Jakoś tak się ułożyło, że jeden pogrzeb dał radość kilku osobom.
I nie dlatego, że zmarła cioteczka spadek zostawiła, ani specjalnie wredna za życia była.
Należało się Jej - bo czas przyszedł.
Ale dopiero śmierć przywróciła szczęście.
Żyje sobie rodzeństwo w wielkim mieście. Mają do siebie ze cztery kilometry. Daleko.
Jedno ledwo chodzi i ciągle słabuje, drugie łapie resztki młodości i jeździ po świecie. Do Egiptu, Grecji, Azji ma czas - do drugiej dzielnicy wadzą korki, spaliny i brak windy.
Brat żyje w wielkim świecie - pracuje w teatrze. Siostra próbuje łapać resztki rodziny i utrzymywać kontakty.
I kiepsko jej to idzie.
Kuzynki rozbiegane po świecie z kurzą empatią nie czują potrzeby.
Z trzech jedna jest całkiem obrażona, bowiem kiedyś sobie w paradę weszły z wynajmem mieszkania latem w Kołobrzegu. Druga - "przy mężu" i tak jej zostało. Trzecia - pozostała na wsi w gospodarstwie Cioci, a że trafiło się jej dawno temu nieślubne dziecko więc długo sama siebie źle traktowała i bała się ludzi.
O chorobie Cioci dowiedzieli się z telefonu od Środkowej "przy mężu". Zdziwieni, że nie od Najstarszej-Kołobrzeskiej, która to dysponowała telefonami do każdego.
Potem kolejne telefony i wieści były coraz smutniejsze, wszystkie od Środkowej.
Najstarsza nie odbierała komórki.
No i ostatnia informacja, o śmierci Cioci - spodziewana, ale zawsze nie w porę wprowadziła zamieszanie całkowite.
Jechać, czy nie jechać na pogrzeb?
Czy Najstarszą dalej złość telepie i nie życzy sobie kuzynostwa?
Czy dać sobie spokój i skoro nikt z sensem nie udziela informacji odpuścić?
Bowiem data pogrzebu tez była bardzo zawoalowana.
W końcu rodzeństwo ustaliło:
jedno ma wyjazd służbowy do Paryża, więc nie da rady pojechać i zabrać siostry,
drugie nie ma jak, bo akurat chore i pociągiem nie da rady, więc może sobie w kątku popłakać.
Dzieci owego rodzeństwa bardzo zapracowane.
Cała rzecz trafiła do mnie.
Ta siostra to moja mama. Wysłuchałam. Wyraziłam oburzenie na niegodziwość kuzynki oraz brata i pozwoliłam mamie powspominać wakacje u jej Cioci na wsi.
Wpadłam na taki pomysł: TELEGRAM!!!!
Rzecz dziś niezwykła, bo kto dziś telegramy wysyła. Sprawdziłam jak toto się wypełnia, ile kosztuje, jakie są opcje.
Kiedy już ułożyłam zgrabnie w myśli cały list na trzy moduły okazało się, że z adresu to moja mama pamięta tylko miejscowość, i że przy torach!!!!
A nazwiska Najmłodszej, wybywszej jednak za mąż za człowieka, który od razu chciał całą rodzinę z nastoletnim synem, nawet nie próbowała sobie przypomnieć - NO JADZIA PRZECIEŻ!
Cóż robić, dzwonię do Wuja pakującego walizki.
Ten nazwiska nie zna również, ale za to zna adres, nawet z kodem pocztowym!
Połączona w konferencję na komórkach obojgu przekazałam, że właśnie od nich obojga wysyłam za pół godziny uroczysty telegram z kondolencjami. Lekko ich zatkało.
Wuj, zaraz wręcz zakrzyknął, że za tydzień wraca z Francji, i bardzo chętnie zabierze siostrę. Pojadą sobie na grób Cioci i złożą wieńce i pokłony.
Odetchnęłam.
Jak obiecał, tak zrobił. Pojechał w wolny od teatru poniedziałek.
Oboje mieli czas w samochodzie na rozmowę ze sobą, wspólnie odwiedzili grób, zapalili znicze. I kiedy na koniec podjechali pod dom, aby tylko pokazać się, że byli - wybiegły kuzynki!
Rzucili się sobie wszyscy w ramiona, popłakali, pogościli obiadem i kolacją. Mama wróciła uskrzydlona, z kapownikiem z telefonami i adresami, buzia jej się nie zamyka, kiedy opowiada o Jadzi i innych.
Już ma zaproszenie na kolejną wizytę i mnie namawia do więzi rodzinnych.
Wuj mało mówi, lecz widać, że i on się cieszy.
Wyjaśnili sobie sprzeczki i niedopowiedzenia. Mama miała okazję pokazać, że już nie jest tą biegającą żwawą i ma prawo być słabszą.
Tak to jeden smutny dzień przywrócił zgodę rodzinie.
....................................................
No, a ja będąc na cmentarzu w Święto, zapaliłam świeczki na grobach najbliższych i posłałam ciepłe myśli w niebo dla Sanji, Krzysia, Stasia, Adasia, Gosi, nienarodzonych maluchów, dla zapomnianych, dla dawnych mieszkańców mojego miasta, dla tych co pomarli w chwale i tych co podle żyli, dla moich zwierząt też .
A że zawsze coś upatrzę ciekawego to na koniec fotka:
Jak to ujrzałam to teatralnym szeptem poinformowałam resztę rodziny, że INTERNET ZAKŁADAJĄ.
Po chwili musieliśmy śpiesznie opuszczać uroczysko, bowiem chichrali się całkiem niepobożnie i wstyd było mi z nimi stać. Te moje tłuki takie są nieprzystosowane i poczucia przyzwoitości im brak.
.............
OdpowiedzUsuńa ja myślałam, że tam kabel pochowali;-) a tutaj proszę internet zakładaja, no cóż zmarłym tez się coś od życia(?)nalezy :)
hahaha...uwielbiam cie...rozweselilas mi dzien:)..dziekuje...masz swietny dowcip..pozdrawiam ania
OdpowiedzUsuńA cóż w tym dziwnego? Moja rodzina już wie, że mam mieć urnę z dostępem do internetu! ;-D
OdpowiedzUsuńA z rodziną to tak zwykle właśnie jest. Sprzeczki, spory, a potem nie wiadomo kto na kogo i za co się obraził. Więc jak się trafia taki smutny pretekst, to wszystkie waśnie mijają jak ręką odjął.
A oznaczenia że siłownię pod kilamtyzację robią to w pobliskim pobliżu nie było??? Nędza :(
OdpowiedzUsuńA na serio: szkoda że wcześniej nie wydarzyło się w Rodzinie coś istotnego na tyle aby pojednać Rodzeństwo jeszcze zanim jednego z nich zabrakło....
Coś Ty, kładą linię telefoniczną prosto do nieba - będzie można z budki pogadać z bliskimi w niebie ;-)
OdpowiedzUsuńHistoria rodzinna jak żywa. Wiem o tym z autopsji. U mnie jest podobnie, tylko pogrzebu jeszcze nie było, ale wystarczyła choroba mojej siostry, by nagle siostry mojej Mamy przypomniały sobie o rodzinie.
OdpowiedzUsuńA internet na cmentarzu potrzebny jest bardzo - w świętym dniu widziałam przy jednym grobie, na ławeczce siedział elegancki pan z laptopem na kolanach... Tylko ja aparatu nie miałam :).
Hi hi hi! A tylko trzymał laptopka czy nadawał? Cuda, cuda na tych cmentarzach...., za kilka lat będziemy otwierać wirtualne cmentarze na www.grób.pl i palić będziemy wirtualne świeczki.
OdpowiedzUsuńWspaniała historia! Tak jakoś dziwnie jest, że drobiazgi dzieląludzi, dobrze, że w końcu doszło do spotkania. I wspaniale to opisałaś. Czytałam z zapartym tchem.
OdpowiedzUsuńA to zdjęcie, padłam ze śmiechu :-)
Jakoś opcja posiadania dostępu do netu na cemantarzu wydaje się niegłupia - jak to cżłowiek się uzależnił że juz sobie bez sieci zycia nie wyobraża :)
OdpowiedzUsuńa historia rodzinna piękna, bo z dobrym zakończeniem... najgorsze są takie "od słowa do słowa" kłotnie, w których już po chwili nie wiadomo o co poszło, ale niezgoda na całe życie.
Aniu wspaniale piszesz, uwielbiam Cię czytać, mimo, że czasami smutno, natchniesz mnie refleksją i od razu lepiej. dziękuję za podtrzymywanie postami na duchu. Iza
OdpowiedzUsuńTo ja Wam miłe dziękuję, że bywacie! Nie zawsze można coś z sensem napisać, bo czasem paplanina mnie bierze nieciekawa. Ale czasem trzeba i bełkot z siebie wylać. :)))))
OdpowiedzUsuńMój Tato już dawno stwierdził, że pogrzeby są od spotkań żyjącej rodziny. Wesel coraz mniej, chciny mało huczne, to chociaż na pogrzebie można wiadomości rodzinne wymienić.
OdpowiedzUsuń