piątek, 4 września 2009

Wsiowo tym razem i marudnie

Urlopu ma się zbyt mało.
Tydzień spędziłam w domu na posługach rodzinnych, kilka dni potem na działce i przy drutach. I było mi bardzo miło!
Od kilku tygodni wieczorami i w weekendy wydzwaniał nieznany numer. Sądząc, że któryś z klientów - nie odbierałam. Czasem mylę się i dzwonię z prywatnego.

Małżonek zaczął nudzić o wyjazd na wieś i w końcu na odczepnego wyraziłam zgodę. Zadzwoniłam więc do kuzynki.
- O Boże! Żyjesz? Bo ja do ciebie dzwonię wieczorami i w weekendy, a tu nikt nie odbiera! Ciotka z Łodzi dostała bojowe zadanie sprawdzić co się stało!
Radość ją przepełniła, że chcę przyjechać!
Lubi mnie.
Poleciałam więc jeszcze w piątek na działkę poopalać się na zapas i po południu wyjechaliśmy.


Po drodze mijamy miasteczko Złoczew.
Zawsze muszę tam wysiąść i polatać po sklepach. Kupujemy wędliny u Szaflika, rzucam okiem do pasmanterii, która zanika i wpadamy do księgarni. Uwielbiam takie mieściny.
Jeszcze zdaje się, że zza rogu wyjdzie Żyd z pejsami.




Niedaleko jest też Brzeźnio, a w centrum taki dom:




Żółta tablica jest najpaskudniejsza jaką można tu postawić.



Na wsiach nie ma rolników.
Nie ma krów. Nie ma traktorów i zapachu obornika.
Na wsiach są letniska. I przemęczeni lenistwem ludzie. I główny temat rozmów to zdrowie.

Nienawidzę rozmów o chorobach!
Nie interesują mnie cudze kręgosłupy i woreczki żółciowe, nie rusza mnie rwa ani zatoki. Słucham ludzi, którzy operują nazwami swoich chorób i medykamentami na to oraz opisem badań i nie rozumię ich.
Sami sobie tym gadaniem choroby ściągają z kosmosu. Myślą, że wywołują współczucie.
Ja jestem zdrowa. Ja gdy mnie boli łeb - biorę ibuprom lub piję wodę i nie marudzę. Nie pasjonują mnie odkrycia medyczne i konieczne badania. Ja umrę w biegu.
Czuję zażenowanie, kiedy dowiaduję się, gdzie kogo i co strzyka. I nie współczuję. Jedyny wyjątek to tragiczne wypadki. Nieszczęścia.


Ludzie na wsi wstają o ósmej. Nie porykuje na nich krowa.
Ludzie na wsi dziwią się, kiedy ktoś wstaje o szóstej by dłubać słonecznik lub ganiać po polu.
Ludzie ze wsi nie rozumieją, dlaczego ludź z miasta nie ogląda Familiady i nie zna seriali.
Ludzi zadziwia i niepokoi pies w bandance i na smyczy.
Ludź z miasta kocha to swoje zwierzę i unika potrącenia przez samochód, oraz wie, że w lesie pies też powinien być pilnowany. Wiejskie pieski mają krótkie życie i miski z resztkami.
Ludź z miasta dowiaduje się takich cudów, że psu nie daje się kości, bo........ oczy mu ropieją!
A na robaki to lepiej nie dawać, bo jeszcze psu zaszkodzi!
Dobrze, że weterynarz szczepi obowiązkowo.

Kilka zwierzaków udało mi się jednak zobaczyć:


Za takie jeszcze można dotacje unijne dostać. Za kilka lat będą same psy.

Mój Bajtek zachwycał się przestrzenią, musiał być wyprowadzany, bo na terenie ogrodzonym jest jego dom i tu nie sposób. Nie potrafi.
Najlepsze były do biegania ścierniska i nieużytki, skokom nie było końca, a nos cały czas przy ziemi:


A po bieganiu, zasypiał w kwieciu, kuzynce to nie przeszkadzało, a jemu kwiatki dodały urody.


Bajtkiem zaopiekowała się Miśka, kiedyś jako szczenię wyrzucona do lasu.
Kuzynka ją znalazła, nadała imię Michalinka, rankiem wita psa słowem "Bonjour".
W szczególnej urodzie Miski dopatrzyła się cech Corgi i traktuje ją po królewsku.
Wieś też upatruje tu pewien rodzaj fiksacji u kuzynki, która niejednego psa przygarnęła i dała mu dom.
Prawda, że urodę ma nieszczególną, lecz wielkie kochane psie serce:




Ta wieś, gdzie spędziliśmy wydłużony weekend posiada jeszcze kilka starych chałup:






Wiem, że kiedy one padną, to pojawi się tylko polana ze śliwkami i gruszkami w zaroślach


a ukryta studnia będzie jedynym dowodem na istnienie tu domu i rodziny


W szczerym polu straszy upadły hipermarket - czyli sklep GS.


a dookoła rosną domki emerytów i rolników bez ziemi.

Wkurza mnie to bezustanne gadanie o braku pieniędzy, nieopłacalności, wspaniałym życiu w mieście i ogólnej niemożności.
Tylko skąd na wsi taki skok w budownictwie? Skąd w tych garażach ze stodół takie samochody?

Mimo wielkiego umiłowania takiego wiejskiego życia, nie chciałabym mieszkać z typowymi rdzennymi przeciętnymi ludźmi.
Albo osoby zjawiskowe, albo samotność.

Cdn...............

16 komentarzy:

  1. Każde zdanie, jakby żywcem wyjęte z mojej głowy. ((: Popieram w całej rozciągłości. A powitanie Bonjour rozbawiło mnie na całego, tak wita mnie moje dziecko kiedy tylko otwiera oczy. (((:

    OdpowiedzUsuń
  2. Każde zdanie, jakby żywcem wyjęte z mojej głowy. ((: Popieram w całej rozciągłości. A powitanie Bonjour rozbawiło mnie na całego, tak wita mnie moje dziecko kiedy tylko otwiera oczy. (((:

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja tak samo, jak Cerie - moglabym to ja byla napisac, znaczy to, co myslisz, nie to , co widzisz, bo na naszej wsi w PL mamy niezwyklego sasiada - sadownika, ktory np puszcza zywine luzem i zywina wie, co ma robic, psa czasem trzyma na lancuchu, bo galgan lata za samochodami i oczywiscie juz byl potracony pare razy, krowa mysli, z ejest koniem i galopuje z nimi na pastwisko kawalek dalej.

    Co do rozmow o chorobch jest to jedna z kilku narodowych cech Polakow, jak rowniez samoleczenie dowolnymi medykamentami...to, ze polowa narodu nie wymarla jeszcze od tego to dowod, sama nie wiem na co...ze moze to wszystko placebo albo Polacy sa zrobieni z zelazobetonu i odporni sa na WSZYSTKO...np branie lekarstw na cisnienie CZYICHS a nie swoich, bo "czulam, z emi cisnienie skoczylo"..... hrehrehrehrh
    Ide porozmawiac z moim psem na migi - gluche to juz.....

    OdpowiedzUsuń
  4. Nie są te moje wywody osądzeniem całej społeczności wiejskiej. Równie dobrze mogłabym opisać mieszczuchów z mojej kamienicy czy ulicy. Pewne typy są wszędzie.
    Znam też wspaniałych gospodarzy, uprawiających rolę, posiadających także hobby. Oni zwierzęta traktują świetnie. Nie polega to wyłącznie na dawaniu swobody czy trzymaniu na łańcuchu. Jeśli ktoś swoje obowiązki traktuje poważnie i nie zamierza biadolić - to cały czas myśli i używa mózgu.
    Otępienie umysłowe dotyczy ludzi, którzy nic nie mają do roboty. I na wsi i w mieście.

    OdpowiedzUsuń
  5. To puszczanie zywiny luzem JEST oznaka innego myslenia a nie typowo rolno-chlopskiego, ale o typach mowiac to masz rzeczywiscie racje. O otepieniu umyslowym nie bede sie wyarazac, bo i ci, co maja cos do roboty niekoniecznie zwojow uzywaja przeciez ;)...pewnie na wsi latwiej zngusniec...a moze nie?
    A spolecznosc wiejska przestala byc juz w zasadzie dosc jednolita przez tych wszystkich mieszczuchow, co z miasta wyjezdzaja ;PPP
    ale tez przykro mi sie robi, jak jedziemy bocznymi drogami i widzimy zapuszczone i opuszczone stare PGRy.

    OdpowiedzUsuń
  6. Tak, to już jest mieszanka. Pamiętam wieś z dzieciństwa. Zaganianą, robotną, z całym jestestwem.
    Moi krewni też dawno przeszli metamorfozę, bo jak kiedyś podjechałam to psy były luzem. Same pilnowały terenu i nie plątały się pod kołami. A kuzyn z dumą oświadczył: Widzisz, do nas też ekologia dotarła!
    Zmienia się wieś i myślenie. Boję się, że za kilka lat krowę w Zoo będziemy oglądać.
    Żywizna - luzem - znam i popieram! Wuj miał takie podejście. Obora była budą, do której sobie z łąki wracały krówki. Ale mało takich.

    OdpowiedzUsuń
  7. Nooo, jak ekologia pod strzechy dotarla, to juz nie jest zle :PPPP
    12 lat temu bylam objazdowym tlumaczem dla grupy polskich doradcow biznesowych z terenow wiejskich w Polsce. Bo doszlo przeciez do tego, ze mieszkancy wsi nie wiedzieli, co ze soba robic...tzn niedochodowosc bycia rolnikiem byla jako ten obuch.
    Ale nie tylko letniska i farmy strusi byly wszedzie, choc blisko, blisko.....i tzw agrotusytyka sie stad wziela. Widze, ze te wlasnie gospodarstwa agroturystyczne przescigaja sie w wymyslaniu zajec dla najez...pardon, przyjezdzcow z miasta. A przeciez tak naprawde to chyba wystarczy BYC!
    p.s. z psem juz rozmawialam, powiedziala mi (tez na migi wlasciwie , hehe), ze chce isc na spacerek :))))

    OdpowiedzUsuń
  8. Tak. Wystarczy BYC. Mnie nie interesują inne zajęcia poza tymi, które sama sobie wybieram. Grill nie jest dla mnie przyjemnością. Na grila to ja sobie na własną działkę mogę pojechać.
    Myślę, że w wielu tych chałupkach prawie 100-letnich można by było przygotować pokój dla samotnika z miasta, który nie garnie się do rozmów, umyje się w misce i zje co zerwie z ogródka za opłatą dla gospodarzy.
    Tymczasem wieś wprowadza hotele z całym luksusem. A ja bym kiedyś chciała na sianie w stodole :)))). Wody sobie samej nabrać ze studni! Kury pokarmić! ech...... marzenia....

    OdpowiedzUsuń
  9. JEST takie wrecz miejsce, ale nie moge powiedziec gdzie , poza tym, ze na Kaszubach, bo niestety ono w bardzo srednim juz stanie bylo, jak tam bylismy chyba ze 7 lat temu ostatni raz - do jeziora niecale 10 minut spacerkiem, w jeziorze raki zyly/zyja, domek w lesie prawie, na grzyby to ja wychodzilam wpizamie i kaloszach o 6.30...idz na google images i wpisz krysia thompson - PIERWSZE zdjecie to wlasnie TO!
    nie ma tam biezacej wody (schodzilam z plazy przed wszystkimi, zbey sie pod pompa umyc w nagrzanej wodzie) a wychodek w budzie takiej, co od razu po przyjezdzie zasypywalismy wsad wieloma opakowaniami ajaxu czy czegos, gotowanie normalne w miare, ale jedzenie i zmywanie tylko na dworze! w sierpniu koncert zyczen w formie spadajacych gwiazd. Tyle, ze w stodole nie bylo siana ;) A pisze to , bo w ten sposob moje dzieci wyrosly wiedzac, co to jest chata za wsia! po ser i mleko i maslo chodzily prawdziwa polna droga!!
    pies mi juz tupie pode drzwiami , to ide.

    OdpowiedzUsuń
  10. P.S. Czy mnie oczy myla czy widze laki (uonki) nad Odra na Biskupinie w Twoim albumie foto??

    OdpowiedzUsuń
  11. Te uonki to koło Biskupina! od Zoo to moje wypady z psem! Ale masz oko!

    OdpowiedzUsuń
  12. Nigdy nie byłam na takiej "prawdziwej" wsi - przejazdem owszem - ale to nie to samo.
    Zdjęcia budynków za kilka lat będą bezcennym wspomnieniem.
    A ta drewniana chatynka z pochyloną ścianą skojarzyła mi się z "Chatą za wsią".
    Dobrze jest czasem tak pojechać i chwilę pomieszkać w "innej czasoprzestrzeni", ale tak na zawsze - nie chciałabym...

    OdpowiedzUsuń
  13. Ato! Oni tam satelity przyczepią, rigipsem obudują ściany, z zewnątrz polożą panele i zrobią mieszkanka!
    Nikt tego nie chce sprzedać, nie używają, samopas zostawione niszczeje, a gospodarze w mieście siedzą. A te wiana dla cór i synów to dopiero są sprzedawane jak już tylko studnia zostaje i oczywiście jak najbliższa rodzina wymrze. Bo wstyd byłby ojcowiznę w obce ręce!!!

    OdpowiedzUsuń
  14. No bo to sa moje rodzinne strony! Jam Biskupinianka z Orlowskiego, za mego zamierzchlego dziecinstwa ludzie na ulicy naszej czy ulicy obok mieli swiniaka wo grodzie, a to, ze co trzeci ogrodek halasowal gdakaniem to byla norma...nawet nasz pies mial opinie mordercy, po rzezi niewiniatek w niedziele wielkanocna na fermie kurzej za tym budynkiem na Malczewskiego!
    http://wroclaw.hydral.com.pl/MDA4ODM=,ulica.html

    OdpowiedzUsuń
  15. Ja z drugiej strony Odry, Maurycy, Fosa.
    A teraz mnie na Gaj poniosło za kawałkiem dachu nad głową. A moje spacery to od kladki koło Zoo do Trestna i okolice Oławki. Na Opatowice zaglądam :))))

    OdpowiedzUsuń