czwartek, 20 stycznia 2011

Kolęda

Kiedy jako młode małżeństwo zamieszkaliśmy na strychu bida patrzyła z każdego kąta.
Beczka po farbie nakryta deską udawała stół, w całym mieszkaniu wersalka i dwa łóżeczka, maszyna stolikowa oraz regały kupione okazyjnie od nieco starszych.
Na podłodze jedynie pysznił się piękny w czerwieni dywan wełniany w perskie wzory, zbyt mały by ukryć niedostatek. To była moja wyprawka.

I tak zastała nas pierwsza w nowej parafii kolęda.
Ksiądz, kiedy odczarował nas i chałupę, serdecznie powitał i przy próbie wręczenia datku odsunął moje ramię mówiąc, że od nas to za kilka lat przyjmie ofiarę.
Pomału w dom przybywały sprzęty, psy, koty, kolejne dziecko.
Słowa dotrzymali nasi księża (chyba w tym swoim kajecie mieli zapisane), bo dopiero po dobrych kilku latach przyjęto datek.

Dobrze trafiłam.
Nigdy nie mieliśmy powodu, aby marudzić i nie znosić tych wizyt. Takt i uprzejmość oraz często wręcz sąsiedzkie pogaduszki.
Z ofiarami bywało różnie, raz były spore, raz symboliczne.
Tato nauczył mnie, że nie wolno się wstydzić i można dać tyle, ile się ma.

Zwierzęta w naszym domu zawsze były ciekawskie.
Nie raz siłą musieliśmy spychać kota, który tuż przed zasypiał na fotelu. Psy były grzeczne, ale czasem dostawały akurat w tym momencie niestrawności i zwracały w przedpokoju. Niektóre zbyt wylewne zamykaliśmy w drugim pokoju.

Behemot - kot o charakterze psa, który przylazł do nas nie wiadomo skąd z wielkim zainteresowaniem obwąchiwał sutanny, kiedy był mały bawił się połami i wspinał na guziki.
"Ojcze Nasz" w takim towarzystwie zawsze kończyło się śmiechem nas i księdza.
Jedynie proboszczowi nie podaliśmy imienia w pełnym brzmieniu tego kota, tylko Behciu.
Co się ma denerwować.

Rok temu wszyscy byliśmy chorzy.
Wróciłam z pracy, doczołgałam się do wyra i czekałam na ministrantów.
Kiedy zadzwonili powiedziałam, że nie przyjmiemy księdza, bo jesteśmy chorzy, ale prosimy, aby ktoś po przygotowaną ofiarę wstąpił.
Pochowałam wszystko.

Naraz dzwonek.

Otwieram drzwi, a tu cała procesja! Dwóch na progu i każdy ze swoimi ministrantami!
Ja od razu kopertę przez próg, chustka przy nosie, z pokoju grzmoty i rechot, czyli kaszel męża.
Dość spokojnie jeszcze raz wyjaśniłam, że nagła choroba, niech nie ryzykują ptasiej grypy, że nie przygotowany dom. A ci w śmiech, kropidła i modlitwa!

Jeden zaraz poszedł, a drugi zasiadł, nawet nas nie przepytywał z całokształtu tylko przepisy babci na choroby zaczął podawać. Patrząc na nas wzajemnie się przekaszlujących stwierdził, że pomodli się o nasze zdrowie. Wstał i rozpoczął modlitwę.
Potem znów nas pokropił od zarazy, a koperty siłą wpychanej nie wziął, tylko popatrzył na nas z rozbawieniem i kazał leki kupić.

Bardzo często przychodzi proboszcz. Ja go lubię. Dzieci się go bały, bo niby taki surowy.
Nieżyjący już brat męża mieszkał w pobliżu nas. Tam też żona i trójka dziatek. Bracia byli bardzo podobni do siebie.

Kiedyś kolęda u nich była wcześniej. Wchodzi do nas proboszcz następnego dnia i od razu widzę, że gdy tylko na nas popatrzył wzrok mu się zmienił i był strasznie zmieszany. Szybko rozpoczął modlitwę, ale cały czas nie wiedział, gdzie oczy posiać.
W końcu wybąkał:
- Pan? Tutaj?
- No tak, tu mieszkam.
Mąż też poczuł się zaniepokojony tą dziwną sytuacją, ale nagle eureka!
- Był ksiądz u mojego brata wczoraj!

Ulga, jaką zobaczyliśmy na jego obliczu była bezcenna!
Zaraz nam opowiedział, co poczuł, kiedy otworzył mu facet drzwi, za nim żona, dziatki, a wczoraj ten sam facet z inną żoną i innymi dziatkami!
Bigamia w parafii!
I jeszcze jak starał się MI nie dać znać! Bo cóż ja winna :)

Potem było jeszcze przez kilka lat fajnie, bo wspominał jak to oboje któregoś roku świadkowaliśmy przy Bierzmowaniu całej młodzieży z wyżu demograficznego. Ok 350 sztuk.
Jedynym sposobem na pomieszczenie wszystkich był nakaz proboszcza, że nie będzie świadków indywidualnych i dzieci miały wybrać jedną parę rodzicielską, która im wszystkim dłoń na ramieniu położy.
Zaraz na wstępie umieszczono nas wśród duchownych, z przodu, a mój mąż z młodym księdzem stłukli wazon. Jeden na drugiego winę zwalał, w końcu pozbierali skorupy, a Gulbinowicz się śmiał.
Wesoło potem rodzicom się zrobiło, jak ja panienkom dłoń na ramieniu kładłam wspinając się na palce, a miłe dziewczątka kicały lekutko.
Długo potem nieznani mi ludzie mówili "dzień dobry" i pytali, czy ręka sprawna.
Proboszcz powiedział, że biorąc pod uwagę mój wzrost nie będą mi takiego zajęcia proponować.

Lecz dziś już choruje, Olę co roku pyta w której licealnej jest. Zapomina.
Ta mu odparowała teraz, że już po studiach i pracuje.
Dziecię także wyraziło chęć zamążpójścia - proboszcz - to na nauki trzeba przyjść, dziecko - ja już mam zaliczone, proboszcz - a to dobrze, trzeba ustalić termin, dziecko - już ustalone, proboszcz - a na kiedy, dziecko - a na 16 lipca, proboszcz - a kto zapisał, dziecko - NO KSIĄDZ!!!!

Jeszcze chodzi, jeszcze pracuje, ale pomału widać starość.....

Zaraz po wejściu zauważył kołowrotek! Od razu padło pytanie, kto tu przedzie. Strasznie się ucieszył, że ktoś to potrafi. Z zaciekawieniem wysłuchał, że jest nas już kilkanaście i spotykamy się w internecie u Prząśniczki. Lata młode mu się przypomniały, bo babcia tak potrafiła.

Mąż kazał szycie pochować w przedpokoju, bo kolęda.
Ja się nie ugięłam, mi ksiądz nie straszny i tylko wyrównałam pod kancik horyzont. Proboszcz wychodząc pochwalił wzorowy porządek.
- O to pani szyje? Jaki tu porządek panuje!
No proszę! Znaczy, mam pozwolenie na prowadzenie życia w domu, a nie tylko trwanie na pokaz.

I dobrze mi z tymi kolędnikami, bo trafiłam na mądrych, skromnych i nie narzucających się księży. Bo nie ma strachu, bo nie ma grzmienia i prostowania na siłę. Bo nikt nie stroił focha, jak nie było koperty.
Mam porównanie z tymi, co przychodzili do domu Rodziców.
Ojciec jednego tak nie lubił, że zawsze wychodził z domu na ten czas pospacerować :).

31 komentarzy:

  1. U mnie corocznie ksiądz nie bierze koperty, dlaczego? Aż tak źle nie wyglądamy, ale może widok ruiny starego domu na wejściu obejścia robi swoje.

    OdpowiedzUsuń
  2. Anka piszesz baardzo ciekawie i jednocześnie tak jak lubię, bez zbędnych ozdobników. Przeczytałam Twoje opowiadanko z zainteresowaniem, tylko nie zakumałam dlaczego ksiądz był taki zakłopotany na widok Twojego męża? czyżby miał brata bliżniaka ?
    U mnie też odkąd żyję na swoim, najpierw w 16-to piętrowym wieżowcu na osiedlu , a pózniej w domku wolnostojącym kolęda stanowi miłą wizytę. Podobnie jak i Ty uważam, że kapłan to człowiek, żyjący na tym świecie, zatem nie należy być sztucznym i stwarzać sztuczne pozory. Oczywiście porządek obowiązuje, a jakże bo to w końcu jest gość, a wiadomo gość w dom, Bóg w dom. Aneczko pozdrawiam Cię.

    OdpowiedzUsuń
  3. Masz szczęście do ludzi .Podoba mi się twoja otwartość . Anegdotka z mężem i jego bratem super :)

    OdpowiedzUsuń
  4. Kryniafu - u mnie też raz był taki wypadek, że ksiądz nie wziął, bo tłumaczył, że nie może. I że możemy dać na tacę na mszy. Ale raz tak było. Proboszcz zawsze zabiera i całuje mnie w rękę!
    Księży traktuję jak ludzi, jeśli serdeczny to spotka go to samo. Brak mi czołobitności w stosunku do duchownych. Na wsi gdzie bywam to stosunki są zupełnie inne, tam się napatrzę :)


    Aniurozello - czego nie zrozumiałaś z bratem? Nie bliźniacy, ale bardzo podobni. Myślał, że jeden i ten sam facet ma podwójne życie.

    3nereido - bo to ludzie, a nie chodzący bogowie. Należy się im szacunek i humor jeśli zasługują. A jeśli pycha i buta to też należy zwracać im uwagę.

    OdpowiedzUsuń
  5. Z ogromną przyjemnością przeczytałam ten wpis - wśród tylu informacji o kolędach nieprzyjemnych, o wyciąganiu ręki po kopertę, wręcz o wywiadach środowiskowych robionych przez księży - potwierdza on tylko to, że tak naprawdę wszystko zależy od człowieka! Spotkałaś na swej drodze naprawdę dobrych księży - to takie miłe. U nas kolęda była wczoraj - od moich dziecinnych lat ten sam ksiądz, króciutko, ale miło. Podoba mi się Twoje podejście, żeby nie sprzatac czegoś na pokaz - w końcu w domu się mieszka, żyje, cały czas coś robi... Miło :)

    http://anek73.blox.pl

    OdpowiedzUsuń
  6. Aniu - odgruzowane i wypicowane było, ale nie chowałam szycia, bo to oznacza wywalenie szmat na strych, upchnięcie maszyny w niewidoczne miejsce, pochowanie nici, szpuleczek, igielników w szafie. Jednym słowem najmniej godzina chowania, aby po wizycie wszystko na powrót ustawić. No i szycie w przedpokoju było. Jednak pokój na wizytę musi być pokojem, a nie placem zabaw. Serdeczności ślę i fajnie, że możemy obie mieć takich ludzi w parafii :)))

    OdpowiedzUsuń
  7. No właśnie tego uzupełnienia mi zabrakło, że muszą być albo bliżniakami, albo tak jak piszesz, niezmiernie podobni do siebie. Teraz mi się rozjaśniło, dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  8. Jak zawsze u Ciebie miło było przeczytać :)
    Ode mnie w tym roku ksiądz też nie chciał koperty bo stwierdził, ze my na dorobku (po 10 niemal latach małżeństwa ;) )Ale jak było wesoło ;) Bo ja sama, mąż w pracy a młodsza córa (prawie 3 lata) zrobiła występ taneczno-popisujacy się zabawkami ;) dziwię się, że proboszcz to przetrwał ;)

    OdpowiedzUsuń
  9. Z ogromną przyjemnością poczytałam o Twoich księżach. Szkoda, że to tak jednostowe przypadki. Moi nawet kropidła nie noszą :-/
    Wpadną, odklepią zdrowiaśkę, zaznaczą w kartotece, że byli, zainkasują koperte i w długą.

    OdpowiedzUsuń
  10. Ładnie to opisałaś - lubię Cię czytać :). Ja niestety za kolędą nie przepadam - jakoś zawsze bardziej kojarzyła mi się z inspekcją niż wizytą :(. W czasach szkolnych to najczęściej w takich razach reagowałam rozstrojem żołądka.
    Zgadzam się, że księża to tacy sami ludzie jak my - znałam i sympatycznych i takich zdecydowanie mniej miłych. Ci sympatyczni jakoś na kolędę do mnie nie przychodzili.

    OdpowiedzUsuń
  11. Można, można.
    Dla mnie wizyta księdza to nie jakaś trauma. Człowiek jak każdy, może tyle, że w zasadzie to trochę obcy a nie jakiś znajomy ;)
    No i plus mieszkania w bloku - w trakcie czekania zawsze można pogadać z sąsiadami, z którymi na co dzień nie ma o czym ;)

    OdpowiedzUsuń
  12. Ato i Frasiu - tacy chodzili u Rodziców. Nic przyjemnego. Wierzę, że można się zniechęcić.

    OdpowiedzUsuń
  13. Przypomniały mi się nasze pogaduchy:)))

    My co roku na kancik, w pogotowiu, w rynsztunku.
    Wszyscy - jeszcze nigdy nikogo nie brakowało.
    Ten rok wywrócił wszystko do góry nogami.

    Kolęda była wczoraj, od 15.30.
    Chałupę przygotował zięć, postarał się jak złoto.
    Ksiądz przyszedł o 16.00.
    Ja nie doleciałam - musiałam chwilę dłużej być w pracy.
    Córka pracuje do 17.00, nie mogła być.
    Mąż wparował do domu o 15.50 i piernikiem poleciał się ogolić, coby wyglądać po ludzku.

    Zadzwonił domofon.
    Mąż siedział w łazience i nie słyszał (warczała maszynka), zięć NIE ZDĄŻYŁ go zawiadomić.
    Bo równolegle ataku potężnej histerii dostał trzyletni wnuk - że to nie on domofon odbiera, bo on CHCE.
    I równolegle japę do imentu rozdarł pies (sznaucery średnie są cholernie pyskate), mimo zamknięcia go w kuchni.

    Zważcie: mąż się goli w łazience.
    Pies drze ryja na cały regulator.
    Jednocześnie wyje, wrzeszczy i kopie energiczny trzylatek.
    Zięć ma roztrojenie jaźni - przyjmuje księdza (ciężki człowiek), całość trwa pięć minut, ksiądz wypada z chałupy.
    Scenariusz godny Chmielewskiej!

    Puenta: z łazienki wychodzi mąż, zięć mówi mu, że ksiądz już był. Mężowi opada kopara. Kurtyna.

    Dwa lata temu zakatowałabym emocjonalnie rodzinę za TAKIE COŚ.
    Wczoraj... obśmiałam się do imentu:)
    Aaaaale się działo!

    OdpowiedzUsuń
  14. Mam wrażenie, że życie we dwoje zaczynałyśmy w podobnym czasie.
    Ja, w końcówce lat 80.Dla odmiany zamieszkaliśmy w piwnicy. I każdego miesiąca moja nauczycielska pensja szła na wynajem :)
    Potem ( po wielu wywiadach i przesłuchaniach- dosłownie) było mieszkanko w szkole, w której pracowałam.Czas między pracą a życiem zatarł się zupełnie. Z czystym sumieniem mogę teraz mówić,że pracowałam 24h na dobę,a ówczesny dyrektor chętnie to potwierdza. Meblami, dość długo, były nam stare,szkole ławki :)
    Niestety,do księży nie mieliśmy szczęścia, ale to przeciez bez znaczenia.On wystarczy.

    OdpowiedzUsuń
  15. Księża są różni. Znam wielu - cudownych ludzi i takich, których lepiej omijać. No ale ksiądz też człowiek ;):). W obecnej parafii mam Braci Oblatów - mili, ale straszni formaliści. Dlatego, po całej masie przejść, dziecko chrzczone było bez ich pomocy i zapisane w innej parafii :)

    OdpowiedzUsuń
  16. Fajne opowieści.
    A u mnie ksiądz wczoraj. O niczym nie wiedziałam, bo chodze do innego kościoła.
    Bałagan, stół zawalony, wszedzie gdzie się da ciuchy i włóczki.
    Spokojnie zgarnęłam ze stołu na biurko, swieczkę zapaliłam, krżyk ze ściany zdjęłam, wode święcona i kropidło tez miałam, biała serweta...
    Pogadalismy, była modlitwa, oczywiste zapytanie o rodzeństwo dla jedynaka...
    I nawet 10 zł nie miałam przy sobie, żeby dac...
    No trudno.

    OdpowiedzUsuń
  17. o kurczę, Fanaberia, Ty też belfer?!

    Kankanko - baaardzo sympatyczna opowieść, tak wszystko po ludzku po prostu :)
    W zeszłym roku przyjmowałam xiędza w kurtce i z ubraną na mrozy Młodszą - miałam właśnie lecieć po Starszą do przedszkola, myślałam, że przed kolędą zdążę, bo zawsze się spóźniają, a oni wparowali punktualnie! świeczki przygotowane miałam, tylko zapalić nie zdążyłam :)

    OdpowiedzUsuń
  18. Dorota - przebiłaś wszystkich! Ucałuj zięcia za opanowanie! Grunt to humor, ale szybkiego księdza macie!

    Basiu - ja też w szkole zaczynałam... ale przeszło mi!

    Emade - nie znam ich, ale nasłuchałam się różnych opowieści o rozmaitych przypadkach.

    Violet - no mnie przy kolejnym dziecku na szczęście nigdy nie pytali, czy rodzina dalej rozwojowa :)))
    Ale jakbym siebie widziała któregoś roku... też mi termin umknął, nawet świeczki nie było, ani koperty, a w ostatniej chwili ksiądz nawet nie pozwolił krzyż ze ściany zdejmować. Bo ja jako katoliczka nie dorobiłam się i nie dorobię "specjalnych" świecznikow i "specjalnego" krzyża.
    Nie zarobią na mnie sklepy z dewocjonaliami :)

    Agato, najczęściej to mnie osobisty stresował, jak sobie zaczynał smażyć coś na patelni, Wrażliwa jestem na zapachy. Bo zawsze stwierdzał, że się spóźnią i on zdąży obiad zjeść. I raz zaczęli od góry! A u mnie jak w smażalni - to jeszcze przed nabyciem wyciągu było!

    OdpowiedzUsuń
  19. Od czasu jak mieszkam na wsi inaczej odbieram kolędy. Mam wrażenie, że sami księża inaczej traktują bytność u rolników. Kolędy najczęściej bywały w sylwestra (w tym roku pierwszy raz jest inaczej), bo przecież wieś nie chodzi na bale. Ale my, owszem bywało, że tak. Oczekiwanie na kolędę w połączeniu z przygotowaniami do wyjścia to dopiero był wyczyn. Pamiętam też pierwszą wizytę u nas w pół roku po przeprowadzce. Obejście nie zdążyło się jeszcze zmienić więc młody ksiądz i ministranci nieco się zdziwili po wejściu do chałupy. O dziwo było ciepło no i wnętrza inaczej urządzone. A do tego jeszcze ksiądz młody kleryk okazuje się, że dobry znajomy dziecięcia naszego. Wielkie oczy ze zdziwienia, wiele tematów do rozmowy i całkiem miło było. Całkiem miło też bywa od tamtego czasu, jest czas na kawę, ciasto i rozmowę wcale nie zdawkową. Dwa lata temu na kolędę zawitał młody kleryk, nowy w parafii ale znajomy mi z twarzy. Okazało się, że niecałe pół roku wcześniej uczestniczył w mszy pogrzebowej mojej mamy w kościele w miejscowości oddalonej od nas o 70km, a teraz trafił do naszej parafii i na pierwszą kolędę. Przypadki (księża też) chodzą po ludziach, nieprawdaż.

    OdpowiedzUsuń
  20. Na wsi gdzie bywam ksiądz grzmi na każdego, przepytuje z całokształtu, m.in na temat ilości trzody itd. W kościele jest spektakularny poczet trzech obrazów: Serce Jezusowe, portret Jana Pawła II i Lecha Kaczyńskiego. Ale zanim to nastąpiło - ksiądz ustawił tylko dwa obrazy - portret Papieża zniknął.
    Ludzie się oburzyli i po awanturze portret Papieża wrócił, i stoi taka swoista trójca.
    Na kolędzie jest przepytka o poglądy polityczne.

    OdpowiedzUsuń
  21. U nas nie gadają o polityce, na kolędzie znaczy. Kolędują młodzi klerycy i diakoni w większości. Proboszcz jedynie wiosną przyjeżdża śwęcić jajka pod krzyżem. Wtedy czasem "grzmi". Ale jak widzi duży kosz z jajami to jest pokorniejszy.

    OdpowiedzUsuń
  22. Anonimowy20/1/11 18:06

    ja nigdy nie lubialam koled, i denerwowalo mnie to czekanie i wygladanie gdzie teraz sa i kiedy przyjda, takie to wszystko sztuczne bylo i rozmowy na sile, teraz sie ciesze bo tu gdzie mieszkam ksiaza sie nie kwapia chodzeniem po chalupach, chodza dzieci przebrane za trzech kroli a datki zbieraja zawsze na jakis cel charytatywny

    OdpowiedzUsuń
  23. Aniu, dzieki za koledowa opowiesc.
    Odkad tu przyjechalam, nie bylo u mnie ksiedza po koledzie, a bo to nie nalezymy do zadnej parafii, a bo to nie bedzie nas w domu, a bi to trzeba zamowic kolede i na koncu a bo to moj maz naszego ksiedza nie lubie, ze nie chce go widziec w domu. Pogodzilam sie z tym. Zabieram swoje dziewczynki i idziemy co tydzien do kosciola czasami sie pomodlic a czasami posiedziec wsrod ludzi. Mi ksiadz nie przeszkadza i nie interesuje mnie co robi, to juz jego osobista sprawa. Bedzie sie tlumaczyl przed Bogiem.
    Pamietam jednak w Polsce koledy. Ksieza byli rozni, to prawda, ale zawsze bylo milo i sympatycznie.

    OdpowiedzUsuń
  24. Miałaś szczęscie do księży i kolend.Ja go nie miałam. Dlatego od paru lat nie przyjmuję ich. Dla mnie to żenujące. Kiedyś ksiądz przychodził by porozmawiać, pośmiać i by poznać parafian.Dziś tylko po kopertę.Tak to u mnie wygląda.Ty miałaś szczęście....

    OdpowiedzUsuń
  25. Opowieść wspaniała!Dzięki.
    Mój najmłodszy syn jest ministrantem.Bywa z księdzem po kolędzie.Dwunasto-mieszkaniowa klatka w bloku.A księdza przyjmują tylko trzy rodziny.To smutne.

    OdpowiedzUsuń
  26. Aniu,ja wytrzymałam 7 lat. Cieszę się z tego okresu w swoim życiu - bardzo, bardzo :)
    Aga, już nie jestem w szkole, ale belfra noszę w sobie cały czas :)

    OdpowiedzUsuń
  27. Jadziu, Izo, Kasiu, Elu - no to właśnie widać, jak może różnie to wyglądać. Czasem lepiej żeby nie przychodził, jeśli taka wizyta nic nie daje - ksiądz nie zainteresowany a ludzie nieufni. Nie ma na to przepisu, wszystko od ogólnego układu zależy.

    OdpowiedzUsuń
  28. Basiu, ja aż 10, i co prawda nie uważam tego okresu za stracony to do dzisiejszej szkoły bym nie wróciła, chyba, że jako skazana odbywająca karę :) ale wolałabym chyba psie kupy sprzątać.

    OdpowiedzUsuń
  29. Jak miło się czyta :-)
    Z tym mężem z podwójnym życiem to niezłe jaja ha ha Uśmiałam się. Ja też zawsze spotykałam się z życzliwymi księżmi. Miłego dnia Ci życzę :-)

    OdpowiedzUsuń
  30. a ja tu właśnie z Frasinego bloga przywędrowałam i już pewnie zostanę :) uśmiałam się do łez, a takich księży tylko pozazdrościć :) ja właśnie na kolędę czekam, na pysk prawie leciałam, żeby zdążyć, a okazało się, że idą z drugiej strony i jeszcze sobie poczekam ;) u nas nie biorą pieniędzy podczas kolędy, tylko w jedną niedzielę jest ofiara kolędowa i daje, kto chce. pozdrawiam serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń