Wielką radość nam sprawił Zięć, który pod koniec stycznia obronił pracę doktorską i wycisnął łzy wzruszenia. Bardzo, bardzo się cieszymy!
Dzielnie pisał wychowując coraz liczniejsze stadko Chrabąszczy, pracując, udzielając się w domu podczas remontów i życia codziennego. Nie zażądał osobnego pokoju, ciszy i skupienia.
Po prostu dopiął swego!
Chcieć - to móc!
Skromna zakładka do książki z tej okazji. Wyszyta bolącą ręką, więc mało efektowna.
Jesteśmy z Ciebie dumni!!!!!
A Synu zakończył drugi semestr na swojej Sorbonie. Wcześniej oświadczył, że ma do zaliczenia na cito matematykę, bo grozi mu pała.
Kazałam pokazać sobie zestaw pytań i wymiękłam!
Na kartce jawiły mi się wspomnienia z liceum, i razem z mężem zastanawialiśmy się na cóż kucharzowi badanie przebiegu funkcji, równania z kilkoma niewiadomymi, potęgowanie, gdzie słusznym się wydaje, by młodzież w tym zawodzie sprawnie ważyć i liczyć towar powinna, a i procenty może opanować także!
O zgrozo!
Z matematyki nawet próbowałam te równania jakoś.....ale dziecko widząc błąkanie we mgle oświadczyło, że to-to akurat zrobi.
Zdał.
Nie zaliczył natomiast fizyki (!), bo przecież jest niezbędna w kuchni!
Tu oświadczyłam, że ja już swoje fizyki w słusznym czasie zaliczyłam i dzisiaj dla mnie to czarna magia, gorsza od matematyki. I jeśli zawali szkołę, to primo - odłączamy od neta, secundo - wywalany będzie rankiem za drzwi w celu poszukiwania pracy i powróci pod dach po południu wraz z nami!
Dziecko wzięło papiery pod pachę i zasiadło do nauki samodzielnie.
Matka udzieliła jeszcze wskazówek, że definicje to mu wujek gugle wyświetli i poszła spać.
Dziecko do 3:40 się uczyło, a wcześniej poprosiło o pobudkę o ósmej.
Nawet wstało za pierwszym razem.
Matka poleciała do pracy, po południu usłyszała przez telefon, że ZALICZYŁ!!!!!
No i sukces po raz wtóry!
Jakoś się przebujamy przez resztę szkoły, leń patentowany gdyby chciał - to też by góry przeniósł.
Pozostaje mi się cieszyć, że nadal jest uczniem.
I wierzyć, że kiedyś i rozum przyjdzie. Zostały jeszcze trzy semestry.