Kiedy w sierpniu byłam na wsi dzielnie szydełkowałam zielony len.
Wzbudzałam tym oczywistą sensację - no bo po co, i czy mnie to nie męczy, i że mi się chce, i czy ja nie mogę się po prostu wódki napić żeby się lepiej poczuć itp.
Z uśmiechem nr 2 wyjaśniałam, że dzierga się nie z biedy i nędzy tylko TERAPEUTYCZNIE!
Na moje skołatane nerwy i ciągły tłum ludzi koło mnie to moja ucieczka! Odizolowanie się od rozmów, czynności zwanych "towarzyskimi", wspaniałe zajęcie dla nerwowego osobnika.
Słuchał tych moich wywodów o wyższości dziania ręcznego mąż kuzynki Zygmunt.
Jakoś te moje uwagi trafiały mu do przekonania, bowiem jest jedynym mężczyzną w rodzinie, który sobie sam dziergał swetry.
A że dawno temu prowadził lumpeks - to i wiedział, jakie są tendencje światowe.
Pozostawił sobie niemały zbiór cudownych obrusów hardangerowych, pięknych koronek klockowych i wełnę. Prawdziwą. Zanim mnie poznał - zużył i dał wybrańcom.
Cały zapas akrylowych paskudztw wydał chętnym, szmaty przekazał na jakąś zbiórkę, zamknął interes i osiadł na wsi z pszczołami.
I ja mu tu o wełnie, tkaniu, owcach.
Poprosiłam o zorientowanie się czy nie pozostał gdzieś zapomniany kołowrotek. Zadeklarowałam chęć kupna. Ostatni bowiem w rodzinie wylądował zrzucony ze strychu na podwórko, skąd trafił do lokalnej kotłowni.
Pogadaliśmy o tym o tamtym, wyjechałam.
Dwa tygodnie temu dzwoni kuzynka:
- Aniu, Zygmunt coś ci kupił!
No masz!
Inny by zapomniał, olał, nie pamiętał - ale nie Zygmunt!
MAM KOŁOWROTEK!
Przyjechał do mnie z Holandii.
Nie jest antykiem, pochodzi z ok 1960 roku. Działa, lecz nie był używany intensywnie. Pewnie stał jako ozdoba.
Jest ręcznie wykonany, kądziel moim zdaniem nie jest oryginalna, jej drewno jest zupełnie inne i kolor, poza tym chyboce się w stojaku, a powinna być umocowana sztywno.
Przed zakupem Zygmunt sprawdził działanie, bowiem sam jeszcze pamiętał jak jego babcia przędła i miał pojęcie jak nić poprowadzić i na czym to polega.
Wczoraj wyrwałam się z domu i pognałam pod Sieradz!
Serce mi bije z radości! Głaszczę to moje kółko i podziwiam.
Wieczorem koło 18 kołowrotek już stał na dywanie, a otwarty laptop pokazywał co do czego.
Nie znam osobiście nikogo, kto potrafi prząść.
Moja wiedza więc pochodzić będzie tylko z internetu. Poćwiczyłam na sucho i z nicią nawijanie na szpulę. Poznałam i zaczęłam zapamiętywać części maszyny. Składam ją i rozkładam. Stawiam w różnych miejscach.
Pies mnie unika, jakby zobaczył w moich oczach chęć wydarcia mu tych długich kudłów na próby!
Cieszę się jak dziecko!
Super kołowrotek. Wygląda na sprzęt w dobrej formie. Na youtube można znaleźć sporo filmików instruktażowych - linki znajdziesz u Jagienki : http://2knitornot2knit.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńZajrzyj na multiply - wysłałam Ci PM. Pozdrawiam
jej jaki fajny ten facet - znaczy Zygmunt - pozdrów go od mnie ciepło - bo takich to ze świecą szukać. A zabawka - żeby przyniosła Ci całą masę radości :)
OdpowiedzUsuńSuper kołowrotek. Jeszcze jedna umiejętność - podziwiam.
OdpowiedzUsuńNo i mąz kuzynki super. Rzadko zdarza sie, by jakis facet pamiętał o babskich zachciankach.
Sweter z Bajtka? Hm?
OdpowiedzUsuńNiebawem pewnie załozymy gremplarnię dla zaprzyjaźnionych kołowrotkowiczek. A z braku merynosów za surowiec posłużą 100% wełniane swetry z lumpeksu :-)
super...w literkach czuc morze radosci..piekny nabytek..pozdrawiam ania
OdpowiedzUsuńKochane dziewczyny! Jak łatwo się domyśleć, od wczoraj przepatrzyłam internet za linkami. I jest tego masa!
OdpowiedzUsuńE.guniu - to za Twoją przyczyną moje marzenie się spełniło! To ja Ciebie w moich rozmowach o kołowrotkowaniu wskazywałam, że jest taka osoba, która spróbowała, nauczyła się i potrafi!!!!
To z Twojego filmu miałam pierwsze wyobrażenie o pracy tego urządzenia, bo ani na żywo w skansenie, ani w użytku nie widziałam.
Madziulo, Irenko - mnie samą zaskoczył. W sumie obcy facet, a nigdy nie wiadomo kto zacz! Jednak warto z ludźmi rozmawiać i mówić o marzeniach głośno!!!!
Agatko! Podobno i z psa można, ze spaniela nawet fajne jedwabiste kłaki wyczesuję z uszu :))))). Gręplarnie chyba wyginęły w latach 50-tych. Ale może coś powstanie, kryzys wyzwala inwencję.
Persjanko - no pewnie, że się cieszę jak głupia! Chyba by mnie nowe auto tak nie roznosiło jak to ustrojstwo. Spełniło się jedno ze skrytych marzeń, nie śmiałam stale o tym mówić. W domu zawsze jest jakiś piec do naprawy, koło do wymiany, szafa do zbudowania... a ja tu tak samolubnie. Ale cieszę się jak pięciolatek klockami Lego!
Ania, ADHD już teraz na pewno Cię nie opuści. Co więcej: nadpobudliwość wkrótce udzieli się kołowrotkowi i tak będziecie się nawzajem głaskać: Ty i Twoje kółko ;) A jakby tak Bajtka regularnie zacząć ... strzyc ? ;P
OdpowiedzUsuńTaki kuzyn to majątek! Na mnie wszyscy w rodzinie patrzą jak na nieszkodliwego wariata ;-)
OdpowiedzUsuńNo proszę, nie wiedziałam że TACY mężczyźni istnieją w przyrodzie :)
OdpowiedzUsuńPamiętam kołowrotek, moja babcia miała - jak byłam mała, uwielbiałam grzebać na strychu starego domu w którym mieszkałam. Niestety, zanim odkryłam radość robótkowania, dom został obudowany nowym, murowanym, strych zlikwidowany na mieszkalne poddasze, a starocie spalone.... szkoda wielka.
Gratuluję nowe "mieszkańca" w domu :)
Aniu, teraz w Waszej rezydencji to chyba tylko kozy brakuje, na pewno się jeszcze zmieści!
OdpowiedzUsuńJa onegdaj czytałam, że najlepsz sierść jest z owczarka angielskiego.
Pozdrawiam, Dorota
No,ta koza by nam pasowała! Albo jeszcze lepiej alpaka! zawsze jeszcze królisie angorki pozostają. No i młoteczek do pukania w głowę obowiązkowo!
OdpowiedzUsuńNa Allegro widziałam kołowrotki całkiem tanio
OdpowiedzUsuń