fakt, z poczuciem bezradności przyjmowałam te prezenty, ale dziś patrzę na nie inaczej!
Moja Teściowa, już emerytka cały rok odkłada, aby KAŻDEMU coś ofiarować.
I jak widzę nieporadnie, krzywo zapakowane paczusie i przewiązane wstążeczkami z kwiatków z odzysku to robi mi się ciepło na sercu.
Skąd matuś ma wiedzieć, co czytamy, co dziergamy - stara się dopasować do każdego prezenty praktyczne.
Ale potrafi zaskoczyć! W lipcu dostałam od Niej coś niesamowitego:

Mąż dostał na przestrzeni lat też i kalesony i gacie, skarpety i kapcie. Myślę, że w duchu bardzo nad tym kręcił głową i zastanawiał się, skąd te pomysły.
A one z braku informacji!
W tym roku od Męża i Dzieci dostałam dwie książki o jakich nawet istnieniu nie wiedziałam:
W znakomitej reżyserii, obsadzie i z zachwycającą muzyką.

Kiedyś bardzo marzyłam o złotych kolczykach, takich całkiem malutkich, delikatnych. Nigdy bowiem sobie sama nie kupiłam i z domu nie wyniosłam.
To było wielkie marzenie, trwało latami, lecz kiedy stawałam u jubilera zawsze mi było żal w końcu kasy i wolałam się zrealizować w pasmanterii. Nikt też nie odkrył tego marzenia.
Tłumaczyłam sobie jak byłam młoda, że kupię za rok. A teraz - a po co ci!
I faktycznie, teraz wolę kłębek włóczki, garść czesanki, materiał, śmieszne korale, krem do rąk. Złotych pierścionków nie noszę, srebrną biżuterię dostałam kilka razy od męża i rzadko zakładam. Minimalizują się moje potrzeby.
Kiedyś szyłam dla siebie, no ale i bywało się na balach towarzyskich, dziś patrzę na ilość mych ubrań i głową kręcę ile tego, nie wiadomo kiedy człowiek tyle nazbierał.
Dawniej marzenia miałam na wyrost, dziś one takie bliżej mnie, spokojniejsze.
Marzę o rzeczach dostępnych, nawet pospolitych. Dlatego prezenty zawsze mogą być tymi wyczekanymi i spełnionymi.
Kiedyś w prezencie zamiast wydumanego szala w ostatniej chwili podarowałam bliskiej osobie proszek do prania w jakimś większym pudełku, nawet nie przypuszczałam, ile radości udało się dać! Sama kilka lat później zachwyciłam się tacką ciast, bo moje wyjątkowo się nie udały.
Podobnie było z koralami we wściekłym niebieskim odcieniu, ja beżo-ecru wtedy i nie podobały mi się, dziś - cudo!
A to ostatni prezent od Agaty, która intuicją wyczuła, że łkam z byle powodu, lodówka mnie dołuje a świat za duży.
Trafiła idealnie w marzenia.
W tym pudełku jest wszystko co mnie cieszy! Nożyce - kiedyś Najmilszy mi kupił, niestety nie dało się nimi ciąć, potem nie trafiłam na inne, dziś mam swoje i sprawne!

A tkaniny angielskie, właśnie zdekatyzowałam i ułożyłam wzorami - wszystko pięknie pasuje do pięknego patchworka!
Dawno temu dostałam też zestaw narzędzi: młotek, szczypce, kombinerki, śrubokręty - używam namiętnie! Deska z Ikei z bezpiecznym nożem - bez tego paluchów bym już nie miała!
Zakładki, breloczki, notesy - wszystko wykorzystuję.
Kartki i listy przechowuję od lat. Patrzcie jaka śliczna doleciała od Irenki:
W zakupach z Kaszmiru też odkryłam prezenty.

DZIĘKUJĘ!
W Nowym Roku życzę Wszystkim
SZCZĘŚCIA, POSADY, PARADY, UŚMIECHU, LITOŚCI DLA INNYCH, ZROZUMIENIA, MARZEŃ, ZDROWIA, BLISKOŚCI, CZASU I PASJI!
By ten Nowy Rok był wspaniały!!!!!
Ps. W starym roku jeszcze mi ostatni publiczny zegarek padł!
Zwykły czasoodmierzacz znad telewizora, wskazówki mu opadły..... nawet wymiana baterii i próba umocowania wskazówek nie pomogły! Pozostaje zegarek w komórce i laptopie. Bo w kuchennym też czas stanął na 13:50.
Na spokojny czas czekania na Nowe przygotowaliśmy sobie seans filmowy, złożony z filmów w oryginalnej wersji językowej czyli po rosyjsku. Niestety tylko pożyczone. DVD chyba nie padnie?
