Najwyższy wieczorem 1-03 niewinnie zapytał czy jestem spakowana.
No nie.
Mamy przecież jechać 3 marca!
A nie.
Nie może być normalnie i jedziemy jutro rano!
Pozostało zadzwonić do Gackowej, czy aby będzie w domu..... Będzie!
Rankiem zapakowałam w torbę siebie i psa, w autko i Warszawo witaj!
Po kilku godzinach.
Jakoś we łbie mi się nie mieści ta słynna trasa. Te wioski jedna zlepiona z drugą i snucie się 50 na godz. Kiedy ja prowadzę ustawiam stopę w constans na 58 km, bo za te 8 km nadwyżki raczej mnie nie zamkną i bez zmiany położenia sunę i sunę i sunę. Mój Wysoki zrobił tak samo.
Po drodze człowiek znudzony taką prędkością zaczyna czytać wszelkie reklamy, przestaje reagować na pieszych, monotonia wprawia w odrętwienie.
Absolutnie nie jestem za jazdą wariacką przez miejscowości, ale będąc za kierownicą widzę też i takie zagrożenia, wynikające ze znużenia prowadzącego.
Udało mi się zrobić w trasie jedną parę skarpetek dla siebie oraz przerobić kilka spotkań z Piwnicą Pod Baranami. A tak poza tym lubię jeździć z Wysokim i sobie z nim pogadać lub pomilczeć.
Wysoki w Nadarzynie wywalił mnie i psa w pole, a sam poszedł do biura popracować. Od opcji siedzenia w hotelu przy kawie wolę latać po powietrzu.
Widok śniegu leżącego sporą warstwą wywołał u Bajta szał radości.
Wytarzał się dokumentnie jakby chciał całe wczorajsze kąpanie odesłać w niepamięć. Świeże ślady kreta też intrygowały, ale to myśliwski pies niepolujący, więc odpuścił tym razem kopanie dołów.
Po południu padłyśmy sobie w ramiona.
U Gackowej psy się przywitały i Bajtek zapałał miłością do Kretki, która to z niejakim lekceważeniem spokojnie reagowała na jego amory, a kiedy miała dość mówiła mu "Spadaj" i nie było dyskusji. Muszka wobec całkowitej tolerancji Kretki na obcych w domu wzięła sobie za punkt honoru obronę i od czasu do czasu kłapnęła ostrzegająco.
Spacer po Warszawie w towarzystwie małej sfory przypomniał mi Cesara Millana, który to jest zapewne czarodziejem, ale niekoniecznie ja go muszę mieć za wzór.
Nie uplątałyśmy się o smycze i całość gromady wróciła.
Warszawa jest za duża dla mnie. Nie mogłabym tu mieszkać. Chyba najlepiej bym się czuła na wsi lub w małym miasteczku.
W moim mieście też mi brak czasu na wyjścia w rozmaite miejsca i na imprezy, z wiekiem cenię sobie święty spokój i pusty dom. Nie ciągnie mnie świat. Wolę wykorzystać nieliczne okazje kiedy nie mam nikogo w zasięgu wzroku na ulubione zajęcia i na pobycie w samotności.
Z Agatą jest tak, że ona poznaje, kiedy znienacka wkraczam w stan innej świadomości, więc bardzo instynktownie wie kiedy gadać, a kiedy dać książkę. Ona mnie nie męczy.
Spędziłam prawie dwa dni w znakomitych warunkach, z pysznymi obiadami i rewelacyjną kawą. Osuszyłyśmy karafkę whisky, pogadałyśmy od serca.
Miałam okazję mieć w ręku niesamowitą historię czyli listy z oflagu Dziadka Agaty, jego zeszyty z teorią matematyki pisaną w tym czasie, a potem z gramatyką angielską.
Inteligentni ludzie zawsze wykorzystają czas do zdobywania wiedzy.
Z Warszawy przywiozłam cud sweter, maszynę do szycia, karakuły, spanie dla kota, lakiery do pazurów, materiały patchworkowe, piękną torebkę. Pozostały przez zagapienie ubranka lalczyne uszyte przez Agatę dla dzieciaczków i wełenka kaszmirowa dla mnie.
Mąż odwiedził piękną ciotkę Mańkę i nawiózł kolejnych zdjęć, gazet do dokumentowania wszelkich wiadomości o swojej Rodzinie i samowar na węgiel drzewny. Mańka zyskała więcej miejsca, a Najwyższy się teraz zastanawia co z nim zrobić i padło już pytanie czy jedziemy na działkę.
Wyjazd się udał, podładowałam akumulatory i wypoczęłam - tylko Agata powinna być bliżej.
To kosmos, że odległość W-Wa (ok 330 km) trzeba pokonywać tyle godzin przez brak solidnej drogi krajowej. To co mamy - odmalowane, upicowane, ze sztachetami nijak się nie ma do tempa życia. Prędkość 50/h zabija.
Szkoda tylko, że co wyjazd coś się dzieje.
Nie przyjmuję wiadomości o odejściu Ireny Kwiatkowskiej. Ona zawsze dla mnie JEST.
Też lubię wpadać do Agaty...tylko mi wystarczy metro! :-)
OdpowiedzUsuńSzczęśliwa osoba! Też bym chciała metrem.......
OdpowiedzUsuńNo popatrz, a ja tu od urodzenia mieszkam i nie za bardzo widzę się gdzieś w małej mieścinie. Fakt,że mieszkam zaledwie 7 km od ścisłego centrum, a mam na osiedlu duuuużo zieleni i przeróżne ptaszyska, łącznie z sikorkami sosnówkami.Dobrze,że byłaś 2 i 3-go, bo było słońce i ciepło, a W-wa w słońcu wygląda znacznie milej niż gdy dzień pochmurny i szary.
OdpowiedzUsuńMiłego, ;)
A ja skomentuję krótko i węzłowato:
OdpowiedzUsuńFOCH!!!
O!!!!
Anabell - ja Warszawę poznaję punktami, wokół których buduję sobie obraz miasta. Szaleńczo podobają mi się wielkie wieżowce w centrum, ale Nepomuk nad Smródką na Ursynowie też urokliwy.
OdpowiedzUsuńWielkość miasta powoduje, że nie mogę go ogarnąć w całości.
Moje miasto jest mało skomplikowane, jakieś takie "ułożone" i do przewidzenia jest to, co za najbliższym rogiem. W każdym wypadku czuje podróżnik czy zbliża się do centrum, czy oddala.
Dokoła domu Agaty też sielsko i z ptakami w otoczeniu drzew. Szalenie miło.
Ata - no widzisz, te moje najazdy do stolicy znienackie :))))
Ale bardzo lubię tu przyjeżdżać.
Ata, święte słowo. A po drugiej prawdzie rozumeim Anię - z nami by za dużo nie poodpoczywała bo pewnie dzioby by się nam nie zamykały .....
OdpowiedzUsuńAniu, cieszę się że wyjazd się udał. A Warszawa, cóż. Miejsce pracy. Przynajmniej jak dla mnie.
Fakt - zagłaskałybyśmy ją na śmierć!!
OdpowiedzUsuńA co do Wawy - drażni mnie czasem i irytuje, ale nie wyobrażam sobie, żebym mogła mieszkać gdzie indziej! Intryguje mnie jej wielkość i rozłożystość. Ciągle coś nowego odkrywam mimo, że jestem już trzecim pokoleniem urodzonym w grodzie Warsa i Sawy ;-)
Bo każdy powinien swoje miejsce na ziemi odnaleźć. Dla kogoś wielkie miasto, dla innego ostatnia chałupa pod lasem. Warszawę znam z nielicznych wcześniejszych wyjazdów do wspomnianej ciotki Mańki, wuja Mietka - który nawet kiedyś nosił się z zamiarem podarowania nam swojego mieszkania. No i wizyt u Agaty. I za każdym razem to inny fragment, inna twarz miasta.
OdpowiedzUsuńJa jeszcze po Pradze muszę polatać.
PRAGA TO JA!! :-DDD
OdpowiedzUsuńPołudnie jak coś ;-)
Północ to już moja sis.
No to będę pamiętać kogo atakować na przewodnika :))))) Super!
OdpowiedzUsuńNo! I wbrew pozorom ja też UMIEM milczeć!! ;-D
OdpowiedzUsuńCzuję to. Z Tobą też by się fajnie pomilczało :)))
OdpowiedzUsuńWiedziała Dobra Bogini co robi stwarzając Ankę Kankankę - za daleko nas od siebie osiedliła, niestety. Z Anką mam wakacje we własnym domu, to rzadkość mieć takiego kompana jak Ty, Aniu.
OdpowiedzUsuńNa Pragę mamy tu nowy, wygodny most, nie trzeba miasta objeżdżać. Wybierzemy się i na Pragę.
A spiłyśmy się jak czaple, fakt.
Aaaa! Znaczy Siekierkowski? Fakt! Śmiga się nim jak po stole.
OdpowiedzUsuńA czym się koleżanki tak zaprawiały jeśli można wiedzieć?? ;-D
Agatko - MY???? Jak ktoś kończy o 4 rano i wstaje o 9 coby psy wycedzić to nijak się spić nie mogłyśmy.
OdpowiedzUsuńAta - obaliłyśmy Tomkową znakomitą whisky do kropli ostatniej. Bez lodu, bez wody, na pohybel!
O ja was... WOW! Wymiękam!! Jeden łyk by mnie sponiewierał na pół roku ;-DD
OdpowiedzUsuńMy z tych niepijących, więc wątroby świeżutkie jak w liceum, regeneracja trwa chwilę :))))
OdpowiedzUsuńA ja myślałam, że do bejcy to trzeba mieć wprawę i to taką, że hohohoho :-DDD
OdpowiedzUsuńA widzisz, nie trzeba. Grunt to wątroba sprawna. No i dobra whisky, po szemranej łeb bywa ciężki.
OdpowiedzUsuńJa tam nie wiem. Wyżej wina mężowskiej produkcji nie sięgam ;-D
OdpowiedzUsuńNo znaczy raz... Koniaczek... niby taki z górnej pólki... Szybko i lekko wchodził, ale potem...
Spuścmy zasłonę milczenia ;-D
Raz na rok się należy. A zasłonki to każdy miał w życiu, niektórzy i po kilka zmian :)))))
OdpowiedzUsuńJa ino jedną... Wystarczy na całe zycie! :-DD
OdpowiedzUsuńZawsze tak jest, jak się spotykają dwie nadające na tych samych falach Osoby.
OdpowiedzUsuńTo prawda, zresztą nie ważne co, nie ważne gdzie, ważne z kim.
OdpowiedzUsuńO tak! Wszystko ma sens jeśli napotykamy właściwych ludzi!
OdpowiedzUsuń