W niedzielę (pisałam o tym na sklepowym FB) jako jedna połowa ze swoją połówką, ale bez połówki - wybraliśmy się na spektakt "Rigoletto" naszej Opery Wrocławskiej w Zamku Topacz.
Pierwszy raz miałam okazję obejrzeć i wysłuchać w naturalnej scenerii operę.
Dzięki składam Synkowi, który tam pracuje od kwietnia. To on zafundował nam tą atrakcję.
Ponieważ dostałam dość staranne wykształcenie muzyczne, to wessałam od dziecka jak wygląda strój i zachowanie. Toteż czarne wełniane spodnie, biała bluzka i aby nie było zbyt nobliwie jasnowielbłądzia marynarka.
Ale równie dobra jest gustowna sukienka czy kostium. Raczej przed komarami cała się ubrałam.
W torbie ukryta była jeszcze kamizelka na wszelki wypadek mrozu i zamieci.
Towarzysz Mąż wzuł jasne obuwie, jasne marynarum i spodnie oraz koszul niebieską z krawatem.
Jakoś całkiem znośnie pasowaliśmy do się, a na spektakl w plenerze trudno kolie i boa zakładać.
Oboje przezornie posiadaliśmy parasole, bowiem zagrzmiało całkiem-całkiem jak wychodziliśmy z domu.
Wśród publiczności nie zauważyłam nikogo w gaciach do kolan i klapkach, ani upoconych koszulkach typu treningowego. Panie posiadały koafiury, makijaże i balejaże, a panowie (najczęściej w letnich marynarkach) byli umyci i godni spojrzeń.
Nikt też psa ani dziecięcia w wieku małorozumnym nie przytargał.
No, pomyślałam - pełna kultura.
I ta kultura objawiła się jeszcze tym, że nikt nie pstrykał zdjęć komórkami, ani mych uszu nie dobiegł nawet ślad tego urządzenia. Możliwe, że głuchnę.
Nikt też w moim pobliżu nie żarł cukierków, nie palił i nie komentował, ani nie pytał o co chodzi.
Ale wyczułam jakiś znajomy zapaszek. Jadalny.
Po pierwszym akcie ogłoszono półgodzinną przerwę.
I zgodnie z ruchem ludzi zeszliśmy z trybun kości rozprostować i obejrzeć teren dokoła.
Od razu zauważyłam tabuny ludzi przed wucetami. Chmary takie jakby każdemu pęcherz urywało.
Jakby każdy tylko dla jednego celu tu przyjechał - posikać sobie w darmowej toalecie :)))
Minęliśmy zastały tłum przed urynarium i oglądaliśmy zabytkowe samochody, które brały udział w spektaklu.
Po jakimś czasie dotarliśmy do zamkowej grilowni, ciekawi, czy nasz Syn tam pracuje - zajrzeliśmy.
A tam - tadam, milion głodnych ludzi nad kaszankami, kiełbaskami, karkówkami i piwem!
No żeby tak na kawę, herbatę, cukierka to jakoś by mnie nie ruszyło, ale ten tłum był potwornie głodny!
Już czytałam, słyszałam i widziałam, jak w kościele mamuśki dziecku w zęby batonika i picie.
Te najcudowniejsze dzieci przecież nie mogą godziny wytrzymać bez miętolenia czegokolwiek!
A tu dorośli - załamałam się.
Ja wiem, że ekonomia, zysk i w końcu plener. Ja wiem, że dzisiaj sztuka ku ludziom wychodzi.
Ale w końcu przedstawienie trwa dwie godziny, z przerwami łącznie do trzech.
Nikt tam po pracy prosto nie jechał, wszyscy z domu wyszli po obiedzie i podwieczorku.
Nosz tak od razu na kaszankę???? i piwo?????
Chyba nikt resztek żarcia na swoje miejsca nie zabrał.
Jakoś komplet wrócił i już bez takich emocji sikalno-kulinarnych całość gawiedzi wytrzymała.
Wytrzymała do.... owacji!
Już w momencie finału część bydła ruszyła przed siebie. Bydła, bo to im obórki zamykali.
Bydło - ino bez ryku, ale nawet nie bezszelestnie.
Aby do przodu, dopaść parkingu, odpipciać pilotem swoje auto, dopaść, wypaść i gnać!!!!!
Na scenie pokłony. Większa część słuchaczy bije brawo, część ludzi stoi i klaszcze w podziękowaniu, w uznaniu, w szacunku!
A bydło gna......
Artyści niekoniecznie za sumy bajońskie występują. Taki trzeci skrzypek od lewej to poświęcił nie rok, dwa na naukę. Ta tancerka naobcierała się stóp w puentach do krwi.
Cy to bydło nie rozumie, że oklaski to podziękowanie? Że wszyscy artyści na TE oklaski pracują?
Że piniondze to nie wszystko?????
Zawsze w takich chwilach marzę, by ci na scenie nie widzieli - ale widowni nie widać tylko wtedy, kiedy reflektory oświetlają człowieka z przodu na scenie. W momencie kiedy światła są wyrównane, artysta widzi każdego.
Jest mi wstyd za tych co wychodzą zaraz po ostatniej kwestii (pomijam całkowite niezrozumienie treści czy oburzenie wynikające z niepojęcia, odrzucenia jakiegoś przekazu).
Tak samo dzieje się w kościele.
Wierni wychodzą zanim otrzymają ostatnie błogosławieństwo.
Czy bytność w Zamku Topacz należy do tylko lansu???? Należy się pokazać??? U wód bywać???
Czy ktoś jest jeszcze w stanie te miliony wychować???
Mąż mnie pociesza - wiesz, musi być hołota, by damy było widać. Marne to tłumaczenie.
Przepraszam, ale się uniosłam. Powinnam rozumieć i wybaczać. Chamstwa nie pojmuję.
Niestety, takich czasów doczekaliśmy, chociaż i we mnie wszystko się buntuje :(
OdpowiedzUsuńJakbym Nikę słuchała. Była w Topaczu w piątek. Trafiła gorzej, bo znudzona widzka z przodu, fotografowała okoliczności przyrody. Jej ubiór też do eleganckich nie należał... no ale może nie miała :) Dziecko było zdziwione, że w czasie przedstawienia można jeść kiełbaski i pić piwo..., że można wychodzić przed oklaskami...
OdpowiedzUsuńNo cóż... nie każdy powinien chodzić do opery...
Pozdrawiam
Tia, ja też jakoś coraz częściej z nostalgią stwierdzam, że chyba pora ... umierać ;-) Nie to, żebym jakoś szczególnie taka ą i ę była, ale Matka nauczyli, więc tak se ciągne te swe zwyczaje i zachowania i coś mi się czasami wydaje, że zaczynam się relikt robić. Ale co se obejrzałaś, to Twoje, a bydło w obórce zamknij i niech siedzą przy żłobie ;-) No bo Rigoletto, w takiej scenerii - no normalnie mniam :-)
OdpowiedzUsuńAnka, to zwyczajnie nieobyci ludzie. Bydła bym nie ruszała, to dobre stworzenia i biegną w gromadzie jedynie, kiedy się boją czegoś. NIe obytych i wręcz nie okrzesanych ludzi mamy od zawsze. To tak zwana tłuszcza. Jest tam, gdzie uznaje , że należy być, bo inni poszli. Czyli w niedzielę do kościoła, lub na jakieś widowisko. Jestem pewna, że nie wynoszą z takich miejsc niczego więcej, poza nazwijmy to "odhaczeniem" , że byli. NO i będzie można opowiadać, że zaliczyło się imprezę kulturalną. Nie raz zanim wyszłam po zakonczonym nabożeństwie i przyklęknełam na chwilę, oberwałam kolanem w plecy, bo tłuszcza już napierała , by mieć miejsca w ławce..... ech brak słów i tyle.
OdpowiedzUsuńBardzo brzydko...takie pokręcone czasu...brak szacunku dla innych to niestety przykra norma :(
OdpowiedzUsuńBardzo lubię przedstawienia w plenerze. Ilekroc dzieje się coś w naszym Łazienkowskim Teatrze na Wodzie, staram się tam byc. Publika bywa różna, ale w większości raczej na poziomie zadawalającym jest jej zachowanie. Skandalicznie za to zachowują się parkowe pawie - drą dzioby w przerazliwy sposób oraz wpychają się na scenę.
OdpowiedzUsuńW moim odczuciu serwowanie "konkretnych" dań w teatrze, operze czy też w kinie jest niewłaściwe - przecież zupełnie wystarczy kawa, herbata, zimne napoje, ciasteczka na jeden gryz. Odkąd do kin wprowadzono popcorn i widzowie siorbią i chrupią na widowni - przestałam zupełnie chodzic do kina. Czasem mam ochotę obejrzec jakiś film, ale myśl, że znów ktoś obok będzie się nażerał a popcorn wydzielał ów mdlący smrodek gorącego oleju, skutecznie studzi mój pomysł. Teraz niemal wszędzie rządzi kultura stadionowa.
Miłego, ;)
Mam mieszane odczucia co do reklam wydarzeń kulturalnych. Przeważnie reklamy przyciągają sporo ludzi, którzy widzą wizytę w teatrze/operze/muzeum jako rodzaj lansu. Nie wiedzą, że nie każda cisza wymaga braw, nie wiedzą, co oznaczają kolejne dzwonki przed spektaklem. To nie są ci, którzy w dzieciństwie chodzili do opery na abonament z pracy mamy lub taty ;) Zwykle z kultury zaznali co najwyżej klasowych wyjść teatralno-kinowych, które (nie oszukujmy się) specjalnie subtelnych odruchów odbiorcy kulturalnego nie wyrabiają...
OdpowiedzUsuńŻeby nie było, że nie daję szansy nowicjuszom na widowni - nie mam nic przeciwko temu, że niektórzy zaczynają swoją edukację muzyczną/teatralną jako dorośli. Nie mieli wcześniej okazji lub zachęty, potrafię zrozumieć. Ale odrobina empatii wobec artystów i innych widzów by w takich sytuacjach nie zaszkodziła.
Ja pamiętam awanturę jaką zrobiła nam wychowawczyni gdy zabrała nas do Teatru Wielkiego. Awanturę o stroje właśnie! To było jakoś tak 3 -4 klasa podstawówki... Do końca życia zapamiętam i jakoś tak udaje mi się ubierać adekwatnie do sytuacji... tylko kiedyś to się mówiło "kwiatek do kożucha" teraz się zaktualniło do "kaszanka do kostiumu" bo jak na litość wyglądały te zacne damy w koliach, boach czy wieczorowych sukniach wtranżalające kaszankę czy inną kiełbachę!
OdpowiedzUsuńSuper wpis... trafnie to wszystko ujęłaś!
Jeszcze nigdy nie słyszałam, aby ucztę dla ducha połączono z wpierdzielaniem, przepraszam żarciem. To było raczej barbarzyństwo. Mnie nauczono, że do teatru, jak do świątyni przy największym święcie należy się stroić!!! Wychodzę najczęściej, jako ostatnia, bo jeszcze brzmi sztuka w uszach i miło pierwszymi wrażeniami się podzielić i usłyszeć miłe dobranoc od pracowników, którzy cieszą się, że to już ostatni płaszczyk i kapelusz wydali:)
OdpowiedzUsuńNo tak... A będąc nauczycielką na rubieży nie takie rzeczy...
OdpowiedzUsuńEla
No musi być hołota! Azaliż damą Waćpani jesteś. Byłam, widziałam. Wrażeń artystycznych perfidnie zazdraszczam :)
OdpowiedzUsuńZatem narasiemadozoba! :*
o jak ja Cię rozumiem. Do białości rozgrzewają mnie ludzie, którzy już w trakcie końcowych
OdpowiedzUsuńoklasków lecą łapac autobus, tramwaj albo wyjechac z parkingu. I żeby taki koncert tanie był, to nie bilet sporo kosztuje i ludzie przyzwoicie odziani i obuci. A lecą jak bydło.
Dzisiaj właśnie na świeżo po pierwszym koncercie krakowskiego FMF jestem. Odbywał się na sali widowiskowej . Na scenie wspaniała orkiestra, wokaliści. Atmosfera, emocje, muzyka a tuż za mną małżeństwo z może 5 - letnim chlopcem. Dzieciak się nudził, marudził więc a rodzice go zabawiali rozmowa, której musiałam wysłuchiwać. Psuło to odbiór i denerwowało mnie bardzo.
Rozumiem ,że byc może nie maja z kim zostawić dziecka, więc zabrali syna ze sobą. Ale przeszkadzali innym, a sami tak naprawdę też nie zbyt dużo skorzystali z takiego wieczoru. Na koncertach zasadniczo się słucha, a nie rozmawia. No to mi się ulało. Pozdrawiam
Wiesz co...? Ja rozumiem Twoją dezaprobatę. Ja nawet rozumiem Twoje poczucie wyższości, że niby Ty lepsza od tych takich, nie robisz jak oni. Kulturalna jesteś.
OdpowiedzUsuńTylko nijak mi do kultury nie przystaje nazywanie innych bydłem i hołotą, przepraszam... :(
W ostatnich słowach swego postu wyraziłam skruchę. Proszę doczytać. Ja czasem mało kulturalna jestem, ale mój brak kultury prowokują jeszcze bardziej mniej kulturalni. Nie ma co udawać, że jesteśmy ponad, bo tak nie jest. A lepiej emocje wywalić. Dlatego wolę gdy padają ostre słowa niż rękoczyny. Dziękuję za zwrócenie uwagi Domiepodsosnami.
UsuńNie dziękuj, ja wiem, że to niefajne jest. Jeszcze raz przepraszam, nie mogłam się powstrzymać...
UsuńI dobrze Domku, też wywaliłaś zamiast kisić w sobie.
UsuńCytując niedokładnie Starszych Panów: "choć inwektywą żywą nie chcę chlustać, to same usta wykrzykną to i owo wbrew...". Wiesz, czasem słów brak.
Wyobraź sobie takie wydarzenie - zapraszasz gości, dajesz co najlepsze z kuchni i z serca, wyjeżdżają, odkrywasz wypalone dziury w tapicerce, urwany kontakt, na zasłonie ślady czyszczenia butów.
Myślę, że nie myślisz w takim przypadku "ale mało kulturalni ci moi goście byli" :). Mnie by się wyrwało "ożesz zakręt" i to na głos :)
Ale ja taka właśnie jestem.
A powinnam w imię bliźniego wybaczyć i zrozumieć. Z tym drugim to u mnie najgorzej.
W każdym razie nie myśli, że uważam się za kogoś ponad. Wbrew pozorom, ja wiem ile nie wiem. Ale sobie staram się podnieść poprzeczkę i miło by mi było, gdyby inni też się o to starali. Nawet w takim drobiazgu jak koncert.
A tak poza tematem - miło mi Cię poznać :)