Od końca maja, a dokładnie od Dnia Matki moja teściowa robi rodzinne zebrania:
- Dzień Matki
- Dzień Dziecka
- Dzień Ojca
- rocznica śmierci Teścia
- urodziny "kogopopadnie"
- odnowienie więzów rodzinnych
- a może grill?
- bo wy mnie nie odwiedzacie!
Nosi ją.
No i wizja kolejnych spędowisk przyprawiała mnie o ból głowy. Pogoda jednak zachowała się wspaniale bo lało i kolejne imprezy Teściowa przekładała. W niedzielę odbyło się tylko jedno spotkanie o tematyce jak wyżej.
Teściowa relaksowała się pokazując najmłodszym roślinki licząc, że wychowa następne pokolenie pomagające jej w robotach:
Małżon zajął się aprowizacją i sprzątaniem:
W miarę nadchodzenia kolejnych gości powiększaliśmy stół:
Najmłodszy gość padł pod brzoskwinią:
A ja świętowałam jednoosobowo Światowy Dzień Dziergania Publicznego:
Młodzież pościągała zewsząd i zrobiło się sympatycznie.
Ale następnego dnia moja córka Olga miała urodziny. Przezornie nie przypomnieliśmy mamie o tym, aby skupiła się na Dniu Matki, Ojca i Dziecięcia.
Ola nic nie podejrzewała, a w zasadzie była lekko zła na swojego chłopaka, który pokrętnie odmawiał udziału w tym zbiorowym szaleństwie. W końcu bąknął pod nosem, ze może wpadnie na chwilę - bo "musi pisać pracę".
Olcia przyjechała prosto z pracy autobusem. Po chwili Kasia (starsza) poprosiła naszą trójkę o pomoc w wyładowaniu "bardzo ciężkich zakupów".
Ola posłusznie ruszyła w stronę bramy ogrodowej.
Kiedy wyszła pierwsza, nagle zza muru wyłonił się Łukasz!
Gęba jej pojaśniała! Łukasz tymczasem podał jej maskotę krówkę i wskazał ręką: Oto prezent dla Ciebie Kochanie!
Do krówki przyczepiony był kluczyk!
Olę zatkało! Nie wierzyła! Sprawdzała, czy nie śpi! Patrzyła na nas, a my wskazywaliśmy na Łukasza - to on!! Nie my.
Mamusia była w spisku i przygotowała kokardę. Użyczy również wsparcia w OC, ale nie finansowego. Pomysł i zakup nie od nas wyszedł. Nie stać nas na takie prezenty. Nawet okazje.
Radocha i zaskoczenie biły od niej na odległość:
Zaraz ruszyła w rundę honorową dookoła działek:
No i chyba widać na tej buzi to wszystko: łzy, radość, niedowierzanie.
Powiem Wam, że cieszę się razem z nią.
Baliśmy się co babcia powie, ale ta rzekła: Łukasz to dżentelmen!
Oby nie było, że się poprzewracało: samochód punto, rocznik 99, okazja od znajomego, diesel. Łukasz ostatnie pracowite dni "pisząc pracę" poświęcił na pucowanie i woskowanie autka. Zapracował na nie sam.
A dzisiaj mamusia zaserwowała tort czekoladowy z nutą ajerkoniaku.
Tylko nawet fotki nie zrobiłam. Średnica 35 cm, wysokość 13. Zeżarte całe.
Dziecko poprosiło o futeralik na aparat foto. To będzie prezent ode mnie.
O kurczaki, ale masz fajnego zięcia "in spe" (tak się to chyba pisze - ja tak w każdym razie mówię o chłopaku mojej córki, bo wygląda, że to na całe życie).
OdpowiedzUsuńAutko śliczne i dobrze będzie się jej jeździło. Tylko pamiętajcie dobrze opić, bo autko mojej córki (też punto) nie oblane pojechało do Wrocławia i wróciło z rysą na boku - złośliwie ktos przerysował gwoździem. Autocasco poszło...
Szczęście aż bije na odległość!
OdpowiedzUsuńIrenka ma rację! Pod każde koło + zapasowe ;-D
Och macierz, całkiem zapomniałam, że to się opija. Trudno, poświęcę się w kolejny weekend.
OdpowiedzUsuńWłaśnie rozważałam, czy niemal identycznego posta o Misi, jej przyjacielu i Fordzie rocznik '96 nieco tańszym niz mój rower zamieścić u siebie. Miśka jeździ już jak szatan, umie prowadzić i konwersować na raz tylko po kokardkę do mnie nikt nie przyszedł.
OdpowiedzUsuńZa to jestem wozona jak trzeba.
Gratuluję rodzinnego świętowania. Co to za budowla na działce? Piec chlebowy ?- na chałupkę jakies za małe :-)))
Agatko, to jest piec, wędzarnia, grill i chyba suszarnia jeszcze. Dzieło mojego masarza. Tu zasiada przy piecu i www.kiełbasa.pl!
OdpowiedzUsuńA ja to jem potem i czasem chwalę. Budowlę nazywam złośliwie katafalkiem, co bywa czasem okrutne.
Mniam, mniam :-)
OdpowiedzUsuń