Fajnie.
Wrzesień był zimny, mogłam się spodziewać lepszej pogody w październiku, a poza tym brak wypoczynku w lecie zupełnie mi nie rekompensowały pozostałe miesiące i w zasadzie było mi obojętne.
We wrześniu zorganizowałam u siebie małe spotkanie szyciowe, które zaowocowało masą pomysłów, a generalnie spotkałyśmy się aby pogadać. Każda z nas ma swoje zajęcia, w najbliższym otoczeniu nie ma takich pasjonatek i po prostu bardzo się lubimy. Nie robiłyśmy zdjęć, otoczone szmatami i robótkami posnułyśmy marzenia o tym co możemy i chcemy zrobić.
Pod koniec sierpnia wrócił z wystawy w Birmingham nasz patchwork szyty od początku jako makatka dla Domu Opieki dla Dzieci i wymacałyśmy go po raz ostatni przed spakowaniem dla Sabinki.
Mój wkład to tylko jedno z dolnych pieterek i farbowanie szmatki na ramę.
Ja znów znikałam w pracy, mąż brał po kawałku urlop i walczył na działce.
W domu zaroiło się od świnek morskich, które przybywały, wyjeżdżały, były leczone, przechowywane itp itd. Niektóre piękne nad podziw!
Któregoś dnia było ich 12!!! Porozkładane płcią i rodzinkami w różnych zakamarkach oczekiwały na zabranie do domu przez nowych właścicieli.
A mnie trapił jeden problem, otóż dawno temu obiecałam Ewci, że za jej pomoc dla innych (wyszywanie kwadracików dla Kołderek za jeden uśmiech, za kwadraciki które Ewcia wyszyła dla dzieci z Domu Małego Dziecka we Wrocławiu, za szmatki przysyłane na uszycie patchworków) dla jej corci Weroniki uszyję kołderkę. Ewcia wyszywała więc po cichutku, po kryjomu niespodziankę dla dziecka i przysłała do mnie piękne zwierzątka.
Już oczami wyobraźni "miałam ją uszytą", tzn. i kolorystykę i wzór miałam obmyślony, kiedy zapytałam Ewcię o szczególne wymagania Weroniki. Dowiedziałam się, że bardzo ucieszyłaby się jeszcze z konika pony, a kołderka powinna być różowo-pomarańczowa, bo to ulubione kolory dziewczynki. Zmartwiałam, ale się nie poddałam. Zaczęła się walka z pony!!!!!
Wiele razy drukowałam w pracy wzór koników i próbowałam aplikacji metodą Kornelii, nie wychodziło! Nie miałam pomysłu na takie połączenie kolorystyczne, na spotkaniu we wrześniu pokazałam kolejnego konika jako aplikację na niebieskim tle (miał ten niebieski jakoś połączyć w całość niebieskości na innych obrazkach), po minach moich koleżanek widziałam, że wyszła ohyda.
Poza tym róż i pomarańcz to bardzo trudne do połączenia kolory i mimo dostawy szmat od przyjaciółek nic mi nie pasowało. W sklepach nędza, czas naglił, mnie było coraz bardziej głupio. Sterta zakupionych odcieni róż-pomarańcz rosła, a niczego to nie zmieniało. Wrzesień minął jak z bicza.
Agnieszka znów pojawiła się przed naszym domem (ona nie dzwoni, nie puka, nie pyta - tylko czatuje). Syn przez wakacje utwierdzony przez nas o nieszczególności tej znajomości bardziej przekonująco z nią rozmawiał w szkole. Kiedy ona rzucała się na niego przy kolegach celem całusów, on zdejmując dziewczę z ramion poganiał ją na lekcje. Zaczął jej tłumaczyć, że jest wspaniałą osobą i zasługuje na taki sam cud świata jakim jest sama. I jakoś przez ten wrzesień miłość przyblakła, a ja mam nadzieję, że zgasła.
Bo Jagny nie widzę jak do tej pory. Czasem ją znosi pod nasze drzwi, ale syn widząc to wychodzi z domu, bierze ją pod ramię, wsadza do tramwaju i macha pa pa!
W pracy już wiedziałam, że moje argumenty były trafne! Moja pani dyrektor zgłosiła, że powstaje to stanowisko pracy, które ja sobie wymyśliłam, a spotkało się ono z akceptacją Zarządu.
Excell wykazał prawdę!
Doczekałam urlopu, który powiększył się i o odbiór godzin nadliczbowych. Zmianę mojego stanowiska pracy z powodu urlopu przełożyłyśmy na listopad. A październik minął szybciej niż wrzesień. W pracy byłam tylko kilka dni na początku i kilka na końcu. Jeszcze zaliczyłam kolejne szkolenie kilkudniowe nawet sympatycznie zorganizowane, bowiem wyjeżdżam zawsze z kadrą zarządzającą i funduszy nam nie skąpią. Przewieźli nas po Warszawie do teatru, zorganizowano jak zwykle open bar do świtu i przedstawiono mnie jako samodzielnego specjalistę ds.bardzopotrzebnych.
Jeszcze uścisk dłoni prezesa i wykorzystując małą odległość od Warszawy wpadłam z nalotem do Agaty. Zimno zrobiło się okrutnie, ale cieszyłam się z naszych spacerów z Kretką, podziwiałam mieszkanko (rewelacja faktycznie), gadałyśmy o czym nam się chciało i ładowałam akumulatory.
Wyrwałam Agacie tamborek rurkowy i w domu nałożyłam na niego Koty Wysockiego (odkurzam kanwę co jakiś czas).
Po powrocie do domu ze szkolenia mój urlop jeszcze trwał, więc któregoś dnia rozłożyłam kolejny raz szmatki i zajaśniało w głowie!
Wycięłam konika z niebieskości, przyłożyłam do tła z kwiatkami i reszta już potoczyła się szybko. Bajtek asystował oczywiście przeganiając koty, aby nie rozniosły mi ułożonych skrawków.
Rzecz w odpowiednich odcieniach, zaplanowałam dla siebie poduszkę do spania w tych kolorkach!
Gratulacje z nowego stanowiska :-)
OdpowiedzUsuńHa, zobaczymy czy warto było. :) Dopiero szlaki przecieram i walczę z wiatrakami.
OdpowiedzUsuńNajważniejsze, żebyś lubiła to co robisz, a reszta na cóż ...... jakieś pieniądze też by się przydały z tego :-)
OdpowiedzUsuńGratuluję stanowiska, pomysłów, wystawy w Birmingham, załatwienia sprawy Jagny, psa pilnującego porządku, super się czyta. Więcej pisz, gaduło. Dobrze piszesz! A ja lubię poczytać.
OdpowiedzUsuń