Jak zwykle podział obowiązków był prosty i oczywisty: Małżonek kupuje i gotuje, ja sprzątam i piekę ciasta.
Przy świątecznym stole siadło 11 osób. Teściowa nam nawiała do rodziny w innym mieście.
Upiekłam i zrobiłam na zimno serniki (z 4 kilo sera), namówiłam chłopa na upieczenie baby drożdżowej, zrobiłam makowiec z jabłkami, który dziwnie przypominał mazurka - więc jako ulepek jemy na siłę. Dodatkowo brat upiekł nam pączki z różnymi nadzieniami i słodyczy było dość.
Po raz pierwszy sernik był rzucany. Z pewną obawą do tego podeszłam, zwykle sernik opada i nie ma siły na to. Zwłaszcza, że używam do wypieku jedynie sera, masła, jaj, cukru i po jednej łyżce mąki pszennej i ziemniaczanej na kilo. Nigdy nie sypię sernixów ani proszków do pieczenia.
A tu dziecko podpowiada: - Mamo, moja koleżanka rzuca ciastem!
Sprawdziłam.
Po skończonym pieczeniu, po odstaniu w jeszcze ciepłym piekarniku przez 10 minut wyjęłam tortownicę i z wysokości 20 cm rzuciłam na deskę ułożoną na blacie. Sernik w jednym momencie utracił te pęcherzyki, które miały opuścić ciasto i dzięki temu nie był tak tradycyjnie płaski jak zwykle. Opada niewiele i tylko w momencie uderzenia.
To samo robi się z biszkoptami. Niektóre panie rzucają z wysokości 60-80 cm.
Mam taką tortownicę, którą wstyd pokazać i mogłaby nie wytrzymać upadku, ale tylko w niej udaje się sernik i co lepsze ciasto, więc rzucałam z niewysoka. Polecam - doskonały sposób na uniknięcie zapadania ciasta.
Małżonek tradycyjnie indyka dopadł i upiekł, zdaje się, że koło środy w końcu go zjemy, bo gigant. Narobił białej kiełbasy, córa sałatkę przygotowała. A kiedy ja zajęłam z sernikami kuchnię Wysoki sam ozdabiał pisanki wydrapując wzorki na skorupkach.
Może i nie są najpiękniejsze, ale zrobił sam i siedział przy tym cicho nie plącząc się po kuchni.
W czasie Wielkanocy znalazła się też chwila na pokazanie jak się przędzie alpakę i pokazanie nowych wełenek już skończonych.
A kiedy najmłodsi ze starszymi wybyli na spotkanie zajączka, który przygotował dla nich zadania do wykonania i niespodzianki w nagrodę, starszyzna plemienna legła, gdzie kto mógł:
Kilka kartek z życzeniami poleciało wcześniej w świat, niektóre w towarzystwie kur:
a do niektórych dopiero dziś w trakcie przechadzki udało się sms-a wysłać.
Dzisiaj poszliśmy z mężem na spacer, potoczyć okiem na ogródek, spławić psa w rzece i zajrzeć do koników:
Bajtek jak zobaczył skubiące trawę konie to sam też z nich wziął przykład i pasł się jak owieczka.
My zmęczeni po powrocie ucięliśmy sobie drzemkę i obudziła nas burza. Piękne pioruny walą!
Święta mnie nie zmęczyły, jedno okno w kuchni zostało brudne a świat się nie zawalił.
Cieszyła rodzina przy stole, a wcześniej nikt nikogo nie poganiał z obowiązkami. Dobrze mieć tak dużo miłych ludzi dokoła siebie!
A to mnie zadziwiłaś tym rzucaniem sernika, będę musiała wypróbować. Mój również zawsze opada, ale daję dużo sera więc po opadnięciu i tak jest wysoki. Do wydrapywanek mam sentyment, jako dziecko sama wyskrobywałam wzorki na jajkach.
OdpowiedzUsuńCieszę się, że tak miło spędziłaś święta :). Taką Wielkanoc pamiętam z dzieciństwa, gdy cała rodzina ze strony taty zjeżdżała się do dziadków - przy stole było wtedy 14 osób :). Teraz moje święta wyglądały zupełnie inaczej, ale też nie narzekam - było spokojnie i wręcz leniwie (ale nie nudno!) :).
OdpowiedzUsuńPisanki bardzo ładne! Przypomniały mi jak wiele lat temu też wydrapywałyśmy z siostrą wzorki na jajkach, tyle, że coś nas napadło i zamiast typowych wzorków były tam akcenty marynistyczne - pamiętam kotwicę, żaglowiec, a nawet wyspę bezludną z palmą :))).
Uściski :)
Nigdy nie słyszałam o rzucaniu sernikiem, muszę kiedyś spróbować :D
OdpowiedzUsuńFajne święta, nie w pędzie - takie lubię najbardziej :D
p.s u mnie też okna nie wszystkie umyte i jakoś mi mało źle z tym ;)
No i tak powinno być! Pozdrawiam
OdpowiedzUsuńNiesamowita sprawa z tym rzucaniem, "kupuję" pomysł. Szczególnie w przypadku biszkopta.
OdpowiedzUsuńPodziwiam Twoją pracowitość Aniu i męża, ktory potrafi gotować i jeszcze takie piękne pisanki wykonać.
Moich bliskich czyli rodziców, brata i teściow, odwiedziłam ..... niestety na cmentarzu. Wspominaliśmy z mężem, jak to kiedyś było pięknie, jak wszyscy Oni żyli....
Dziewczyny - wpiszcie hasło "rzucanie ciastem" w google i znajdziecie moc porad. Dla mnie to było odkrycie. Zapadły się te moje serniki, ale nie tak jak zwykle. Bardzo często miałam zakalce, pyszne, ale masa była zbita. Tym razem serniki zostały puszyste. Wydaje mi się, że odległość do rzutu zależy od masy i wielkości. Im cięższy tym mniej szalejemy. Ale takim np biszkoptem śmiało walnę z pół metra o podłogę. Tylko trzeba kafelki zabezpieczyć! I rzucamy dnem do podłoża, nie odwrotnie :))))
OdpowiedzUsuńCo do Świąt - im jestem starsza tym więcej pokory, mniej ścierkowania, więcej słuchania ludzi. Jak następnego dnia siedliśmy tylko czwórką do śniadania - było pusto. Kocham tą moją ferajnę.
Plan robót miałam na tydzień i łącznie z szyciem nowych zasłon, farbowaniem narzuty, przygotowaniem wielkiego obrusa, lnianych serwetek wszystko udało mi się zrobić. To nieszczęsne okno w kuchni nie jest widoczne, zagląda tam rudzik i kilka pszczół.
Fajne święta miałaś Aniu!
OdpowiedzUsuńpozdrawiam serdecznie:)
Przy następnym serniku koniecznie spróbuje tego rzucania -nigdy wcześniej o tym nie słyszałam :)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :)
Iza - bardzo spokojne faktycznie i takie radosne.
OdpowiedzUsuńElu - koniecznie! Ale powiem Ci, że bałam się strasznie, już oczami wyobraźni widziałam te rozbryzgi po kuchni :))))
O rzucaniu biszkoptem po podłodze powiedziała mi kilka dni temu moja Chuda. Czyżby nasze dzieci miały jakieś konszachty??;-D
OdpowiedzUsuńA Twojego szanownego Wysokiego jak już kilkakrotnie wspominałam weź i sklonuj!
Jessu!! Komentarz mi wessało!!
OdpowiedzUsuńPisałam o rzucaniu biszkoptem! Moja Chuda mi powiedziała o tym kilka dni temu. Czyżby nasze córki się potajemnie spiknęły???
A Wysokiego jak już kilkakrotnie wspominałam i sugerowałam - SKLONUJ!!
No szlag! Się znalazł!
OdpowiedzUsuńDobra! Nieważne!
I jeszcze jedno! Jedne z tych kurek są u mnie! Ha!!
Ata - naprzód młodzieży świata!
OdpowiedzUsuńTrzeba się uczyć od młodych niestety, bo fajne pomysły znoszą. Nie sądzę aby moja Ciocia (śp niestety od marca), która jak dotąd piekła najlepsze ciasta pozwoliła sobie na takie ekscesy. U niej koło ciasta w bamboszkach i na palach się chodziło. A najczęściej piekła jak uziemiła rodzinę przy telewizorni. Jak ona z niebios dojrzała mój rzut blachą to chyba stąd te pioruny nad Wrocławiem były!
Kury - do roboty!
OdpowiedzUsuń