Niekiedy zdumienie potrafi wstrząsnąć całym ciałem.
Bo można skrzętnie do cna wycisnąć wszystko co się da, ale kiedy niezłomna chwila nadchodzi pogrzebu - nie dać!
Nie zniszczyć! Odłożyć!
Zapowiedzieć, że "po moim trupie"!
Rozpłakać się lub wytknąć : bo lepszych nie było i nie będzie!
A potem nawet wbrew sobie schować, ukryć, odłożyć na ten "ostatni" raz.
O czym piszę?
O szmatach, kochane, o ciuchach i bzdetach.
Co swoje w glorii przeżyły, ale rozstanie z nimi o bóle głowy przyprawia.
Mam od lat ukochaną fufajkę, cieplusią i ulubioną. Jest ze mną ok 8 lat. Nie do zdarcia.
Tyle tylko, że paskudna.
A ja w niej jak alkoholiczka w delirce.
Kurteczka już nie nowa przybyła do mnie z Allegro. Mojego męża irytuje w niej wszystko: od fasonu, przez kolor, a szału dostaje kiedy w środku jestem ja.
Kupił mi więc nowiutką szaroniebieską. I wymógł, że mam się cegiełki pozbyć.
Obiecałam miesiąc temu.
No, ale jak ją wyrzucić, kiedy śnieg leci, a pies po krzakach ciąga. Jeszcze ten jeden raz, plizz!
- Wyrzuć, daj do PCK!
- Ale ona jest za paskudna do PCK!
- ??????
- Niebiesiuchna po pierwszym praniu zrobiła się przewiewna, a cegiełka jest ciepła!
- Z kaptura chociaż hamaczek dla świnek uszyję!
itd, itp.
Kurtka wisi.
Wczoraj ze zdumieniem układając wysuszone pranie odkryłam takie cudo!
Córcia nie potrafi się z nimi rozstać?
Góra gaci fiki-miki i takie coś?
Baaardzo ażurowe!
Były w lepszej formie, kiedy dawno temu zaproponowałam wyrzucenie.
Podobno ulubione. Na jedną noc w miesiącu. Mają z 10 lat!
Nie będę czekać, aż rozlecą się w pralce.
Dotarło do mnie.
Razem z gaciami poleci kurtka.
Dość.
Wiem, bom szpieg - że Pan domu ma ukrytą emaliowaną ruską miskę w kwiatki z obitą emalią wielkości 5 zł. Miska już była na działce, ale wróciła w cudowny sposób.
Mimo zakupu dziesięciu innych plastikowych TA JEST NAJLEPSZA!
W szufladzie z przydasiami kuchennymi rzadko przebywa taka trzepaczka (!!!!!)
bo najczęściej jest w robocie i w zmywarce. Tego nie mogę wywalić.
Daj Boże trafić na taką samą!
A paskudnik do ostrzenia noży z początków lat 80? Nie do pokonania, tyle tylko ze obrzydliwy.
To tylko kilka najbardziej drastycznych przypadków.
Ale każdy gdzieś tam ma ukochane łatane w kroku dżinsy, cerowane skarpetki, pozaszywane rajstopki i poplamioną bluzeczkę, która w tym miejscu nosi broszę.
Niejedna z nas dzielnie prasuje ściereczkę kuchenną jak ser dziurawą.
Niejedna ma poodkładane szmatki sprzed 20 lat i 20 kilo mniej. Są też takie, którym herbata smakuje tylko z jednego jedynego uszczerbionego kubka w domu.
Są faceci ukrywający też podobne, dziurawe na tyłku gatki i podkoszulki z lecącymi oczkami, którymi ich żony podłogi by nie umyły.
Wiem, że niektóre Panie mają dość od kilkunastu lat ulubionych dresów swych połówek, a pod groźbą rozwodu martwią się o łagodne przejścia w procesie prania.
Te moje przykłady to taki absurd i szaleństwo.
W pewnych przypadkach następuje takie przywiązanie do rzeczy, że nie możemy znieść rozstania. Nie widzimy własnej śmieszności.
I nie kieruje nami bieda, wyjątek przedmiotu ani oszczędność.
Czasem nawet rady najbliższych nie są warte uwagi, bo my swoje wiemy!
Potrafimy wywalić sterty łachów, obitych garów, zachowując jakiś jedyny SKARB. Liczymy na reinkarnację?
Powyrzucajcie takie upiory!
Ale może akurat u Was takie historie nie mają miejsca.
Ania, rewelacyjny tekst. Tak sie zastanawiam, czy ja tak mam, przelecę sie po mieszkaniu i sprawdze, czy gdzieś czegoś nie ukrywam od lat udając, że zapmniałam :-)
OdpowiedzUsuńAniu! U mnie takich upiorów to 3/4 szafy!! Ileż ja już raz próbowałam z nimi walczyć?? Nie zliczę!
OdpowiedzUsuńZawsze się usprawiedliwiam sama przed sobą: na podwórko będzie - nie między ludzi (jakby rodzina "ludziami" nie była ;-D).
Mój mąż ma kamizelkę. zrobiła mu ją na szydełku jakaś tam ciocia Klocia. Jak ja jej nienawidzę!! Jest koszmarna!! W oczojebnym zielonym kolorku, z brązowym czymś. Cholera odporna na GOTOWANIE się okazała!! Nic jej nie zniszczy, bo nawet mole na jej widok z krzykiem uciekają!!
Ania też ma kamizelkę - z polaru. Kamizelka rośnie razem z nią. Ściachana jest już do bólu. Ma inne, nowe. Ale tej tknąć nie pozwala!! Bo jej, bo kochana, bo nie wolno!!
Asia ma spodnie (tzw "szelesty") - najukochańsze od czasów wczesnego gimnazjum spodnie!
Tak więc sama widzisz - nie odbiegacie od normy ;-)
No to mi ulżyło. Jak dobrze z podobnymi wariatami!
OdpowiedzUsuńto jest chyba normalne u każdej z nas lub prawie u każdej , ja tam ostatnio przymkłam oczy na pewne rzeczy i wyrzuciłam bo wkońcu moje ale mój ma koszulę która ma chyba ze 12 lat pamiętam ją jeszcze z czasów sprzed ślubu firmowa ale co z tego jak wygląda jakby ją krowie z gardła wyjął ale wyrzucić jej nie da pod groźbą więc cwańsza byłam schowałam na same dno szafy ( tam nie szuka) co by mi jej na oczy nie pokazywał a wkońcu ją zapomni i koszula wyląduje w piecu bo z kosza byłby ją zdolny wyjąć ;-)
OdpowiedzUsuń"Ale może akurat u Was takie historie nie mają miejsca."
OdpowiedzUsuńMają, ech... mają.. Mało tego, że w szafie miejsce zajmuje, to jeszcze w piwnicy pochowane: poskładane do worków, pozalepiane, w ogromnej torbie sobie leży. A co? Ulubiona kiedyś sukienka, do której nie mieszczę się od dobrych "kilku" lat, spódniczka mini, bluzeczki takie fajne itp.. ale ja nie mogę się z nimi, jakoś nie mogę.. te niedawno kupione szybciej wywalę, niż tamto..
Garnek stary jak nieszczęście. Ale w czym gotować będę robótki dwa razy w roku? Albo patelnia co z niej cały teflon zlazł. No i co? Toż jajówa smakuje najlepiej tylko z tej. Ale spodni dresowych co miały dziury i plamy to się pozbyłam. Za to gacie z wyciągniętymi drobnymi gumeczkami ... to cały czas mam i noszę. Bo je uwielbiam i tylko sprawdzam czy mi ich mój Chłop w szale w końcu nie wyrzucił (groził mi, dacie wiarę!?) Bo wyjmę z kosza.... Samotna Aniu nie jesteś :)
OdpowiedzUsuńOj, mają, mają....
OdpowiedzUsuńWiększość upiorów wywaliłam, ale nowe się hodują.
OdpowiedzUsuńOśmioletnie kowbojki starannie flekowane co sezon nie są upiorem, co ja bym bez nich zrobiła? Okropna puchowa kurtka z marketu, z 30 kieszeniami i psim futrem na kapturze nie ma następcy ani zastępcy.
Majtki i staniki pora otaksować czujnym okiem.
no jak nie jak tak! Chyba każdy tak ma!
OdpowiedzUsuńPrzyznaję, że też tak mam! Chociaż od kilku lat bardziej świadomie nad tym pracuję - przeglądam, rozmyślam i nawet udaje mi się skutecznie wyrzucić większość, no nie wszystko.... :D
OdpowiedzUsuńHa! Mój mąż ma takie ukochane wyciągnięte dresy :))))) a do dziś wypomina mi wyrzucenie parę lat temu trykotowej koszulki, której kolor jeszcze śni mi się jak najgorszy koszmar.
Myślę, ze to okruchy budowanego dzień po dniu poczucia bezpieczeństwa, otaczanie się rzeczami pewnymi i przewidywalnymi. Miękkie, dopasowane dresy, kubeczek od lat ten sam i zawsze na tej samej półce - pozwalają łatwiej stawić czoła temu co POZA - dniom, które nie wiadomo co przyniosą...
Jak odważny musi być ktoś, kto nie potrzebuje niczego....
Jak odważny musi być ktoś, kto nie potrzebuje niczego....
OdpowiedzUsuńI to najlepsze podsumowanie! :-))
Niedzielko - prawda! Każdy to "coś" musi mieć bezwarunkowo. Ale resztę upiorów - wywalić, zostawić wolne miejsce na coś nowe, nieodgadnione, inne. W spokoju zostawić rodzinne pamiątki - które może dziś są śmieszne, a dla wnuków i prawnuków będą kawałkiem minionej epoki.
OdpowiedzUsuńCo dziś by Kasia Ino-Ino zbierała gdyby kiedyś każdy w szale sprzątania wywalił MI?
Nic nie mam przeciwko przechowywaniu sukni ślubnej matki, ale wydarty podkoszulek nie będzie nadawał się do pokazania.
Moją kurtkę w końcu pod moją nieobecność wyniósł z domu mąż. Chyba nie byłabym w stanie.
I dobrze, czas na nowe.
Jeszcze tylko miskę wyśledzić muszę..... w odwecie :)
Pozdrawiam Posiadaczy! Nie każdy przecież musi mieć misia, niektórym wystarczy wygięta ulubiona łyżeczka.
Wniosek - wyrzucać z umiarem i w pełnej zgodzie z sobą. A jak coś mimo brzydoty zachowamy to znaczy, że nie damy i już! Bez tłumaczeń.
Moja teściowa jest chomikiem na maksa, teść po cichu wywala jej rzeczy jak wyjeżdża, ale... ostatnio dostałam od niej żakiecik z ciemnozielonej skórki przewiązywany w pasie i tak piękny, że aż mi dech zaparło. Żakiecik osobisty teściowej sprzed ..dziestu lat. Ma takich skarbów setki. Szukałam ostatnio halki , zwykłej kremowej albo beżowej- mama oczywiście miała. Moje dzieci spały z kołderkami dziecięcymi z wychapanymi rogami do oporu (ile ja się wstydu w przedszkolu najadłam to moje)Aniu, chyba nie ma takiego domu , ja osobiscie nie znam. Natomiast z tym umiarem i selekcją masz rację, ja chyba też mały przegląd zrobię. Serdeczności.
OdpowiedzUsuńNo to kamień z serca mi zleciał, myślałam, że to tylko ja jestem taka. Kiedy mąż wrzucił mi do pieca (wtedy jeszcze mieliśmy) ukochany czarny sweter to się prawie popłakałam.
OdpowiedzUsuńTeraz pracuje nad tym, mam takie stare różowe spodnie od dresu, kupione w szmateksie z 10 lat temu chyba do remontu. Kocham je, chociaż są gorsze niż Twoja kurteczka. Ostatnio podjęłam męską decyzję, kupiłam sobie nowe spodnie podomowe i miałam wywalić te różowe... dobrze, że tego nie zrobiłam, bo remont mamy i spodnie jak znalazł. A polarka nie oddam, chociaż też ma już ze 20 lat :). Ciepły jest, a między ludzi w nim nie chodzę :).
Na zużyte majtki mój mąż znalazł sposób - jak tylko zauważy, że bielizna, którą ubieram jest jakby lekko przechodzona, to "w szale namiętności" drze ją lub też łapie za nożyczki... i niestety zwykle na tym kończy się "szał" :).
hehe, tego jeszcze nie było! Moje gatki w necie?! Cóż z tego, że wyhapane, jak bardzo wygodne :P?
OdpowiedzUsuńhihihi ale jaja ja tez tak mam - chomikowania wprawdzie się oduczam sukcesywnie od kilku lat na zasadzie jak nie nałożyłam rok znaczy że i nie nałoże następny - więc oddajemy, wyrzucamy. Aleczerwony polarek w którym chodze po domu i widnieje na zdjęciach wyszywankowych jest niezastąpiony mimo iż z kazdym praniem coraz cieńszy i dziurawy ale co tam zanim się nie rozpadnie na grzbiecie nie dam!! Mąż mój ma swoje ulubione koszulki które są podziurawione i szmatławe ale tak miłe dla skóry że nie ma zmiłuj nie da na szmatę do podłogi ... i cała masa przykładów jeszcze by się znalazła włącznie z wykrzywionymi widelcami przypominającymi dzieciństwo i ulubionymi kubkami.
OdpowiedzUsuńI bardzo fajnie napisała Niedzielka wyżej - to daje mi poczucie bezpieczeństwa w moim świecie kochanym :)
hehe kapitalny post... ja sie przyznaje bez bicia do tego, ze chomikuje przechodzone podkoszulki, bo przydadza sie do malowania. Taki mam wykret. Mieszkanie juz cale wlasnorecznie pomalowalam, fakt, ze zabralo to kilka lat - ale nastepne wieksze malowanie nie kroi sie w zadnej przewidywalnej przyszlosci. A ja z moim zapasem podkoszulkow moglabym chyba caly blok pomalowac :)
OdpowiedzUsuńNatomiast w garazu z cala swiadomoscia mam muzeum, plastikowa skrzynie z ciuchami, w ktore na 90% juz nigdy nie wejde, ale sa to ubrania, ktore wlasnorecznie uszyla mi moja Mama jako "wyprawe" przy przenosinach za Wielka Wode. I tak juz zostanie.
Witaj! Podpisuję się pod Twoim postem, dosłownie i w przenośni. Też miałam takie rzeczy, z którymi rozstać się nie mogłam "no bo na pewno jeszcze je kiedyś wcisnę" ;-) Odkąd zaczęłam szyć mam odwrotny problem bo najchętniej wszystko bym pocięła, nawet rzeczy które aktualnie noszę no bo one mają taki fajny deseń... ;-)
OdpowiedzUsuńPozdrawiam cieplutko
koronka
Kochane, jestem chomikiem (chomiczycą ?) z tradycjami wielopokoleniowymi. Nie dalej jak dziś rozmawiałam z moją Mamą(82 wiosny) o oszczędności - tak się to zjawisko w mowie maminej nazywa, a sprowokowała ten dialog przeróbka przez nią sukienki, w której ślub brała w roku 1952!!! Bluzkę sobie robi!! Bo nie wyrzuci! Fakt, dobra wełna, mole nie dostają azylu, mamusia szyje fenomenalnie. I sukienka w postaci bluzeczki dostanie drugie życie.
OdpowiedzUsuńPozdrawiam, Ewa
Zjawisko, o którym piszesz, jest chyba powszechne i wieczne. Wiele, wiele lat temu moja kochana Ciocia przyjeżdżała do nas z wizytą zawsze w tym samym berecie. Ze starości nawet to, że był brązowy, trzeba było na wiarę przyjąć. Wszyscy przez wiele lat prosili, radzili, nawet żądali, by wreszcie coś nowego na głowę kupiła. Nic z tego. Naraz Ciocia pojawiła się w nowym, całkiem sporym berecie. Zachwytom końca nie było. Po ich wysłuchaniu Ciocia mówi: – Kochani, nie myślcie, że starego beretu już nie ma. Mam go przy sobie. Służy do wypchania nowego, by nie był oklapły...
OdpowiedzUsuńU mnie tych początek świata rzeczy pamiętających jest tak dużo, że nie dam już rady ich się pozbyć...
Z tysiącem serdeczności
Zygfryd z www.koronekczar.blox.pl
hehe, zaciekawiła mnie wzmianka o tym poście u Aty, wlazłam i całkiem mi się tu podoba u Ciebie :)
OdpowiedzUsuńTylko widzę, że to ja jestem inna, ta osamotniona :( bo ja walczę z ta manią chomikowania rupieci, "a bo jeszcze może się przyda, a bo przerobię, a bo kiedyś to takie fajne/ładne było" itd. Zwłaszcza odkąd mieszkam z moim M. - u niego ta tradycja jest bardzo pielęgnowana rodzinnie, o każdy papierek bardzo stanowcza muszę być, żeby mnie nie zasypało. Pamiątki - tak, ale czy chciałoby się, żeby komuś zostały po nas stare gacie? :)
Ide zwiedzać bloga!
Pozdrawiam :)
Myślę więc, że troszkę krytycznie, troszkę z sentymentem podejdziemy do naszych szaf i pudeł. Wyniesiemy na żer śmietnika, podarujemy co nam w dostatku innym, posegregujemy i wyznaczymy nowe cele.
OdpowiedzUsuńGacie upiory - precz!
Ale..... wczoraj na podwórku znalazłam odtajałą po całej zimie serwetusię! Oczywiście przyniosłam, przeprałam, teraz ją spróbuję dopieścić wybielaczem!
Po co? A pod kubek może być, bo mała. Poza tym ludzie ręce ją zrobiły a nie maszyna. Już sobie ciepło o dziergającej pomyślałam, że nigdy się nie dowie, o mojej nad jej pracą opiece.