Ucięłam brzeg bardzo dużej dzianinowej bluzki i dzięki temu miałam gotowe wykończenie brzegów, uszyłam woreczki tak pi razy oko 6/12 cm, nasypałam do środka suszone kwiaty lawendy i powiązałam mocno wstążeczką. Wyszło mi 8 sztuk i już pilnują szaf.
Część wisi, część leży na półkach.
Zdaję sobie sprawę, że powinnam je misternie wyszyć, ale dalej brak "pory reraksu".
Grunt, że zrobiłam.
Suszona lawenda z "tekamaxa", w przystępnej cenie ok 14 zł:
Starałam się przynajmniej o lawendowe kolory:
Moja lawenda na ogródku szczęśliwie odżyła po zimie, mam takie mizerne dwa krzaczuszki, ale może z obu wystarczy na pół takiego woreczka. I nie wiem kiedy ścinać :)
Za chwilę jadę na swoje włości poopalać nogi. Powinnam szyć sukienkę, bo za chwilę chrzciny Alutki, ale mój mózg pracuje wieczorem. Pomalutku półmetek imprez.
Jeszcze sobie ku radości wstawię zdjęcia tortów ze swoich urodzin.
Ten pierwszy, ładny i wysoki przygotowała dla mnie moja bratowa:
Ten drugi sama przygotowałam. Bo co prawda sugerowałam swojemu mężowi, że oczekuję od niego wyłącznie posprzątania i upieczenia tortu, ale on wolał mnie ozdobić, a w sprzątaniu się plątał.
Mój tort ma wygląd - rzekłabym - zawadiacki. Ale był do zjedzenia.
Pomysł na ozdobienie mi wpadł w ostatniej chwili. Wszak jestem dubeltową dwudziestopięciolatką!
Przez te słodycze nijak z mą wagą.
Kocham przeróbki i najchętniej to właśnie robię.
Wydaje mi się, że robię coś pożytecznego i zarówno bez sensu, bowiem wszystko dziś w takim nadmiarze, że głowa boli. A już ubrać się można za przysłowiową złotówkę.
Hurtem polecę dzisiaj, bo się zbiera codziennie coś nowego.
Sukienka ze śpiochów, powstała w marcu. Śpiochy były już za krótkie, a w zapasach miałam i różowy kawałek weluru i koronkę.
Obcięłam nogawki i doszyłam falbanki. Środki falbanek i materiałów pozaznaczałam szpilką, przyszyłam przymarszczając, potem pod spodem powycinałam szwy i przestębnowałam po wierzchu.
Myk i zrobione.
Naonczas 9-miesięczna Alutka (marzec) w kiecce po lekturze z ochotą pomagała w porządkach:
A czy Ty dziś powycierałaś kurze????
Kolejną sukienkę przerobiłam już nieznacznie. Wyprułam zniszczony pochlapany kołnierzy i uszyłam nowy. Dodałam też koronkę na dole sukienusi.
Dla starszego Huna naprędce, bo zimno było - ze starego swetra kolejny golfik:
Jak widać, jako szablon posłużył dziergany na drutach otulacz, wykorzystałam dół swetra i najnormalniej pozszywałam go maszynowo. Golf musi być zszyty tak, by po wywinięciu nie wyłaził szew - to chyba oczywiste. Jak ktoś musi to może estetyczniej dół wykończyć. W realu to ta nitka mniej bije po oczach :)
Dla siebie przerobiłam indyjską tunikę po kolanka.
Te tuniki bywają w przecudnych kolorach, lecz szyte są na jedno kopyto - dwa prostokąty to przód i tył, dwa prostokąty i romb pod pachą - to rękawy.
Z założenia na chude glisty, bez cycków i dupci mimo rozporków. I po kolanka.
W jedną się wciągłam bez konieczności wszywania zamka.
Materia zacna - bawełna z jedwabiem.
Powiększyłam dekolt, skróciłam do bioder, rozerwany bok zszyłam i miejsce reperacji ukryłam pod kwiatkiem z kawałka dołu. Rękawy wykrojone na nowo, po europejsku.
Na szyję szal z jedwabnej tafty i włala - tunika wręcz na salony :)
Kolejne tuniki czekają na czas i zmiłowanie.
Kilka spódnic też poprzerabiałam, ale nie będę tu się nimi epatować, bowiem to albo skrócenie, albo - co ciekawe - zwężenie :)))
Spoko, spoko - dalej jestem okrągła :))), ale ciut mniej.
Nie znoszę pasków w spódnicach. Jak jestem gruba to mi się taki pasek wrzyna i zgina, a jak lecę z wagi to mi odstaje. I wszystkie swoje spódnice pozbawiam usztywnionych pasków w taki prosty sposób:
Odcinam lub odpruwam pasek, do szwu przyszywam albo tasiemkę, albo ten sam materiał (np. odzysk z paska), podwijam do spodu, mocuję, przyszywam guzik i dziergam igłą pętelkę.
Wtedy spódnicę łatwiej na siebie dopasować. W czasie tycia jest w pasie, w czasie chudnięcia opada na biodra.
Ze starych firanek szyję takie rozmaite woreczki. Służą do wkładania w nie rajstop, biustonoszy, delikatnych rzeczy. Najlepsze są zazdrostki z gotowymi dziurkami, przez nie przekładam sznurek a na nim umieszczam stoper do zaciskania.
A z innych ciekawych materiałów, o ile mają miły kolor powstają woreczki na cokolwiek.
Tu przerobiony zagłówek chyba. Nawet koronka była z dziurami.
Przecięłam go na pół i w koronkę wciągnęłam sznurówki.
No i tak sobie przerabiam. Teraz akurat mam chwilkę to idę pozwężać spodnie. Raczyło zniknąć ok 4 cm z bioder i z pasa koło 10.
Na koniec - Najwyższy bawiący w stolicy, w kiblu Min. Finansów robi zdjęcie i wysyła je do mnie z pytaniem - "To może do Czechów jest skierowane?"
Ja zaś spozieram na sufity i sprawdzam, czy mi wesolutko deszczyk nie kapie.
Póki co po ostatniej naprawie jeszcze nie ma przecieku, ale remont porządny to-to nie był.
Strach się bać, więc na pocieszenie jeszcze ukochana Barbara Kraftówna:
Organizer na łóżeczko uszyłam z tkaniny bawełnianej z Ikea w pięknym kolorze zbliżonym do ściany przy której mieszka Alutka. Z racji oszczędzania wzroku brak tu miśków, serduszek, ptaszków.
Jedynymi ozdobami są ściegi maszynowe. Całość organizera to 50/61 cm, trzy piętra kieszeni rozmaitych.
Organizer uszyty już po powrocie Malutkiej ze szpitala, a wcześniej powstał pikowany w serca kocyk-rożek, który ma funkcje pełnić rozmaite. To zwykłe dwa kawałki bawełny z ociepliną w środku i spikowane.
Teraz już Alusia z niego korzysta i wdzięczy się na nim do nas za każdym razem:
To już tydzień, jak mieszka w domu ;). Zdążył odpaść kikut pępuszka, zdążyła zniknąć żółtaczka, zdążyła przytyć nasza Kruszyna.
Sama jest cud prezentem, ale dostała takie wspaniałości od Niesamowitej Wróżki Włóczkowej, które wywołały łzy wzruszenia i wiele radości. Bardzo dziękujemy!!!! To wszystko takie śliczne!!!!
Kiecka, gatki, bodziaki, sweterek i kocyk onieśmielają młodą Mamę, która to bez szaleństw przygotowała wyprawkę. Ale Alusia jako grzeczna dziewczynka nie zniszczy i z radością odda kolejnemu Skarbowi jak wyrośnie.
Hafty chyba Babcia zarekwiruje na patchworek, bo cudne one i muszą być praktycznie wykorzystane.
Alutka bardziej pokocha je dotykając niż oglądając na ścianie. Haftowanym obrazkom dziecięcym wiszącym na ścianie mówię NIE. Jeden jakiś może wisieć, ale reszta do łapek dziecka!
Nie miętolimy Alutki, ona lubi być sama, nie wyje i nie domaga się uwagi non stop.
Lubi się rozwalić w wyrku, nie potrzebuje szmatki, pieluchy, ciasnoty. Lalka na fotce ćwierćwieczna :)
Babcia wieczorem leci na koncert, który to dalszym ciągiem moich prezentów :)
Ale wcześniej plony z ogródka pozbierać przy pomocy moich kochanych Hunów, którzy mieszkają u nas od jakiegoś czasu - bo bezdomni :)))
Mama już ma gorset, zakupiony, wcześniej wymierzony, zatwierdzony bezwzględnie przez enefzet.
Nie obyło się bez kilku podejść, ale sprawa już zaklepana na amen.
Kota zaprzestałam codziennie nosić na kroplówki, bo zrobiło się kocie Spa i ani lepiej ani gorzej.
Uznałam, że 14-letni kot ma prawo czuć się gorzej, powarkiwać jak stary dziadyga, dostawać łakocie poza kolejką. Należy mu się uwaga i reakcja na cierpienie, ale jeśli zwierzę ma normalne objawy starości to godnie ma żyć. I tyle.
Upał dobrze na mnie działa, chociaż dłużej przy 30 i ponad w cieniu w domu to ciężko spać.
Pies wykąpany, zabezpieczony na kleszcze obróżką, która to u mnie najlepiej się sprawdza i przy okazji podam patent na wytrzepywanie sierści po kąpieli:
Robimy sobie basseta :)
Psiulowi nakładamy koszulkę zanim opuści próg łazienki, jest szansa, że otrzepie się z wody ubrany i trochę nam roboty ujmie :). Zaraz ubranko po otrzepaniu ściągamy!
Chwilowo czasu znów brakło na wizyty i gadanie po blogach, pora to zbioru plonów, remontów i zjazdów rodzinnych. Chyba to są wakacje. Nawet nie chce mi się nigdzie jechać.
Maszyna moja ukochana powróciła z naprawy od kolejnego Mistrza!
Nie dość, że koszt naprawy wyniósł tyle co sobie zaplanowałam, czyli stówkę, to jeszcze mam gwarancję na pół roku, igły w gratisie i możliwość obejrzenia kolejnej maszyny, na którą będę teraz bez nerwów zbierać!
Takie cuda to tylko w zakładzie Pana Jacka Wojasiewicza!
Mam podstawy by go chwalić i polecać.
On z kolei ocenił rzetelnie moją staruszkę i rzekł: - "Takiej mocarnej to ze świecą szukać!"
Czyli - po raz kolejny okazało się, że techniczne wybory kankankowe są wiedźmińskie i po raz kolejny mam sprzęt w domu nie do zdarcia. Cieszy bardzo!!!!!!
Wybór następnej już prawie zaklepany. Teraz ino się upewniam i zbieram grosz na Janome Dc4100!
Bez fajerwerków, ale ma wszystko co sobie zaplanowałam. To jest to!
A od moich ukochanych Koleżanek dostałam na nową drogę szyciową :)
Od Joli przecudnej urody zakładkę:
Będzie pomocna przy szyciu sukienuś dla Królewny!
Dorotka ze Świdnicy przywiozła mi wór wypełniacza do poduszek, materiały cudne do poduś i prześliczne puszki na przydasie:
Pięknie się będą na półce prezentować i pochowam w nich skarby szyciowe!
Bardzo lubię puszki.
Rozmaite już są używane, obfociłam tylko te na wierzchu:
Staroć ze strychu chowa gumki:
Inna z kolei - puszka po herbacie zakupiona na starociach skrywa niezbędnik kankankowy, czyli trutki na komary, bowiem jestem wyjątkowym celem tych wampirów i bez puszki tej marny mój los:
A tu nie puszka, ale raczej puszkopodobny twór złożony z przedwojennej osłonki na wino lub szampana z nakryciem, który jest medalem za wytrwałe małżeństwo!
Mieści się w nim nasz domowy sejf i lokaty bankowe z różnych stron świata!
Posiadam jeszcze milionpięćsetstodziewięćset puszek, które używam w kuchni, przechowuję w nich herbaty, ciastka i pierdoły. Stopniowo co ładniejsze wycyganię od Męża na przydasie szyciowe.
Póki co na chybcika ponaprawiam mężowskie i synowskie spodnie, poprzyszywam wieszaki do ręczników i w przyszłym tygodniu zaczynam podusie.
W tej chwili bowiem bardzo intensywnie podganiam przędzenie białej alpaki. Tyłek mnie już boli od stołka.