Kiedy jako młode małżeństwo zamieszkaliśmy na strychu bida patrzyła z każdego kąta.
Beczka po farbie nakryta deską udawała stół, w całym mieszkaniu wersalka i dwa łóżeczka, maszyna stolikowa oraz regały kupione okazyjnie od nieco starszych.
Na podłodze jedynie pysznił się piękny w czerwieni dywan wełniany w perskie wzory, zbyt mały by ukryć niedostatek. To była moja wyprawka.
I tak zastała nas pierwsza w nowej parafii kolęda.
Ksiądz, kiedy odczarował nas i chałupę, serdecznie powitał i przy próbie wręczenia datku odsunął moje ramię mówiąc, że od nas to za kilka lat przyjmie ofiarę.
Pomału w dom przybywały sprzęty, psy, koty, kolejne dziecko.
Słowa dotrzymali nasi księża (chyba w tym swoim kajecie mieli zapisane), bo dopiero po dobrych kilku latach przyjęto datek.
Dobrze trafiłam.
Nigdy nie mieliśmy powodu, aby marudzić i nie znosić tych wizyt. Takt i uprzejmość oraz często wręcz sąsiedzkie pogaduszki.
Z ofiarami bywało różnie, raz były spore, raz symboliczne.
Tato nauczył mnie, że nie wolno się wstydzić i można dać tyle, ile się ma.
Zwierzęta w naszym domu zawsze były ciekawskie.
Nie raz siłą musieliśmy spychać kota, który tuż przed zasypiał na fotelu. Psy były grzeczne, ale czasem dostawały akurat w tym momencie niestrawności i zwracały w przedpokoju. Niektóre zbyt wylewne zamykaliśmy w drugim pokoju.
Behemot - kot o charakterze psa, który przylazł do nas nie wiadomo skąd z wielkim zainteresowaniem obwąchiwał sutanny, kiedy był mały bawił się połami i wspinał na guziki.
"Ojcze Nasz" w takim towarzystwie zawsze kończyło się śmiechem nas i księdza.
Jedynie proboszczowi nie podaliśmy imienia w pełnym brzmieniu tego kota, tylko Behciu.
Co się ma denerwować.
Rok temu wszyscy byliśmy chorzy.
Wróciłam z pracy, doczołgałam się do wyra i czekałam na ministrantów.
Kiedy zadzwonili powiedziałam, że nie przyjmiemy księdza, bo jesteśmy chorzy, ale prosimy, aby ktoś po przygotowaną ofiarę wstąpił.
Pochowałam wszystko.
Naraz dzwonek.
Otwieram drzwi, a tu cała procesja! Dwóch na progu i każdy ze swoimi ministrantami!
Ja od razu kopertę przez próg, chustka przy nosie, z pokoju grzmoty i rechot, czyli kaszel męża.
Dość spokojnie jeszcze raz wyjaśniłam, że nagła choroba, niech nie ryzykują ptasiej grypy, że nie przygotowany dom. A ci w śmiech, kropidła i modlitwa!
Jeden zaraz poszedł, a drugi zasiadł, nawet nas nie przepytywał z całokształtu tylko przepisy babci na choroby zaczął podawać. Patrząc na nas wzajemnie się przekaszlujących stwierdził, że pomodli się o nasze zdrowie. Wstał i rozpoczął modlitwę.
Potem znów nas pokropił od zarazy, a koperty siłą wpychanej nie wziął, tylko popatrzył na nas z rozbawieniem i kazał leki kupić.
Bardzo często przychodzi proboszcz. Ja go lubię. Dzieci się go bały, bo niby taki surowy.
Nieżyjący już brat męża mieszkał w pobliżu nas. Tam też żona i trójka dziatek. Bracia byli bardzo podobni do siebie.
Kiedyś kolęda u nich była wcześniej. Wchodzi do nas proboszcz następnego dnia i od razu widzę, że gdy tylko na nas popatrzył wzrok mu się zmienił i był strasznie zmieszany. Szybko rozpoczął modlitwę, ale cały czas nie wiedział, gdzie oczy posiać.
W końcu wybąkał:
- Pan? Tutaj?
- No tak, tu mieszkam.
Mąż też poczuł się zaniepokojony tą dziwną sytuacją, ale nagle eureka!
- Był ksiądz u mojego brata wczoraj!
Ulga, jaką zobaczyliśmy na jego obliczu była bezcenna!
Zaraz nam opowiedział, co poczuł, kiedy otworzył mu facet drzwi, za nim żona, dziatki, a wczoraj ten sam facet z inną żoną i innymi dziatkami!
Bigamia w parafii!
I jeszcze jak starał się MI nie dać znać! Bo cóż ja winna :)
Potem było jeszcze przez kilka lat fajnie, bo wspominał jak to oboje któregoś roku świadkowaliśmy przy Bierzmowaniu całej młodzieży z wyżu demograficznego. Ok 350 sztuk.
Jedynym sposobem na pomieszczenie wszystkich był nakaz proboszcza, że nie będzie świadków indywidualnych i dzieci miały wybrać jedną parę rodzicielską, która im wszystkim dłoń na ramieniu położy.
Zaraz na wstępie umieszczono nas wśród duchownych, z przodu, a mój mąż z młodym księdzem stłukli wazon. Jeden na drugiego winę zwalał, w końcu pozbierali skorupy, a Gulbinowicz się śmiał.
Wesoło potem rodzicom się zrobiło, jak ja panienkom dłoń na ramieniu kładłam wspinając się na palce, a miłe dziewczątka kicały lekutko.
Długo potem nieznani mi ludzie mówili "dzień dobry" i pytali, czy ręka sprawna.
Proboszcz powiedział, że biorąc pod uwagę mój wzrost nie będą mi takiego zajęcia proponować.
Lecz dziś już choruje, Olę co roku pyta w której licealnej jest. Zapomina.
Ta mu odparowała teraz, że już po studiach i pracuje.
Dziecię także wyraziło chęć zamążpójścia - proboszcz - to na nauki trzeba przyjść, dziecko - ja już mam zaliczone, proboszcz - a to dobrze, trzeba ustalić termin, dziecko - już ustalone, proboszcz - a na kiedy, dziecko - a na 16 lipca, proboszcz - a kto zapisał, dziecko - NO KSIĄDZ!!!!
Jeszcze chodzi, jeszcze pracuje, ale pomału widać starość.....
Zaraz po wejściu zauważył kołowrotek! Od razu padło pytanie, kto tu przedzie. Strasznie się ucieszył, że ktoś to potrafi. Z zaciekawieniem wysłuchał, że jest nas już kilkanaście i spotykamy się w internecie u Prząśniczki. Lata młode mu się przypomniały, bo babcia tak potrafiła.
Mąż kazał szycie pochować w przedpokoju, bo kolęda.
Ja się nie ugięłam, mi ksiądz nie straszny i tylko wyrównałam pod kancik horyzont. Proboszcz wychodząc pochwalił wzorowy porządek.
- O to pani szyje? Jaki tu porządek panuje!
No proszę! Znaczy, mam pozwolenie na prowadzenie życia w domu, a nie tylko trwanie na pokaz.
I dobrze mi z tymi kolędnikami, bo trafiłam na mądrych, skromnych i nie narzucających się księży. Bo nie ma strachu, bo nie ma grzmienia i prostowania na siłę. Bo nikt nie stroił focha, jak nie było koperty.
Mam porównanie z tymi, co przychodzili do domu Rodziców.
Ojciec jednego tak nie lubił, że zawsze wychodził z domu na ten czas pospacerować :).
U mnie corocznie ksiądz nie bierze koperty, dlaczego? Aż tak źle nie wyglądamy, ale może widok ruiny starego domu na wejściu obejścia robi swoje.
OdpowiedzUsuńAnka piszesz baardzo ciekawie i jednocześnie tak jak lubię, bez zbędnych ozdobników. Przeczytałam Twoje opowiadanko z zainteresowaniem, tylko nie zakumałam dlaczego ksiądz był taki zakłopotany na widok Twojego męża? czyżby miał brata bliżniaka ?
OdpowiedzUsuńU mnie też odkąd żyję na swoim, najpierw w 16-to piętrowym wieżowcu na osiedlu , a pózniej w domku wolnostojącym kolęda stanowi miłą wizytę. Podobnie jak i Ty uważam, że kapłan to człowiek, żyjący na tym świecie, zatem nie należy być sztucznym i stwarzać sztuczne pozory. Oczywiście porządek obowiązuje, a jakże bo to w końcu jest gość, a wiadomo gość w dom, Bóg w dom. Aneczko pozdrawiam Cię.
Masz szczęście do ludzi .Podoba mi się twoja otwartość . Anegdotka z mężem i jego bratem super :)
OdpowiedzUsuńKryniafu - u mnie też raz był taki wypadek, że ksiądz nie wziął, bo tłumaczył, że nie może. I że możemy dać na tacę na mszy. Ale raz tak było. Proboszcz zawsze zabiera i całuje mnie w rękę!
OdpowiedzUsuńKsięży traktuję jak ludzi, jeśli serdeczny to spotka go to samo. Brak mi czołobitności w stosunku do duchownych. Na wsi gdzie bywam to stosunki są zupełnie inne, tam się napatrzę :)
Aniurozello - czego nie zrozumiałaś z bratem? Nie bliźniacy, ale bardzo podobni. Myślał, że jeden i ten sam facet ma podwójne życie.
3nereido - bo to ludzie, a nie chodzący bogowie. Należy się im szacunek i humor jeśli zasługują. A jeśli pycha i buta to też należy zwracać im uwagę.
Z ogromną przyjemnością przeczytałam ten wpis - wśród tylu informacji o kolędach nieprzyjemnych, o wyciąganiu ręki po kopertę, wręcz o wywiadach środowiskowych robionych przez księży - potwierdza on tylko to, że tak naprawdę wszystko zależy od człowieka! Spotkałaś na swej drodze naprawdę dobrych księży - to takie miłe. U nas kolęda była wczoraj - od moich dziecinnych lat ten sam ksiądz, króciutko, ale miło. Podoba mi się Twoje podejście, żeby nie sprzatac czegoś na pokaz - w końcu w domu się mieszka, żyje, cały czas coś robi... Miło :)
OdpowiedzUsuńhttp://anek73.blox.pl
Aniu - odgruzowane i wypicowane było, ale nie chowałam szycia, bo to oznacza wywalenie szmat na strych, upchnięcie maszyny w niewidoczne miejsce, pochowanie nici, szpuleczek, igielników w szafie. Jednym słowem najmniej godzina chowania, aby po wizycie wszystko na powrót ustawić. No i szycie w przedpokoju było. Jednak pokój na wizytę musi być pokojem, a nie placem zabaw. Serdeczności ślę i fajnie, że możemy obie mieć takich ludzi w parafii :)))
OdpowiedzUsuńNo właśnie tego uzupełnienia mi zabrakło, że muszą być albo bliżniakami, albo tak jak piszesz, niezmiernie podobni do siebie. Teraz mi się rozjaśniło, dziękuję.
OdpowiedzUsuńJak zawsze u Ciebie miło było przeczytać :)
OdpowiedzUsuńOde mnie w tym roku ksiądz też nie chciał koperty bo stwierdził, ze my na dorobku (po 10 niemal latach małżeństwa ;) )Ale jak było wesoło ;) Bo ja sama, mąż w pracy a młodsza córa (prawie 3 lata) zrobiła występ taneczno-popisujacy się zabawkami ;) dziwię się, że proboszcz to przetrwał ;)
Aeljot - czyli można!
OdpowiedzUsuńZ ogromną przyjemnością poczytałam o Twoich księżach. Szkoda, że to tak jednostowe przypadki. Moi nawet kropidła nie noszą :-/
OdpowiedzUsuńWpadną, odklepią zdrowiaśkę, zaznaczą w kartotece, że byli, zainkasują koperte i w długą.
Ładnie to opisałaś - lubię Cię czytać :). Ja niestety za kolędą nie przepadam - jakoś zawsze bardziej kojarzyła mi się z inspekcją niż wizytą :(. W czasach szkolnych to najczęściej w takich razach reagowałam rozstrojem żołądka.
OdpowiedzUsuńZgadzam się, że księża to tacy sami ludzie jak my - znałam i sympatycznych i takich zdecydowanie mniej miłych. Ci sympatyczni jakoś na kolędę do mnie nie przychodzili.
Można, można.
OdpowiedzUsuńDla mnie wizyta księdza to nie jakaś trauma. Człowiek jak każdy, może tyle, że w zasadzie to trochę obcy a nie jakiś znajomy ;)
No i plus mieszkania w bloku - w trakcie czekania zawsze można pogadać z sąsiadami, z którymi na co dzień nie ma o czym ;)
Ato i Frasiu - tacy chodzili u Rodziców. Nic przyjemnego. Wierzę, że można się zniechęcić.
OdpowiedzUsuńPrzypomniały mi się nasze pogaduchy:)))
OdpowiedzUsuńMy co roku na kancik, w pogotowiu, w rynsztunku.
Wszyscy - jeszcze nigdy nikogo nie brakowało.
Ten rok wywrócił wszystko do góry nogami.
Kolęda była wczoraj, od 15.30.
Chałupę przygotował zięć, postarał się jak złoto.
Ksiądz przyszedł o 16.00.
Ja nie doleciałam - musiałam chwilę dłużej być w pracy.
Córka pracuje do 17.00, nie mogła być.
Mąż wparował do domu o 15.50 i piernikiem poleciał się ogolić, coby wyglądać po ludzku.
Zadzwonił domofon.
Mąż siedział w łazience i nie słyszał (warczała maszynka), zięć NIE ZDĄŻYŁ go zawiadomić.
Bo równolegle ataku potężnej histerii dostał trzyletni wnuk - że to nie on domofon odbiera, bo on CHCE.
I równolegle japę do imentu rozdarł pies (sznaucery średnie są cholernie pyskate), mimo zamknięcia go w kuchni.
Zważcie: mąż się goli w łazience.
Pies drze ryja na cały regulator.
Jednocześnie wyje, wrzeszczy i kopie energiczny trzylatek.
Zięć ma roztrojenie jaźni - przyjmuje księdza (ciężki człowiek), całość trwa pięć minut, ksiądz wypada z chałupy.
Scenariusz godny Chmielewskiej!
Puenta: z łazienki wychodzi mąż, zięć mówi mu, że ksiądz już był. Mężowi opada kopara. Kurtyna.
Dwa lata temu zakatowałabym emocjonalnie rodzinę za TAKIE COŚ.
Wczoraj... obśmiałam się do imentu:)
Aaaaale się działo!
Mam wrażenie, że życie we dwoje zaczynałyśmy w podobnym czasie.
OdpowiedzUsuńJa, w końcówce lat 80.Dla odmiany zamieszkaliśmy w piwnicy. I każdego miesiąca moja nauczycielska pensja szła na wynajem :)
Potem ( po wielu wywiadach i przesłuchaniach- dosłownie) było mieszkanko w szkole, w której pracowałam.Czas między pracą a życiem zatarł się zupełnie. Z czystym sumieniem mogę teraz mówić,że pracowałam 24h na dobę,a ówczesny dyrektor chętnie to potwierdza. Meblami, dość długo, były nam stare,szkole ławki :)
Niestety,do księży nie mieliśmy szczęścia, ale to przeciez bez znaczenia.On wystarczy.
Księża są różni. Znam wielu - cudownych ludzi i takich, których lepiej omijać. No ale ksiądz też człowiek ;):). W obecnej parafii mam Braci Oblatów - mili, ale straszni formaliści. Dlatego, po całej masie przejść, dziecko chrzczone było bez ich pomocy i zapisane w innej parafii :)
OdpowiedzUsuńFajne opowieści.
OdpowiedzUsuńA u mnie ksiądz wczoraj. O niczym nie wiedziałam, bo chodze do innego kościoła.
Bałagan, stół zawalony, wszedzie gdzie się da ciuchy i włóczki.
Spokojnie zgarnęłam ze stołu na biurko, swieczkę zapaliłam, krżyk ze ściany zdjęłam, wode święcona i kropidło tez miałam, biała serweta...
Pogadalismy, była modlitwa, oczywiste zapytanie o rodzeństwo dla jedynaka...
I nawet 10 zł nie miałam przy sobie, żeby dac...
No trudno.
o kurczę, Fanaberia, Ty też belfer?!
OdpowiedzUsuńKankanko - baaardzo sympatyczna opowieść, tak wszystko po ludzku po prostu :)
W zeszłym roku przyjmowałam xiędza w kurtce i z ubraną na mrozy Młodszą - miałam właśnie lecieć po Starszą do przedszkola, myślałam, że przed kolędą zdążę, bo zawsze się spóźniają, a oni wparowali punktualnie! świeczki przygotowane miałam, tylko zapalić nie zdążyłam :)
Dorota - przebiłaś wszystkich! Ucałuj zięcia za opanowanie! Grunt to humor, ale szybkiego księdza macie!
OdpowiedzUsuńBasiu - ja też w szkole zaczynałam... ale przeszło mi!
Emade - nie znam ich, ale nasłuchałam się różnych opowieści o rozmaitych przypadkach.
Violet - no mnie przy kolejnym dziecku na szczęście nigdy nie pytali, czy rodzina dalej rozwojowa :)))
Ale jakbym siebie widziała któregoś roku... też mi termin umknął, nawet świeczki nie było, ani koperty, a w ostatniej chwili ksiądz nawet nie pozwolił krzyż ze ściany zdejmować. Bo ja jako katoliczka nie dorobiłam się i nie dorobię "specjalnych" świecznikow i "specjalnego" krzyża.
Nie zarobią na mnie sklepy z dewocjonaliami :)
Agato, najczęściej to mnie osobisty stresował, jak sobie zaczynał smażyć coś na patelni, Wrażliwa jestem na zapachy. Bo zawsze stwierdzał, że się spóźnią i on zdąży obiad zjeść. I raz zaczęli od góry! A u mnie jak w smażalni - to jeszcze przed nabyciem wyciągu było!
Od czasu jak mieszkam na wsi inaczej odbieram kolędy. Mam wrażenie, że sami księża inaczej traktują bytność u rolników. Kolędy najczęściej bywały w sylwestra (w tym roku pierwszy raz jest inaczej), bo przecież wieś nie chodzi na bale. Ale my, owszem bywało, że tak. Oczekiwanie na kolędę w połączeniu z przygotowaniami do wyjścia to dopiero był wyczyn. Pamiętam też pierwszą wizytę u nas w pół roku po przeprowadzce. Obejście nie zdążyło się jeszcze zmienić więc młody ksiądz i ministranci nieco się zdziwili po wejściu do chałupy. O dziwo było ciepło no i wnętrza inaczej urządzone. A do tego jeszcze ksiądz młody kleryk okazuje się, że dobry znajomy dziecięcia naszego. Wielkie oczy ze zdziwienia, wiele tematów do rozmowy i całkiem miło było. Całkiem miło też bywa od tamtego czasu, jest czas na kawę, ciasto i rozmowę wcale nie zdawkową. Dwa lata temu na kolędę zawitał młody kleryk, nowy w parafii ale znajomy mi z twarzy. Okazało się, że niecałe pół roku wcześniej uczestniczył w mszy pogrzebowej mojej mamy w kościele w miejscowości oddalonej od nas o 70km, a teraz trafił do naszej parafii i na pierwszą kolędę. Przypadki (księża też) chodzą po ludziach, nieprawdaż.
OdpowiedzUsuńNa wsi gdzie bywam ksiądz grzmi na każdego, przepytuje z całokształtu, m.in na temat ilości trzody itd. W kościele jest spektakularny poczet trzech obrazów: Serce Jezusowe, portret Jana Pawła II i Lecha Kaczyńskiego. Ale zanim to nastąpiło - ksiądz ustawił tylko dwa obrazy - portret Papieża zniknął.
OdpowiedzUsuńLudzie się oburzyli i po awanturze portret Papieża wrócił, i stoi taka swoista trójca.
Na kolędzie jest przepytka o poglądy polityczne.
U nas nie gadają o polityce, na kolędzie znaczy. Kolędują młodzi klerycy i diakoni w większości. Proboszcz jedynie wiosną przyjeżdża śwęcić jajka pod krzyżem. Wtedy czasem "grzmi". Ale jak widzi duży kosz z jajami to jest pokorniejszy.
OdpowiedzUsuńja nigdy nie lubialam koled, i denerwowalo mnie to czekanie i wygladanie gdzie teraz sa i kiedy przyjda, takie to wszystko sztuczne bylo i rozmowy na sile, teraz sie ciesze bo tu gdzie mieszkam ksiaza sie nie kwapia chodzeniem po chalupach, chodza dzieci przebrane za trzech kroli a datki zbieraja zawsze na jakis cel charytatywny
OdpowiedzUsuńAniu, dzieki za koledowa opowiesc.
OdpowiedzUsuńOdkad tu przyjechalam, nie bylo u mnie ksiedza po koledzie, a bo to nie nalezymy do zadnej parafii, a bo to nie bedzie nas w domu, a bi to trzeba zamowic kolede i na koncu a bo to moj maz naszego ksiedza nie lubie, ze nie chce go widziec w domu. Pogodzilam sie z tym. Zabieram swoje dziewczynki i idziemy co tydzien do kosciola czasami sie pomodlic a czasami posiedziec wsrod ludzi. Mi ksiadz nie przeszkadza i nie interesuje mnie co robi, to juz jego osobista sprawa. Bedzie sie tlumaczyl przed Bogiem.
Pamietam jednak w Polsce koledy. Ksieza byli rozni, to prawda, ale zawsze bylo milo i sympatycznie.
Miałaś szczęscie do księży i kolend.Ja go nie miałam. Dlatego od paru lat nie przyjmuję ich. Dla mnie to żenujące. Kiedyś ksiądz przychodził by porozmawiać, pośmiać i by poznać parafian.Dziś tylko po kopertę.Tak to u mnie wygląda.Ty miałaś szczęście....
OdpowiedzUsuńOpowieść wspaniała!Dzięki.
OdpowiedzUsuńMój najmłodszy syn jest ministrantem.Bywa z księdzem po kolędzie.Dwunasto-mieszkaniowa klatka w bloku.A księdza przyjmują tylko trzy rodziny.To smutne.
Aniu,ja wytrzymałam 7 lat. Cieszę się z tego okresu w swoim życiu - bardzo, bardzo :)
OdpowiedzUsuńAga, już nie jestem w szkole, ale belfra noszę w sobie cały czas :)
Jadziu, Izo, Kasiu, Elu - no to właśnie widać, jak może różnie to wyglądać. Czasem lepiej żeby nie przychodził, jeśli taka wizyta nic nie daje - ksiądz nie zainteresowany a ludzie nieufni. Nie ma na to przepisu, wszystko od ogólnego układu zależy.
OdpowiedzUsuńBasiu, ja aż 10, i co prawda nie uważam tego okresu za stracony to do dzisiejszej szkoły bym nie wróciła, chyba, że jako skazana odbywająca karę :) ale wolałabym chyba psie kupy sprzątać.
OdpowiedzUsuńJak miło się czyta :-)
OdpowiedzUsuńZ tym mężem z podwójnym życiem to niezłe jaja ha ha Uśmiałam się. Ja też zawsze spotykałam się z życzliwymi księżmi. Miłego dnia Ci życzę :-)
a ja tu właśnie z Frasinego bloga przywędrowałam i już pewnie zostanę :) uśmiałam się do łez, a takich księży tylko pozazdrościć :) ja właśnie na kolędę czekam, na pysk prawie leciałam, żeby zdążyć, a okazało się, że idą z drugiej strony i jeszcze sobie poczekam ;) u nas nie biorą pieniędzy podczas kolędy, tylko w jedną niedzielę jest ofiara kolędowa i daje, kto chce. pozdrawiam serdecznie :)
OdpowiedzUsuń