Pewnego razu w naszym kraju zapanowało lato jakże inne od obecnego.
Cały czas lało, padało, grzmiało, siąpiło, wiało, duło, kapało itd.
Mając już trójkę dzieciaczków, nie mogliśmy sobie pozwolić na wymyślne wakacje, na wsi też nie mogliśmy z taką ferajną pokazać się rodzinie.
Moje dwie córki dostały na Dzień Dziecka wspaniały basenik: wysoki na ok 70 cm o średnicy ok 120, dmuchany, kolorowy, bezużyteczny w taką pogodę.
Wspólnie z mężem bardzo chcieliśmy im to lato wynagrodzić, więc mąż wiadrem nosił do pokoju dzieci ciepłą wodę i wlewał do baseniku. Obie panny 5 i 3-letnia były zachwycone, synek miał wtedy pół roku więc miał to w nosie.
Kiedy męża się spociła, a wody było już wystarczająco, aby mogły pupy zamoczyć - ubrały dumnie opalacze i wskoczyły do basenu. Taplały się wesoło, podłoga została wcześniej zabezpieczona.
Nam znudziła się obserwacja i poszliśmy do drugiego pokoju. Śmichy i chichy dochodziły ciągle. Kontrolnie zaglądaliśmy co jakiś czas i nic nie budziło naszego niepokoju.
Naraz zaczęło być spokojniej, kiedy zaglądnęłam -w baseniku siedziała starsza córka, niby ta sama, ale lekko niebieska w odcieniu.
Kiedy spytałam co się stało, jej zęby nie trafiały na siebie - tak zmarzła. Młodsza okazała więcej rozwagi, po prostu wyszła z wody kiedy temperatura spadła i polewała starszą siostrę.
Starsza tak kochała wodę, że nie przeszkadzało jej to wcale.
Szybko wyjęłam ją z wody, osuszyłam i rozgrzałam. A mąż zabrał się za wylewanie wody.
Wiecie jak długo to trwało?
Trzeba to było robić powoli, aby nie uszkodzić basenu. Wlewać można było wiadrem, ale do wylewania chochelki poszły w ruch.
Tak skończyła się przygoda z basenem na piątym piętrze, na dywanie.
Zła byłam na siebie początkowo, że mi dziecko zmarzło, że mogliśmy im wody dolać ciepłej itp. Ale moje córcie wspominały to bardzo długo jako fajną przygodę.
Nie skończyło się to nawet katarkiem.
Basen powędrował do innych rodziców z instrukcją używania w mieszkaniu. A w następnym roku spławialiśmy już wszystkie dzieci w rzeczce i dużym basenie.
PS. Zdarzenie to opisałam dawno temu na Hafcikach, ale akurat trafiła mi się odwrotna historia :)
"Z powodu gorąca nie sposób było wyjść z domu. Postanowiłam więc rozłożyć w pokoju basen......."
Mój synek miał kiedyś dmuchanego tygrysa do pływania; po kompielowym lecie przyszedł czas na schowanie tygryska. Synuś wtedy wszystko sam chciał robić (niestety, przszło mu skutecznie i trzyma do tej pory) więc zabrał sie ochocz do wciskanie zwierza nazad do pudełka. Opornie mu szło więc znalazł sobie narzędzie pomocnicze - widelec.
OdpowiedzUsuńO piaskownicy w pokoju to już słyszałam ale o basenie jeszcze nie.
Dorota
KĄPIELOWYM oczywiście. Pisząc "w komputerze" robię nieraz kuriozalne błedy jak analfabetka jakaś.
OdpowiedzUsuńD.
Na to bym nie wpadła :). Myśmy nalewali mojej Agacie po prostu wodę do wanny :). A upały kocham, po prostu kocham, chociaż tlenu nie ma to patrze pozytywnie - może trochę sadełka mi się wytopi??? Ale nawet w taki upał wodę w naturze omijam szerokim łukiem, w przeciwieństwie do mojej rodziny.
OdpowiedzUsuńDorotko, Irenko - o to chodziło, aby coś niezwykłego było. Wanna na co dzień jest, basen i opalacze - to było atrakcyjne!
OdpowiedzUsuńNie poszliśmy na łatwiznę, ale potem przekleństwa latały w powietrzu jak tą wodę wylewać przyszło. Gumowe to to nie dało się tak po prostu złapać i wynieść.
A upały to i ja kocham.
OdpowiedzUsuńMogłabym jak gad wygrzewać się godzinami. Wodę uwielbiam w każdej postaci. Dla mnie teraz to najcudniejsze dni. Szkoda, że czasem nie mogę po prostu wyjść sama na łąkę i prażyć się do woli. Akurat musiałam cierpieć chłód dla dobra innych.
hahhah pamietam te baseny moje chlopaki tez mialy ale na szczescie byl on u babci ktora miala mozliwosc wyniesienia go przed blok,kiedys kochalam upaly ale musze przyznac ze nie byly one takie jak teraz,teraz je tylko lubie,slonce jest mi bardzo potrzebne do normalnego funkcjonowania bez niego padam jak niepodlewane kwiatki :)
OdpowiedzUsuńSłońce lubię, ale taakich upałów już nie..
OdpowiedzUsuńO basenie w pokoju słyszę pierwszy raz, niezłą uciechę miały dzieci :))
Pozdrawiam
Super pomysł :-DDD
OdpowiedzUsuńJa też kocham upały - w każdej ich gorącej postaci! I żałuję, że trwają tak krótko :-(
to ja się wyłamię - nienawidzę upałów, nienawidzę nie mieć czym oddychać, nienawidzę nie móc spać bo jest za gorąco :)
OdpowiedzUsuńno no wykazaliście się wielką odwagą z tym basenem w pokoju!! Ale zazdroszczę pomysłowych rodziców :)
OdpowiedzUsuńJa generalnie upały też lubię pod warunkiem że nie muszę z domu wychodzić :)
Upałom mówię swoje stanowcze NIE: nie cierpię. Nie chcę, nie lubię, nie mam jak żyć i oddychać. Uwielbiam zimę i jak tak dalej pójdzie to będę na wakacje wyjeżdżać do północnej Norwegii albo za inne koło polarne.
OdpowiedzUsuńAle na ten basen w domu to bym nie wpadła! Też bym dzieciaki w wannie po prostu umieściła. Choć to nie to samo oczywiście....
Z ciekawych przypadków to o ognisku słyszałam w miednicy. Po prawdzie to nie tylko słyszałam ale i ... oglądałam. Doorsi w tle lecieli .... ;)
Ognisko w miednicy..... hmmm, myślę, że ten etap szczęśliwie mnie ominął w wykonaniu dziatwy. Ale cóż.... lata lecą, człek na starość dziwaczeje... ognisko.... dobre! DOBRE!
OdpowiedzUsuńTylko dziś o miskę blaszaną trudno.
Strzelanie zaliczyliśmy z wiatrówki w domu. Drzwi do kuchni nie istnieją.
Doorsi pomagali pewnie w takich momentach. U mnie też często lecieli.
Anuś, wiesz jak jest ... przy Doorsowych taktach to różne i nawet bardziej durne pomysły do głowy przychodzą ;)
OdpowiedzUsuńAle wiatrówka w domu?! No, no to już ekstrawagancja :D