Przepraszam, lecz z kronikarskiego obowiązku winnam podać, że mój ukochany, jedyny taki prawdziwie mój pies Bajt odszedł.
Odszedł w jedynym słusznym momencie, gdyż i on sam zaczął cierpieć, a i ze mną nie jest dobrze.
Nie będąc w siłach, gdy nawet wyjście raz dziennie sprawia mi ból i oczekując na badania mojego męża w trwodze - uzgodniliśmy wspólnie datę.
Mąż rzekł - póki jestem, pomogę, sama nie dasz rady.
Czekamy we dwoje każde na swoją kolejkę do szpitala.
Pocieszam się małostkowo faktem, że raz na tydzień można pozamiatać, nie zbierać śmieci wyrzuconych z kubła i nie potykać się stale o psa.
Lecz nawet po miesiącu płaczę.
Myślałam, że po miesiącu napiszę więcej, ale łzy zalewają mi oczy.
Musi samo minąć, uciszyć się, wypłakać.
Był prawdziwie moim psem, bardzo mnie kochał i stale był koło mnie. Jego obecność była natrętna, ale wiem, że byłam dla niego obiektem miłości.
Kiedy go zabierałam ze schroniska miał ok 5 lat.
Pojawił się w dniu 01-02-2008 i żył dobrze do 08-06-2018.
Bajtusiu, Bajtku, Bajtosławie, Ruda Zarazo - do zobaczenia! Będę Cię szukać!
Zatrzymałam Twoją obrożę z zapachem schowaną, ukrytą, - gdy mi źle - tulę w niej twarz.
Dziękuję, że byłeś!
Och Aniu, ja płaczę od sierpnia 2010 roku- tęsknota wcale nie mija,
OdpowiedzUsuńtylko ból nieco zelżeje, nie jest już tak ostry.Przecież Twój Bajtek i mój Flik byli niczym nasze kolejne dzieci i każdy z nich dawał nam swą bezinteresowną, bezwarunkową miłość.
Przeraża mnie to co napisałaś o stanie zdrowia swoim i Twego męża.
Przytulam, z nadzieją, że dojdziecie jednak do lepszej kondycji.
Od stycznia czekam na zaplanowaną operację nerki. Choruję już ponad rok. W normalnym kraju taka choroba kończy się od 3-6 miesięcy. Termin mam na koniec sierpnia. Z tym, że ja już ledwo łażę. Mąż jeszcze nie wie czy pisać testament - za dwa tygodnie się dowiemy. Mamy nadzieję i trochę wiary jeszcze.
UsuńTo nienormalne, w głowie mi się nie mieści. Fikcyjna służba zdrowia.
UsuńTo jest koszmar, który przeżywam z Wami. Ściskam mocno i posyłam dobre mysli.
UsuńDziękuję, że jesteście.
UsuńWspółczuję bardzo i mocno Cię przytulam.
OdpowiedzUsuńDziękuję Iwonko, mus się wyryczeć do suchego oka. Gdyby nie choroby już by jakaś łajza się po domu kręciła. Ale nie robi się tego zwierzowi że oswaja i znika.
UsuńNo weź z tym znikaniem, nie znikniesz, jeszcze nie teraz. Ale dla nowego zwierza trzeba mieć cierpliwość, czas i energię. Przyjdzie na to czas, jakaś tam bida czeka na Ciebie :-)
UsuńTak Lilko, czeka. Ino się poprawi to będzie.
UsuńEch... współczuję i życzę zdrowia.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam
Dzięki
UsuńWspolczuje i zycze wyzdrowienia, wam obu, myslami jestem z wami…
OdpowiedzUsuńA Bajtek byl kochany :)
Dziękuję Basiu..... tak, kochałam go zwłaszcza ja, ale reszta Rodziny też mu czułości nie skąpiła. Mnie pilnował, był moim Strażnikiem.
Usuńmojego kociska nie ma ze mną już 9 miesięcy, a ja i tak nadal mam łzy w oczach, jak o nim myślę. tak to już jest z tymi zwierzakami, oddajemy im swoje serce, a gdy trzeba się pożegnać, to pozostaje pustka. dlatego po moim domu od jakiegoś czasu kręci się mała kocia wariatka i jakoś tak raźniej :) mam nadzieję, że i w Waszym domu wkrótce będzie mógł się pojawić nowy domownik :)
OdpowiedzUsuńSilver Aguti - też tak myślę, na razie cóż - mną jeszcze żałoba zawiaduje, ale dom bez zwierza jakoś mi nie pasuje. Mamy kota, na tymczasie dwie świnki i od dziś na 10 dni jeszcze jednego kota, więc zwierząt dokoła trochę. Tylko tego rudego/siwego pyska co wieczór wspartego na nodze brak.....
UsuńTrzymaj sie kobieto! Musi byc dobrze!
OdpowiedzUsuńAgnese - no tak sama to sobie powtarzam, cieszę się że mogę chodzić a nie szurać, cieszę się, że nie cierpiał, cieszę się że był te 10 lat w ogólnym zdrowiu. Bo wszystkie jego choroby to już na końcówce były. Dał radość. I dziś wiem, że dobrze zrobiliśmy. W tak zwanej ostatniej chwili.
UsuńOjej...
OdpowiedzUsuńŻyliśmy od dłuższego czasu ze starością psią, nie pogodziłąm się, że to tak szybko idzie.
UsuńAniu, bardzo to smutne ale...taka kolej rzeczy, niestety zwierzęta żyją krócej od nas :( Trzeba się z tym pogodzić, choć to cholernie trudne, wiem... Daliście Mu dobry dom i Ruda Zaraza żyje w Waszej pamięci, na zawsze.
OdpowiedzUsuńTeraz musicie skupić się na własnym zdrowiu i trzymam kciuki, że będzie dobrze. Wkrótce znów wszystko się ułoży. Wierzę w to!
Ściskam, Iza
Tak też robimy, musimy zadbać o siebie niestety, by komu innemu dom dać.
UsuńZa dwa lata będzie 20 lat jak pożegnałam swojego ostatniego psa... A do tej pory jak o nim mówię to oczy się szklą. Teraz mam same koty.
OdpowiedzUsuńZmartwiłaś mnie stanem Waszego zdrowia... Trzymam kciuki i zanoszę ciepłe myśli gdzie trzeba... Trzymajcie się- w życiu trzeba być twardym nie miętkim...
Susan - kotów mieć nie mogę. Behet jest na razie ostatni. Wnusia bardzo uczulona.Kiedyś może tego psiura. Jak się polepszy :(
Usuńsame przykre wieści, żal i smutek...
OdpowiedzUsuńjestem z Wami myślami, pozdrawiam ♥
Po burzy podobno słońce wschodzi i ta tęcza.
UsuńTak to jest - On sobie lata po tęczowych łąkach, a Ty cierpisz. Ciepłe myśli ślę :-*
OdpowiedzUsuńNie mogę tu zaglądać. Ryczę mimo dwóch miesięcy.
UsuńAnusia, teraz ja Ciebie przytulam mocno.... odejście przyjaciela, jakim jest pies, to strata, o której nie da się zapomnieć. Pamięć o nim i miłość będzie tkwiła do końca naszych dni. Wczoraj reanimowałam swojego bloga i natrafiłam na wpis, gdzie opisałam odejście mojego Tytuska, pocieszałaś mnie wówczas i pisałaś, że masz Bajtka. On miał wówczas 2 lata . Zobacz jak ten czas leci i jak losy się plotą. ....
OdpowiedzUsuńAniu, nie daję jeszcze rady tak naprawdę. Staram się pisać o czymkolwiek byle nie myśleć i ryczeć o Bajtku. Zdroworozsądkowo - nie dałabym rady teraz z nim bodaj na jeden spacer wyjść rano. A spacer jak wiesz to nie tylko fizjologia, to niezbędny rytuał. Jakoś, kiedyś się pozbieram. Dziś już wiem, że kiedyś psa będę miała jak tylko zdrowie ogarnę. Czas skupić się na sobie.
UsuńŚlady psich łap zostają w sercu na zawsze. Tulam z całej siły
OdpowiedzUsuńTak. Nieraz mi się zdaje, że ten mokry nos za chwilę otrze o nogę, rękę....
UsuńDziękuję Osiu!
Kankanko.... smutno się zrobilo bardzo. Mam nadzieję że jest choc troszke lepiej z Waszym zdrowiem. Bajtuś z pewnoscia patrzy na was i merda ogonkiem...
OdpowiedzUsuńdeZeal - jestem po jednej operacji trzygodzinnej, stan bez większych zmian bo się nie udało, doktor napotkał trudności i za chwilę znów ląduję na stole. Zmieniono mi agresywną metodę na prawie bezinwazyjną, co uda się dzięki poprzedniej operacji, więc pozostaję pełna nadziei. Panmąż się nie może dostać do lekarzy, onkolog wykluczył go z grona swoich pacjentów i to jest powód do radości. Niemniej jednak przy tak dziadowskiej opiece zdrowotnej, gdzie tyle czasu trzeba czekać to powrót może nastąpić. Mnie podczas półtora roku leczenia (do ogarnięcia w normalnym kraju przez okres 3-6 mcy) pojawiła się kolejna oprócz wiadomych mi kamieni, do zbadania niespodzianka w drugiej nerce. Znów tysiące popłyną.......
UsuńA po psie coraz rzadziej ryczę, już tylko od czasu do czasu. Bywa, że wieczorem lecę pytać Syna - czy już był z nim na wieczornym spacerze... i staję w miejscu.
Kochana! Bo to widzisz zdrowia trzeba, żeby chorować... ślę najlepsze życzenia. Myśl pozytywnie i wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Całusy x
OdpowiedzUsuńJakoś mi smutno bez tego bloga. Tyle osób przestało pisać. Widzę, że "Pasjonateria" funkcjonuje. Czy wszystko ok?
OdpowiedzUsuńNiestety nie. Postaram się zebrać i napisać. Póki co korzystam z FB i tam dużo ludzi mi pomaga w ciężkim czasie.
OdpowiedzUsuńNie wiem jak trafić na FB. Na Pasjonaterii cisza. Zdrowia życzę :-)
UsuńOJEJ
OdpowiedzUsuń