środa, 21 sierpnia 2013

Zalew nie całkiem gdański

Długi i już prawie chudy (10 kilo w miesiąc) zakończył urlop i tymczasowo obejście na ogródku pozostaje nietykane. Wybrałam się jednak tam wczoraj coby piłę zatargać do domu, bowiem skoro grabie sobie poszły to piła wyparuje także.
Najwyższy wyleciał samolotem, by powitać Maersk Mc-Kinney Moller.

Jak sami słyszycie w wiadomościach, teraz to się zacznie zalew z Bardzo Dalekiego Kraju.
Jakoś nie ufam w proporcjonalny wzrost zatrudnienia obiecywany przy okazji.
Mnie jak do tej pory nikt nie chce.
Biorę sprawy we własne ręce.
Ściubolę grosz do grosza, czekam co rano na widok pewnej kartki. Jak jest - to dobrze.
Grosza ciut mało jeszcze.
Poruszam się w wolnych chwilach po całkiem nudnych stronach. Może za chwilę wynajmę całkiem malusi kontener i będzie można zawodowo z własnym mężem pogadać, bowiem on korporacyjny i to na wielkie skale. A ja - mikrob.

Dzięki wyjechanemu mam lajtowo w domu i dość miejsca, by skroić do szycia cokolwiek.
W planach spódnica i co najmniej jedna sukienka. Przydałoby się coś nowego na roczek Olusia.
Święto dziś, ale bal w sobotę.
A normalnie nie mam siły.

Dziś jak co dzień - rano Mama i pies, który bardzo brudzi w samochodzie piachem i jak wysiadam to łazi bez żenady po siedzeniach. Wyprowadzałam osobno i wprowadzałam do domu, a potem znów te 113 schodów w dół do Mamy.
Dziś go uwiązałam w samochodzie do drzwi, by nie mógł wskoczyć na siedzenie. Czekam z bojaźnią, czy mi jakiś ekolog szyby nie wybije ratując spaniela, który czeka w cieniu 5 minut. Ani minuty więcej.
Bo natchnionych nie brak.

No i po bandażach mam jakieś dwie godziny, czasem półtora. Akurat na przygotowanie śniadania, mycie, malunek, ubranie, słuchanie audiobooka, dzierganie spódnicy (sprułam całą, bo co będę iść na łatwiznę i robię od nowa).
Potem praca. Po pracy wpadłam na działkę po maliny, bo wczoraj deszcz padał i nie zebrałam.
Teraz już przygotowałam obiad, pojadłam, zaraz będzie pora jechać do sprzątania. Wrócę koło 22.

Wyjęłam szmaty, ale kompletnie nie mam pojęcia jak ta spódnica ma wyglądać.
Zupełnie wypadłam z mody.
Być może w którymś z kontenerów przypłynęły kiece za złotówkę, a ja się tu biadolę :)
Dodatkowo dziś w ulotce sieciówki zobaczyłam woreczki do szkoły. Nawet całkiem ładne, po 1,19.
Tak mi się wydaje, że chińskie artykuły to już przez klonowanie powstają.
To kto kupi sznurek do wciągania w uszyty własnoręcznie?

12 komentarzy:

  1. Ja bym kupiła taki sznurek ;)). No, ale ja dziwna jestem, bo sama dziergam i szyję, a przecież na targu można wszystko tanio i bez wysiłku kupić ....
    Aniu, trzymam kciuki za powodzenie Twoich planów - oby udało Ci się je zrealizować w 100%. Jakby co, to moja propozycja nadal jest aktualna :). Buziaki :**

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Frasiu - jest kilka osób, które kupią by zrobić. Wiem o tym, bo nie każdy chce mieć worek w wyborze trzech kolorów. Bo przecież gdyby tak nie było to skąd tyle Wariatek dłubiących swetry, robiących korale, dziergających skarpetki, prawda?
      Jestem dumna, że jestem taką samą Wariatką.

      Usuń
    2. Trzymam rękę na pulsie, a raczej na portfelu. Frasiu, jak coś - to się odważę - na zdrowych, jasnych, opisanych zasadach. Póki co dziś się obawiam - czy stać mnie na fryzjera :))))

      Usuń
  2. Realizacji planów zyczę. Myslę, że wsród zielska kwitną także kwaity, u mnie pod blokiem bratek samotny, nie wiadomo skąd. Powodzenia:)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ludwisiu - oj Ty masz rację! Przecież i ja widzę takie bratki samotne!!!!!

      Usuń
  3. I ja trzymam kciuki :) Za plany, za Ciebie i za to żebyś trochę zwolniła i odpoczęła.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Agnieszko - muszę, po prostu muszę. I dzięki!!!!

      Usuń
  4. Czym się, słoneczko.
    Pędzla, drabiny, nadziei - czym się tego, co masz pod ręką.
    Jako i ja próbuję się czymać.
    Albowiem idą ZMIANY.

    Zapasów w piwnicy mam sporo, jakoś damy radę.
    Buziole - i kłaniaj się od mię Wrockowi przeukochanemu, a Starówce najbardziej:*

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dorotko - ja się pocieszam w chwilach słabości, że człowieka można zniszczyć - ale nie pokonać, mniej więcej wg E.Hemingwaya :))))

      Zmian i ja oczekuję, i to widocznych! U mnie z kolei zapasy na stryszku :)
      Starówkę to ja w necie oglądam, bo chociaż codziennie jestem od niej dwa kroki, z rana, gdy mały ruch - to nijak mi tak iść godnie na spacer, zawsze biegnę.

      Usuń
  5. Anula z Ciebie za chwilę cień zostanie.
    Optymizmu z powodu chińskiego zalewu się nie spodziewam. Wręcz przeciwnie - bo kto doceni taką chustę co to ją własnodrutoręcznie przez trzy dni ciurkiem gdy za miskę ryżu dziennie (czyli za 1zł) ktoś w państwie środka robi...łe. Nie chce mi się dołować. Nie myślę. Włączam tryb oszczędny. Też chcę -10kg.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Hanuś - to mój chłop niknie, ja natomiast nijak nie lecę z wagi. Tylko tyle co mi kopenhaska szczęścia dała. Reszta jest oporna na diety, wyrzeczenia i ruch.

      10 kilosków to byłoby super jak dla mnie, ale już połowa tego da raj w postaci reszty ubrań :)

      Ja też na wygaszaczu jadę, nie ma co sobie nerwów strzępić. Przeczekamy.

      Usuń
  6. Z tą bieganiną to mam podobnie i bez notesu ani rusz, bo niechbnie o czymś zapomnę (np. o dniach adapatacyjnych Szymka w przedszkolu) i gnam, gnam, gnam. Tak więc macham Ci białą chusteczką w tej gonitwie, co byś i Ty się dzielna Kobieto wyrabiała. A plany niech się ziszczają, za co kciuki trzymam :-)

    OdpowiedzUsuń