Pan zajmuje się tak ogólnie żarciem. Kupuje, przerabia, podaje, aprowizuje na zimę.
Pani - jakoś z domu nie wyniosła potrzeby gotowania. Pod nos miała podawane według kaprysu. A że niejadkiem dawno temu była, więc fruwano dookoła niej z talerzami. Poza tym Mamusia Pani stwierdziła: jak znajdzie potrzebę, to się nauczy.
Po niedługim czasie zaczęło się grzebanie w garach. Niemniej jednak nie było to zajęcie ulubione. Z tej prostej przyczyny, że do wszystkiego co się robi trzeba dać serce. Serce do garów nie trafiło, poszło w robótki.
Pan - dziecko z kluczem na szyi - szybko załapał jak obrać ziemniaki, otworzyć słoik z sałatką, podgrzać zupę.
Pani - bywa, że nie znajduje lodówki.
Pan poza zwykłym gotowaniem lubuje się w wynalazkach. Zbiera książki kucharskie, przepisy przedwieczne, specjalne przyprawy i wszystko to stosuje. Własnoręcznie robi kiełbasy i wędzi je w piecu na działce.
I gotuje wieczorami mięsa rozmaite, piecze boczki faszerowane, zapieka ptaszęta w piekarniku. Wtedy Pani marudzi, że jej śmierdzi w domu.
Pan potem te różne wody i wywary przelewa, przekłada i kombinuje na nich zupy, sosy i inne cuda.
Kiedyś Pani rano ten sajgon posprzątała. Oberwało jej się co niemiara. Okazało się, że każda ciecz miała swoje przeznaczenie i do zlewu trafiło to co potrzebne i odłożone.
Któregoś wieczora Pan z błyskiem w oku wrócił do domu z workiem kur. Przytargał ich kilkanaście. Nie mógł się doczekać pochwał i zachwytów. Pani ledwo rozumiała co do niej mówi. Usłyszała tylko, że tanio, kury trochę już wiekowe i trzeba je ugotować i w słoiki.
Pan poporcjował drób, część wrzucił do zamrażarki, część w szybkowary.
Znudzona Pani poszła spać, a Pan szalał w kuchni do rana.
Kiedy Pani się obudziła, w kuchni panował idealny porządek. Tylko na kuchence stał gar. Taki ciemny, emaliowany w środku na brązowo. Gar był wielki.
Akurat to nie wzbudziło podejrzeń, bo kur było stado. Na powierzchni pływały oczka tłuszczu i pachniało wiejskim rosołem.
Pani uznała, że ma gotowy wywar pod rosół dla rodziny. Dołożyła cebulę, marchewkę, sól, ugotowała makaron, nasiekała pietruszki i legła z robótką przed telewizorem. Była szczęśliwa, że nic nie musi dzisiaj gotować, będzie bez drugiego dania, taka ilość rosołu zapełni cały dzień.
Kiedy kolejne dzieci wracały ze szkoły - matka kierowała je do kuchni po pyszny, wiejski rosołek. Dzieci brały, jadły do woli. Pani tego dnia nawet nie polizała łyżki, bo miała fazę na niejedzenie.
Po powrocie z pracy Pana - osobiście pobiegła do kuchni, nałożyła dużo makaronu i zalała pachnącym rosołkiem. Podała.
Wpatrzona w męża, czekając na zachwyt nad jej gospodarnością ujrzała po pierwszej łyżce oczy jak szklanki.
- Powiedz mi kochanie, co to jest?
- Rosół!
- A z czego ty ten rosół zrobiłaś?
- Zostawiłeś wywar z kur i na nim to ugotowałam!
- Gdzie ty znalazłaś wywar z kur?
- Na kuchence! W dużym garze!
Pan klepnął się w czoło i wołał po kolei dzieci na meldunek.
- Jedliście rosół?
- Tak!
- Smakowało?
- Trochę cienki, ale może być. Mamusia gotowała! A Cycu nawet dwie dokładki wziął!
Pan popatrzył z uwagą na swoje plemię i matkę owej trójki.
- A wiecie z czego mamusia rosołek ugotowała?
................... lekki przestrach pojawił się na buziach dzieci.
- Rosołek mamusia ugotowała NA SŁOIKACH!!!!!
Pan wieczorem przygotował porcje rosołowe: szyje, kadłuby, skrzydełka. Trzeba było otworzyć lodówkę i znaleźć.
Natomiast część mięsa ugotował, wsadził w słoiki, zalał rosołem i wstawił do wielkiego gara do pasteryzacji. Raniutko wyjął słoiki, schował na strychu a gar zostawił.
Na wierzchu pływały oka, spłynął trochę tłuszcz spod przykrywek.
Kolor był niewidoczny w ciemnej emalii. Gar pachniał tymi kurami intensywnie.
Gdyby Pani chociaż spróbowała ile tej soli jest, pewnie by lampka się w głowie zapaliła.
Tym razem Pan kulał się ze śmiechu. I jeszcze jedna znajoma, która po wysłuchaniu tej opowieści pod warzywniakiem, zakrztusiła się własnym śmiechem tak, że złapała się za serce i już chciano do niej pogotowie wzywać.
Oczywiste jest, że to wina Pana!
Najpierw nauczył wykorzystywać resztki, a potem się dziwi! Cygan nie potrafi takiej zupy ugotować jak Pani! Na słoikach, dla 5 osób, na cały dzień!
To się nazywa oszczędność!
O rany! Przez tydzień będę się śmiała. Jak nie przeżyję, masz mnie na sumieniu!
OdpowiedzUsuńwłaśnie wtarabaniłam się znowu na krzesło z którego się zrypałam ze śmiechu. Pan i Pani są rewelacyjni - każdy w swoim rodzaju :). pozdrowienia dla Pana proszę przekazać a Panią uściuskuję za tyle dobrych emocji które pojawiają się przy lekturze bloga.
OdpowiedzUsuńO matko kochana! To się nazywa idealne dobranie!
OdpowiedzUsuń;-DDD
no nie mogę brzuch mnie boli i poliki też :)))Pani jest rewelacyjna!!! A Pan to mógłby nagrodę jakąś dostac za gospodarnośc:)
OdpowiedzUsuńha ha ha ha
OdpowiedzUsuńale najważniejsze to umieć się śmiać z samego siebie ;-))))
cała się trzęsę ze śmiechu ale numer hi hi hi dawno się tak nie uśmiałam ha ha ha jesteście oboje niesamowici już mnie brzuch boli uściski i pozdrowienia
OdpowiedzUsuńBo kochane - wariat wariata znajdzie na końcu świata! Inny ze mną, a ja z innym to byłoby bardzo porządne, poukładane życie.
OdpowiedzUsuńDoskonałe :). A co? Pan te słoiki gotował w czymś trującym? Chyba nie, to i o co chodzi?
OdpowiedzUsuńW porządnym domu nic nie ma prawa się zmarnować.
A co do wariatów - życie bez nich byłoby nudne.
O to to! Nawet powiedziałam mężowi, żeby mój cud gospodarności przekazał Teściowej- notabene bardzo oszczędnej. No ale tu chłop się załamał i powiedział, że nawet jego Matka nie wpadłaby na taki pomysł. Dodał, że z takim talentem mogłabym być intendentką w przedszkolu czy innej instytucji w latach 80.
OdpowiedzUsuńAniu, niezwykłe masz talenty! Poza robótkowaniem, ugotować rosół z niczego potrafisz! Obśmiałam się jak norka hi, hi :)))
OdpowiedzUsuńTo teraz chyba więcej osób uwierzy w mannę na pustyni skoro i ja rosół na słoikach ugotowałam i DZIECIOM SMAKOWAŁO!!!!!
OdpowiedzUsuńhahaha dobre:))
OdpowiedzUsuńnajwazniejsze ,ze dzieci glodne nie chodzily :))
Oszczednosc pelna geba hihi
pozdrawiam
Hahaha:D Świetna historia ^^
OdpowiedzUsuńAle morał niezaprzeczalny :P kobieta to i na wodzie po gotowaniu słoików dobrą zupkę zrobi ^^
"Atocihistoria"! Setnie się ubawiłam Kankanko:)A opowieść warta zapisania w "rodzinnych kronikach", co by móc wnuczętom na dobranoc opowiadać bajeczkę: "o tym jak to Babcia zupkę warzyła":))) Cieplutko pozdrawiam, Ewa:)
OdpowiedzUsuń:)
OdpowiedzUsuńOj zawsze poprawi mi się humor jak tu zajrzę :)))
najlepsze jest to że ten rosół musiał być w miarę dobry skoro dokładkę dziecię wzięło :)
OdpowiedzUsuństyl masz lepszy od Chmielewskiej, czytam i śmieję się a Pan i Władca spogląda podejrzliwie co ja w tym monitorku widzę,
OdpowiedzUsuńdziewczyna masz talent i to nie tylko do robótek
całuski Ewa
Dzisiaj rano, kiedy wkroczyłam do kuchni, małżonek pośpiesznie wyjął słoik miodu co go rozpuszczał w kąpieli wodnej i natychmiast wylał wodę z gara. Popatrzył na mnie i powiedział: Bo mi jeszcze jakąś zupę ugotujesz.
OdpowiedzUsuńCzka mu się do dziś, chociaż to dawno temu było. Przerąbane.
naucz go jeszcze haftować albo na szydełku to dopiero wtedy będziesz miała przekopane
OdpowiedzUsuńaz sie ze smiechu poplakalam
OdpowiedzUsuńdzieki za superowy ubaw
swoja droga to moglabys te historie w ksiazke zlozyc i wydac - pisze sie na 5 sztuk :)
MagdaP
Już mi tę historię kiedyś opowiedziałaś, ale ani trochę się nie zużyła, dalej jest piękna :-)
OdpowiedzUsuńprzychodzę tu raz po raz... i za każdym razem śmieję się serdecznie! Fantastycznie opowiedziane :)
OdpowiedzUsuńuwielbiam Panią i Pana... poproszę jeszcze!
utulam...
o rany :)))))))) dawno tu nie byłam ......no i aż się popłakałam z radości :)))))) Aniu jak juz zaczniesz wydawać Swoje opowieści drukiem, to ja też się piszę na zbiór z autografem.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam Marzena
Przeurocza historyjka, nie mogę przestać się śmiać.
OdpowiedzUsuńA ja tu zajrzałam a sprawą tej Pani co tu komentarz przede mną zamieściła! I płaczę...! Ze śmiechu oczywiście :D:D:D Nie pamiętam kiedy tak się śmiałam! ciekawe jaka byłaby zupka na wodzie po tym miodzie... :D To wogóle przeważyło i POTOK łez popłynął z moich oczu, a moje biedne chore oskrzela aż bolą od śmiechu i kaszlu :D
OdpowiedzUsuńPozdrawiam serdecznie :) Zołza
Krysiu - a widzisz mnie tam w tej kuchni i moją rozpacz bezdenną i to zagubienie?????
OdpowiedzUsuńI współczujesz??????
Zołzo:D - jak widzisz, wiek nie idzie w parze z rozumem.... Na oskrzela dobrze trochę poryczeć ze śmiechu! :)))) serdeczności!