Brudna :)
Prana i płukana w wodzie bez zmiany temperatury - jednocześnie prysznicem napełniam dwie miski:
Wrzucona do gara z małą ilością wody i zasypana kolejno różnymi farbkami, temperatura 90 st, czas ok godziny, utrwalanie octem.
Suszenie:
Przędzenie, luźno, bez rozczesywania, z farfoclami, 2ply:
Potem taką wełnę w pasmach WYBICZOWAŁAM!
Położyłam na plastikowym pudle z kratką i waliłam mocno paskiem cienkim raz przy razie. Połamałam w ten sposób włos i wełna zyskała na miękkości.
Zwijanie w motki:
Dzierganie - druty nr 3,5 luźno, wszystkie farfocle uwidocznione, ściągacz 2/2, z tyłu skrzyżowanie w celu wymodelowania talii:
Rękawy robione od góry bezszwowo.
Z przodu nobliwie, lecz życia dodaje zapięcie tylko na jeden guzik:
A tył przerysowałam w edytorze, by pokazać jak nie powinny się układać barwy:
Na żywca jest to mniej widoczne i nawet można przy odrobinie woli nazwać fantazją :)
Ale wniosek jest jeden - uczesać i wymieszać!
Drugą partię przygotuję już porządnie, bez takiego "artyzmu". Na pewno "wybiczuję".
Poszło 46 deko. Zużyłam całość ufarbowanej wełny, został motek ping-pongowy.
Sweter po zrobieniu uprałam ręcznie (puszczało długo farbę, następnym razem mniej barwnika i pogotować dłużej). Włożyłam do worka z siatki i wywirowałam w pralce na 1000 obrotów.
Wełna się zmoherowiła i jest jak mgła!
Mnie nie gryzie.
A grzeje tak, że dziś sweter założyłam na podkoszulek bez rękawów. Szyję i klatę omotałam Frasi chustą, czapka, kurtka i nie było zimno przy -18. Na dworze spędziłam ok 3 godzin na targowisku różności.
Ten sweterek posłuży też wiosną jako żakiecik.