poniedziałek, 29 marca 2010

Żer nad Olą

Bardzo proszę - do poczytania o OLI

Nie wysyłajcie maili. Proszę o zastanowienie.

Problem ten już zgłosiła Osia na multiply.
Nie da nic wysyłanie spamu, jeżeli chcecie pomóc - wyslijcie kasę na konto Oli.


Kolejny mail potraktowalam jako spam - bez obrazy - wszystkie macie dobre serca, ale nie dajcie się nabierać. Poprzednio też był apel o pomoc dla chłopca.


Oszukano Was.

sobota, 27 marca 2010

Tunika-opis dla Uli

Ula - dziergamy na okrągłych drutach, bo najwygodniej.
Szerokość dekoltu obliczamy na podstawie próbki (zrób koniecznie!).
Moje wdzianko miało być taką narzutką o dość głębokim wykroju, więc na rękawki dałam 20 oczek.


Po skończeniu karczku przekładamy na inne druty, albo od razu kończymy rękawy, przerabiając jeszcze kilka rzędów francuzem i motywem pawich piórek.
Tył i przód muszą się teraz znaleźć na jednym drucie i przerabiamy wzorem do pożądanej długości.
Motyw "pawich oczek" na samym końcu zblokowałam żelazkiem tak, aby uzyskać lekko rozszerzoną linię A. Pojedynczym motywem pawiego wzoru wykończyłam rękawki.
Te 4 oczka w górze tuniki są bardzo ważne, wg nich kontrolujemy dodawanie oczek. Można to zrobić przez prosty narzut, lub dzierganie oczka przekręconego z nitki obok, każdy sposób jest dobry, trzeba tylko samemu coś wybrać.
Ponieważ robótka ma rozcięcie z przodu więc nie ma żadnego problemu z zapamiętaniem po której stronie mamy dodawać oczka. Tylko po jednej (u mnie po prawej).
Na górę wybrałam francuza, bo dziergałam z resztek, a w tym wzorze łatwo ukryć łączenia nitek. Całość obrobiłam luźno półsłupkami szydełkiem.

niedziela, 21 marca 2010

Tunika do jeansów

U Trikady znalazłam inspirację.
Zachwyciłam się jej pomysłem na tunikę.
Jak daleko od inspiracji do efektu końcowego?
Trochę.

Mam wełnę niewiadomonaco.
Gruba i farbowana domowym sposobem przez górali.
Już miałam obliczone oczka, wybrany wzór i zaczętą robótkę.
Gdyby nie, no właśnie.....
- za dużo mam wełny (waga pokazała 65 dkg)i znów zostałabym z problemem co z tym zrobić,
- czarny kolor, nie miałabym do czego założyć.

Ostatnio w jeansach właśnie często chodzę, a jako nieduża osoba powinnam stosować podobne kolory na całej sylwetce.

Wahając się jak wykorzystać resztę wełny z mojego Stilla (w planie było chomąto na szyję) w końcu zdecydowałam o niebieskawym wdzianku do jeansów.
Znalazłam jeszcze wełnę w innym odcieniu i w sumie rankami przed wyjściem do pracy powstała taka narzutko-tunika.
Robione od góry, luźno, na drutach 4, 100% wełna.







Szamerunki w zapasach znalazłam tylko białe, ale wieczorem ufarbowałam chabrem, bo nie miałam akurat niebieskiego barwnika:




Przyszyłam te szamerunki dzisiaj bladym świtem, bowiem nie było w mym wyrku dzisiaj miejsca na spokojny sen.
Gościu ma 2,5 roku, łóżko jest duże, ale































obudził mnie ścisk jakowyś, bo dla mnie miejsca było tyle:





SPANIE Z PSEM SZKODZI!
NA KRĘGOSŁUP!


Ale może przyczynić się do wzrostu wydajności w okresie przesilenia wiosennego!



Z nowej robótki jestem zadowolona, bo pozwoli nakładać się na bluzki koszulowe i golfiki, na podkoszulku i topie też dobrze wygląda. Odcienie niebieskości pozwalają dopasować się do każdego z koloru moich jeansów.
Prosty model, ale z szamerunkami wygląda bardziej bogato.
No i najważniejsze - wykorzystałam resztki, których było żal wyrzucić, a trzymać jeszcze kilka lat na żer moli to byłaby przesada.

środa, 17 marca 2010

Kraków


Poza Wrocławiem jedno z ulubionych miast.
W liceum w czasie matur wywalano nas na wycieczki, za każdym razem wybieraliśmy Kraków. W końcu nasza wychowawczyni przed jedną z ostatnich powiedziała, że wycieczka musi być, ale nie do Krakowa!
Wybraliśmy po walce Zakopane - ale z przejazdem całodniowym przez Kraków!

Dojechałam do Krakowa w niedzielę wieczorem zjawiskowym pociągiem zwanym TLK. Nic mi to nie mówiło przy kupnie biletu, bo najczęściej poruszam się samochodami, a ostatni raz miałam do czynienia z pociągiem intercity jadąc do mojej ulubionej Agaty.
Cena bardzo przyjemna. Podróż - niezapomniana!

Na dworcu we Wrocławiu znalazłam przedział z jakąś niewiastą, cudnie ubraną w zestawy róż-lila-fiolet-żółć-sreberko.
Trzeźwa była, więc spokojnie siadłam. Na drogę zabrałam Chmielewską w audiobooku, haft Ink Circles, w czeluściach torby bawełna i szydełko też było, a pod ręką jeszcze jolka. Miałam się więc czym zająć i odizolować.

Tuż po mnie wsunął się młody pan z długim kucem z tyłu, w kapeluszu, sportowej kurtce i kowbojskim wiązadełku tasiemki na szyi. Od razu pomyślałam: doktorant!
Po nim wtoczył się potwornie gruby młodzieniec w czerni. Zaklasyfikowałam go jako alumna na przepustce. Jakoś mi ta buzia i miękkość niewieścia nie wyglądała na normalnego faceta.
Padł na dwa miejsca od razu i rozebrał się do podkoszulka - zziajany jak ciuchcia.
Kręcili się w te i nazad, pakowali torby, w końcu zastygli.

No to ja łubudu słuchawki i zmontowałam tamborek, nałożyłam haft, nawlekłam nić i ...
- A co to jest?
- A pani się nie ukłuje?
- A czemu nie kwiatki?
Chwilkę udawałam, że nie słyszę, ale natrętne spojrzenia kazały mi udzielić informacji.
Założyłam więc słuchawki na nowo, ustawiłam pierwszy odcinek i próbowałam się izolować.
- A czemu pani to wyszywa?
- A to dobre na nerwy? Bo słyszałem, że takie robótki uspokajają.
Znów pogadałam, cofnęłam opowieść Chmielewskiej na początek i znów się zaczęłam izolować.

Nawet sporo udziabałam, aż tu pociąg stanął i po chwili do przedziału wszedł miły starszy pan. A ponieważ zajmowałam mało miejsca więc siadł koło mnie.
Wielki płaszcz którego nie zdjął zajął mi przestrzeń do machania igłą. Wyjęłam więc jolkę. Starszemu panu musiałam udzielić także informacji nt. mojego zajęcia.
Kolejny raz zaczęłam słuchać pierwszego odcinka, ale szybko do mnie dotarło, że nie dam rady wysłuchać, bowiem kobieta w lumpeksowych kreacjach zaczęła przez telefon dyrygować obiadem w domu przez telefon. A nie dowierzając sile przenoszenie głosu przez system anten darła się zagłuszając moją lektorkę.

Wyjęłam więc płytę z moimi ulubieńcami.Jean-Luc Ponty i Stéphane Grappelli. Wydawało mi się, że muzyka pozwoli bezboleśnie przetrwać.
- A czego pani słucha?
- A tego da się słuchać?
O żesz!

Zrezygnowałam z muzyki.

Elokwentni panowie zaczęli przerabiać koniec wojny i powódź we Wrocławiu, starszy pan na kolejnej stacji opuścił pociąg. Natomiast na jego miejsce weszła dwójka młodych i Pan z Banjo!
Młodzi cupnęli delikatnie naprzeciwko siebie, a niesamowity Pan z Banjo rozpoczął krucjatę przeciwko wojnie, demokracji, systemowi, wychowaniu dzieci w kulcie karate i chwalbę Dżemu i śląskiego bluesa. Ku radości mej nie zaczął grać. Opuścił przedział w okolicach Gliwic.

Wtedy młodzież zaczęła radzić się co powiedzieć na studiach, bowiem towarzysz dziewczyny właśnie wracał z Malawi i nie bardzo wiedział co ma wymyślić. "Doktorant" uspokoił.
Fioletowej kobiecie skończyła się bateria w telefonie i zrobiło się miło.
Powysiadali w końcu wszyscy przed Krakowem i już było ok.

Kraków przywitał pluchą i ciemnym wieczorem, ale szybko dojechałam do miłego hotelu i tam tak jak zaplanowałam - zrobiłam sobie Spa.
W domu nie ma czasu, nie ma miejsca i pędzę z minuty na minutę. Więc wieczór w ciszy poświęciłam sobie. Kąpiel, balsamy, maseczka, pazury.


Następnego dnia już o siódmej byłam w firmie, bardzo mile mnie przyjęto, nie dałam się ichniemu dyrektorowi zapędzić w kozi róg i po południu wyrwałam na Kazimierz, tu miałam się napić kawy:


oczywiście z powodu mojej bytności było nieczynne akurat 15 marca!
Więc ruszyłam dalej:








niesamowita, ciekawa elewacja, szkoda, że tak zapuszczona, czas na nią!

Doszłam do Tempel









i tu dopadła mnie Kociubińska!!!!

Znienacka, nie w czasie i z zaskoczenia!
Kociubińska nęka mnie od 14 roku życia i mam jej dość!
Więc w popłochu musiałam miast podziwiać dalej podwórka i klatki schodowe (bo tam włażę najczęściej) biec na oślep szukając apteki, marketu i knajpy z kibelkiem.
Załatwiła mnie Kociubińska dokładnie, więc musiałam wracać.
Jeszcze przeszłam trasą 10 mijając sztandarowe miejsce


dotarłam do autobusu i nie szukając siedzącego miejsca wróciłam do hotelu.

Następnego dnia już na szczęście nie bladym świtem, lecz koło ósmej przyjechał po mnie samochód z firmy i spakowana pojechałam jeszcze na ok 6 godzin do pracy.
Potem na dworzec, znów TLK, ale tym razem jedynie z miłą starszą panią w przedziale i z szydełkiem z bawełną. Potem sama i udało się dobrnąć do 5 odcinka. Pociąg stanął już we Wrocławiu po 19.

Na powitanie czekał Bajt i syn. Bajtek drgawek dostał z radości. Więc psie łapy miałam odbite w okolicach uszu. Zapasowe dżinsy czyste przez całą drogę w brudnym TLK miałam po chwili upaprane jakbym się przedzierała przez błota i mokradła, a nie wracała z delegacji w królewskim mieście.

Mimo przygód w Krakowie mam nadzieję, że szybko tu wrócę. I będę miała wystarczająco dużo czasu na jego uroki poza światowym centrum. A Kociubińska wybierze inny termin i Masada czekać będzie na mnie z pachnącą filiżanką.




Żeby już mi było miło, życie w postaci Agaty pogłaskało mnie po głowie, a paczka od Niej uradowała serdecznie.
Dziękuję!
Za przesyłkę i za to że jesteś!

czwartek, 11 marca 2010

Śnieg na łeb, w tyłek wiatr, ale w dali czerwony dywan

Pogoda obrzydliwa. Mam depresję chyba późnozimową.
W koło siebie dwa hafty, jedna drutowa sprawa, zasłuchuję się w Jean Luc Ponty. Mizernie u mnie.

Właśnie w poniedziałek dowiedziałam się, że jeden z moich kolegów ma "chody" w okularni. Pochwalił wybór soczewek, ale od razu powiedział, że dla mnie mógł załatwić za połowę!!!
Fajnie.
Na pocieszenie rzekł, że ludzie robią szkła za 4 tys i nie mogą ich nosić.
Oprawki mam tytanowe więc bardzo delikatne, ale za to leciutko mi jak nigdy w życiu, tylko że trzeba co jakiś czas w Visionie poprawić.
Za to już od trzeciego dnia jest dobrze, muszę jeszcze dać im do małej korekty ustawienie i będę bardzo zadowolona.
Genialnie się siedzi w nich przed telewizornią i dłubie robótkę. Po schodach schodząc trzeba uważać i przy przekraczaniu chodnika. Nie polecam zaprzeczania głową!
Korekta będzie dotyczyć poszerzenia pola widzenia z bliska bo jednak całej kartki nie jestem w stanie objąć.
Leżąc w wyrku i zasypiając przy filmie należy mieć stare ramoty, bo w progresach na leżąco się nie da.
Tytułem odszkodowania za brak informacji kolega mi zrobi okulary słoneczne.

Po okularach zainwestowałam jeszcze w dentystę. A na ukojenie stresu kupiłam sobie 30 deko turkusowej bawełny i druty bambusowe w nowo odkrytej pasmanterii.
Dzisiaj spędziłam godzinę na przyjemnym spotkaniu z kosmetyczką. BMI mam w normie a tłuszczyku akurat. Zakupiłam więc urodę w słoiku i od jutra czerwone dywany przed sobą mam mieć!

Zaszczepiłam jeszcze Bajtka na wszelakie choroby i mogę jechać!

Jadę do Krakowa w niedzielę, późnym popołudniem będę już w hotelu i od siódmej w poniedziałek mam być już w pracy. Wracam we wtorek. Nie dam rady już się wywinąć z tej delegacji. Mus.

Potem jak Bozia to białe powstrzyma z nieba (bo ma padać) to odpalę bolida, bo w międzyczasie termin badań technicznych mu minął, z zasp wychynął z jednym kapciem, okoliczna młodość bardzo się nim interesuje i wypytują o właściciela.
Na oku ma go sąsiad, który pogonił potencjalnych kupców stwierdzeniem, że autko jest pani nauczycielki, która jest do niego BARDZO przywiązana.
Jakoś te moje sąsiady miłe jak zapamiętali mnie jako nauczycielkę tak nie są w stanie przyswoić, że z nauczaniem już nic wspólnego nie mam od 15 lat!

A w pracy fajnie jest! Zdaje się, że nie będę miała tramwaju w środę, bo mają nowe torowiska kłaść na przelot ludzi na stadion w tempie ekspresowym. Może jakiś autobus zajedzie?
Od lipca Najlepsza przenosi firmę na wieś! Super! Świeże powietrze! Zaproponowałam coby hotelik robotniczy dobudowała, bo nie warto do domu wracać na spanie.

Będzie co ma być.
W sumie mnie cieszy brak perspektyw w tej firmie, czas na nowe doznania!

Candy u Bag Lady też nie wygrałam. I chyba najbardziej nad tym boleję.

sobota, 6 marca 2010

Bryle


Okulary zaczęłam nosić koło 12 roku życia. A dość słabo już wcześniej widziałam, tylko sądziłam, że zamazane kontury są tak postrzegane przez wszystkich ludzi.
W domu mama i tato cieszyli się doskonałym wzrokiem i nawet w dalszej rodzinie okularnik był niespotykany. Okulary należały się starym babciom.
W końcu, kiedy z pierwszej ławki nie mogłam odczytać tekstu z tablicy zgłosiłam to rodzinie.
Mama dawno krakała, że moje czytanie skończy się noszeniem okularów. Pisałam tu o pasji czytania. Z latarką pod kołdrą oczom nie służyła.

No i wykrakała.
Okulista od razu zaserwował -2.
Za pół roku kontrola i wyrok -2,5.
Po kolejnym półroczu -3.

Mama się przeraziła. Galopująca krótkowzroczność przerażała.
W końcu trafiłam pod ręce znachora-czarodzieja. Rozum tego nie pojmuje, ale on swymi czarami powstrzymał pogarszanie wzroku i stałe bóle głowy.
Potem już mając stałą wadę nosiłam te -3 do czasu, kiedy ze cztery lata temu zaczęłam mieć problemy z odczytaniem druczków. Podczas wyszywania, czytania okular zaczął wadzić, lepsze było gołe oko.

Dobrze do tej pory widzę z ekranu komputera, ale każda czynność bliżej sprawia mi dyskomfort.
Podczas wizyty u okulisty dobra pani doktor powiedziała, że presobia u mnie nie jest jeszcze do korekcji, ale aby pomóc wypisała receptę na -2,5 i życie znów nabrało blasku.
Aż do tej pory.

Od roku znów zaczęły nasilać się bóle głowy. Oczy po całodziennym śledzeniu ekranu i cyferek na pismach przede mną wieczorem były czerwone jak u królika. Światło raziło i żadne ćwiczenia oczu już nie zdawały egzaminu.
Nauczyłam się słuchać filmów równocześnie wyszywając, bowiem okulary leżały na głowie. Do szycia stale okulary lądowały to na nosie to na głowie. Koszmar.
Obgadałam zasady refundacji szkieł z główną księgową i poleciałam do Vision po okularki.

Jest ci we Wrocławiu kilka punktów, ale żaden moim zdaniem nie jest idealny.
Na Dominikanie - przemiła pani, ale wprowadziła mnie w błąd. Powiedziała, że do progresów tylko duże oprawki, a miała śliczne ramki wąskie. Na ścianach pyszniły się reklamy szkieł w cenie do 500 zł. Nici z zakupu. Z tego punktu wyszłam z przekonaniem, że moje okulary zakosztują koło 800 zł.

Arkady- tam poleciałam szukać zgodnie ze wskazówkami oprawek - nic nie było - nawet ekspedientki, która by się zainteresowała panią przymierzającą też męskie oprawki.

W końcu trafiłam do Borku - zdecydowana na cokolwiek bo goniły mnie terminy - godzina szukania samotnie, a w końcu pytanie do obsługi - które?
Miła malutka dziewczynka szybciutko podała z 5 par - wąskich!!!
Ale tak ładnych jak w pierwszym punkcie nie było.
Na moje zdziwienie, że podała mi wąskie odpowiedziała, że nadają się do progresów jak najbardziej. No to hop do lekarza!
Wynik: -3,5 a do bliży -2. Progresy.

No i panienka zaprosiła do stolika aby wybrać rodzaj szkieł. Takie, owakie, do tego, do owego. I podała cenę: 1850 zł razem ze wszystkimi moimi zniżkami.
Okazało się bowiem, że progresy w cenie 400-500 są takie sobie, musi być duża ramka i nic tylko te!
Już się wściekłam, już mnie zalało gorącem, już pyszczyłam, znów dziewczynka musiała biegać i szukać dużych ramek.
W najlepszych wyglądałam jak spaniel, z zapaleniem spojówek.

Wtedy moja córka Kasia powiedziała: Mamo, na oczach nie oszczędzaj!
Bitwa myśli trwała w głowie, układałam sobie raty, zrobiłam bilans i analizę zysków i strat, przeliczyłam wartości niematerialne i wyszło mi, że mnie nie stać!

Ale córa na to: Mamo, ja ci kupię te okulary! A pamiętasz jak mi suknię ślubną uszyłaś i kosztowała tylko 450 zł? Dobro wraca!
Mój Boże. Postanowiłam zaciągnąć dług u dziecka. Zięć dobierał ramki. Są miedziano-turkusowe.

Moja córka wyjęła kartę, zapłaciła za wszystko, wczoraj zadzwonili do mnie, że mam odebrać. No i mam.

Nie powiedziałam panu domu ile te cuda kosztowały, bąknęłam kwotę 850 niewyraźnie i szybko nakryłam zwrotem 350 jako refundacją no i łyknął. Śpi spokojnie.
Łeb go nie boli. Ani poczucie zażenowania, że dziecko mi te okulary kupiło.
Kiedy bowiem ja już sobie wykalkulowałam raty to córa odmówiła. Powiedziała, że nawet nie ma co mówić.
Prezent. I już.

I mam te mercedesy na nosie, gwarancję na 30 dni, że gdybym się nie przyzwyczaiła zrobią mi albo dwuogniskowe, albo dwie pary.
I jest mi dziś trochę niedobrze, obraz lata. Ale mogę dziergać i oglądać telewizję! Głowa tradycyjnie też bolała, ale ibuprom to ja zawsze mam.
Pan, który mi je dopasowywał, doradził ruchy głową odpowiednio do kąta patrzenia. Chyba jest to też epokowy wynalazek naszych czasów takie szkła.
Tylko cena! Poprzednie fotochromy kosztowały mnie 160 zł.

Teraz czas na przyzwyczajenie. Nie jest to łatwe dla mnie. Bardzo ciężko idzie mi ta adaptacja. Szkła mają strefy patrzenia o różnej szerokości i chwilę trwa zanim oko na tą odpowiednią trafi. Za dwa lata pewnie wymiana.
A jaka będzie technika za dwa lata?

wtorek, 2 marca 2010

Nigdy nie mów "NIGDY"

Nigdy się w to nie bawiłam.
Ale po prostu teraz muszę. Gazetki! I to takie jakich nigdy w rękach nie miałam.
Nie tylko akurat ta zabawa skłania mnie do wzięcia udziału, ale ponieważ jestem stałą czytelniczką bloga BAG LADY to zachęcam i Was.
Osobiście bardzo Jej sekunduję w walce z przeciwnościami.
Widzę, że wiosna u niej najszybciej się rozgaszcza, a to ważne - nie dać się!

Miłośniczki haftu - TU SIĘ MOŻNA ZGŁOSIĆ!

Sobie osobiście życzę szczęścia w losowaniu 7 marca.
A nuż? A widelec?
Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...