czwartek, 23 listopada 2017

Chorowanie w dobrej zmianie.

Nie wiem co to normalność dzisiaj (to się wydarzyło 2-11-2017).
Pędem rano do bankomatu po kasę, by zapłacić za towar do sklepu gotówką. Bo system zamilkł. Bankomat nasz lokalny opróżniony. Trzeba czekać na otwarcie o 10, aby pracownice załadowały tego dobra. Punkt 10, no chwila po - udało się. Pędem znów wracam do sklepu... a tu mały tłum i czarno od luda, więc pomagam, zostawiam potem wszystko i lecę teraz kłusem antylopy na dość odległy przystanek, by dojechać na 11 do szpitala do przychodni.

Jakoś mało jeżdżę tramwajami i nie zauważyłam, że jeden z przystanków wyparował. Nie ma. Więc doleciałam do przodu. Dopadłam się usadowiłam, bilet skasowałam. Wiedziałam, że mam w portfelu dwa, ale przezornie dokupiłam kolejne dwa.
Musicie wiedzieć, że ja do biletomatów mam takie szczęście, że wrzut na monety zawsze zapchany i muszę mieć banknot.

Dojechałam na czas. Psim swędem znalazłam siedzibę urologii i stanęłam przed drzwiami.
Aby się przygotować wyciągam moją teczkę i wyciągam skierowanie. Mam z nim zapytać niewinnie, czy mnie Pan Uryn przyjmie. No wiem, że przyjmie, ale zapytać trzeba.
Wyciągam, pacze.....jeszcze raz pacze.....okular na czoło i znów pacze krótkowzrocznym okiem...... na skierowaniu jak byk kieruje się panią ANIELĘ, lat 86. Z ulicy pamięci żydowskiego pisarza, też z Wrocławia na szczęście :).
Gorąc buchnął. Ale lekarz się spóźnił, ja już zdążyłam asystentce powiedzieć, że ja tu byłam, jestem i stoję, ale mnie nie będzie chwilkę, bo ja do przychodni......
Kolejkowiczom też to nagłośniłam i wyrwałam.
Znów pod dom tramwajem do przychodni.
Wiecie ile trwa 3 minuty do przyjazdu tramwaju????? W takich okolicznościach godzinę!

Teraz jak ranna łania biegłam przez trawniki i błota, już mi zwisało jak będę wyglądać, aby na skróty do rejestracji.
Tam konsternacja, bicie się po piersiach, w końcu jedna z rejestratorek bierze sprawę na klatę i idzie jako mój ochroniarz do na szczęście tej samej doktor która mi we wtorek napisała bez łaski skierowanie.
Zaprasza do windy na 2 piętro, jesuuuu jak ta winda wolno jechała.
Wlazła, załatwiła podała gotowe nowe skierowanie. To trwało.
Tym razem przestudiowałam od daty wystawienia po pieczątkę lekarza.
Ja już zaczęłam się wahać, czy nie zadzwonić i nie nakłamać, że właśnie mam atak i dojadę w przyszłym tygodniu. Ale usłyszałam głos wewnętrzny - dzisiaj, albo nigdy!

Wypadłam z przychodni, teraz jebudu na przystanek, daleko. Przez przekątną, na czerwonym dopadłam prawie odjeżdżający tramwaj i cóż, nie wiedziałam, że ja tak potrafię biec. No nie zdawałam sobie sprawy. Moje ruszanie i szybkość znane w powiecie, ale ten bieg to chyba wiem jak się przed kulami ucieka.

Dojechałam, na piętro, pacze ludzi połowa, moja kolejka trzymana. A te ludzie co zostali to aż jękli, że ja już. Pot obtarłam i już spokojnie doczekałam wizyty. Mam skierowania na rtg, tomograf, mam se zrobić posiewy, na kreatyninę i czekać. Jestem umieszczona w kolejce. Jakoś zleci albo ten czas, albo moje kamienie od dzisiejszego biegu.
Ale zostawiłam dla cierpliwych na ostatek ostatni smaczek :). Ni mniej, ni więcej zostałam przez system szpitalny zarejestrowana jako - uwaga:
Anna, mężczyzna, lat 40, rozpoznanie - przerost prostaty!!!!!!

Pan Uryny długo paczał na wyplute przez drukarkę, paczał na ekran asystentki, na nią i na mnie. Paczał wzrokiem - zabiję!
Teoretycznie na ekranie była prawda, pół prawdy - tzn imię i nazwisko, data urodzenia, adres i telefon z adresem był mój. Tylko w opisie te męskie geny i wiek. A i to prawie prawda, bo zażywam lek na prostatę, broda mi rośnie i Chłop mówi na mnie Sierżancie. Mnie głupawka ogarnęła i już miałam zaserwować żart mój codzienny, gdy zrozumiałam, że jak paszczę otworzę i coś powiem to zaraz dodrukuje skierowanie do psychiatry.

Pan Uryny ręcznie poskreślał moje męskie atuty i poprawił parafując co skreślone. Po czym rzekł, że w systemie tak się będę bujać jako półkobieta z prostatą, natomiast on gwarantem jest, że mi spróbują lewą nerkę uleczyć. Pocieszona dobrym słowem poszłam se precz i zagadałam w innym budynku o zdjęciu.
Luzik, se przyjadę, se zrobię kiedy chcę. Już tylko lekkim marszem dotarłam do przystanku, i nawet był biletomat. Oczywiście zapchany bilonem, se musiałam banknot wsadzić i wyrzygało bilet, resztę. Gdybym dziś bez biletu raz w życiu pojechała - na mur by była kontrola.

Doszłam do pracy, potoczyłam łbem, nic tu po mnie, padam. Jeszcze zażyczyłam sobie sprowadzenia Bajtka do sklepu, bo mu wczoraj gula pod okiem tym wyłupionym urosła i w podskokach do weta wlazłam. Obtarł sobie, nic mu nie będzie, maść do wykupienia. Oczywiście w całym Wrocławiu brak. Lorinden. Jest za 10 siedemnasta. Pół godziny jestem w domu, to może ja pierogi zrobię?

I to jakby końcówka mojego chorowania od kwietnia tego roku.
Jestem uciążliwie chora, do ogarnięcia przez każdą służbę zdrowia - tylko nie przez polską.
Nasza opieka zdrowotna doprowadziła do stanu, gdzie nie chcą mnie już leczyć prywatnie. W końcu jednego z kolejnych prywatnych lekarzy uwiodła moja historia, złapał się za głowę, oświadczył, że jestem jak bomba z odpalonym lontem, wsadził mnie w kolejkę do szpitala na cito i to cito od 2 listopada nastąpi 4 stycznia 2018 roku!
Obecnie za kilka dni mam wykonać kilka badań, celem ulżenia doli szpitalowi.
Każdego dnia jestem przygotowana z piżamką i papuciami do szpitala, bo wszystko się może zdarzyć. Bo się już zdarzało. Pan Uryny nakazał wezwanie pogotowia absolutnie w każdym przypadku.
Po raz pierwszy w czasie wakacji nie dość, że praca, to jeszcze całkowity zakaz przebywania na słońcu. Ja jestem u kresu, moja rodzina, mój ogródek zaprzepaszczony. Moje wychodzące garściami od pół roku włosy lecą jak po chemioterapii. Na szczęście nowe rosną. Pocieszające jest to, że schudłam 13 kilo w sumie (10 przez chorobę) i wyglądam lepiej objętościowo.
Są dni gorsze i lepsze. Niestety - trzeba na comiesięczną miesięcznicę Zusową ofiarę dać, 500 plus mnie nie dotyczy, ani żadne inne polepszenie życia mnie nie spotkało, ani nie czeka.
Po raz kolejny uzmysłowiłam sobie, że tylko ciąże się liczą. Obok domu mam na szczęście całkiem fajny domek pogrzebowy, więc najbliżsi nie muszą latać niewiadomogdzie - gdybym jednak padła w tym locie.
A jak jeszcze w niedzielę nie będę mogła zakupów zrobić to już całkiem fajnie będzie w kraju.

Nie chorujcie! A ja już nie będę o swojej chorobie tutaj pisać. Jak się uda - to się pochwalę.
Kreślę się z poważaniem - nadal szurnięta i wesoła Kankanka. Ale dziś i tak depresyjny dzień.

15 komentarzy:

  1. I śmiech przez łzy. Na ostatniej wizycie pani endokrynolog poinformowała mnie łaskawie, że może oprócz Hashimoto mam raka tarczycy albo i przypietruszyła się kolejna choroba autoimmunologiczna. I trzeba będzie to przebadać. W rewanżu poinformowałam ją, że właśnie przenoszę się na Zachód od Odry, do córki.
    NFZ już mi przesłał odpowiednie druki, 1 grudnia będę już tu zameldowana i wtedy prześlę te druki do tutejszej Kasy Chorych.
    Przeprowadzka podziałała mi na linię, w 3 tygodnie zgubiłam 5 kg i gdyby tylko nie ból kolana i kręgosłupa, powiedziałabym, że jest fajnie.Mój chłopina po tych swych kardiologicznych kłopotach ma niewydolność nerek , więc wizyty u nefrologa ma wyjątkowo często- raz do roku.Wczoraj przeglądając kalendarz zauważyłam,że w lutym 2018 jest zapisany do nefrologa. Kto wie, może pojedzie na jeden dzień do Warszawy? Aż szkoda tracić termin;))))
    Życzę Ci Anuś dużo zdrowia i jednak wyleczenia tej nereczki- zawsze co dwie nerki to nie jedna!
    Buziaki,;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Aniu, śmieję się już na siłę i przez łzy. Ręki opadły. Podczas drugiego pobytu w szpitalu tamtejsi medycy byli mocno zdziwieni, że ja do tej nerki przywykłam. Jest to tragikomiczne, bo u wejścia na oddział plakat 2 x 3 o potrzebie dbania i leczenia nerek, bo mogą komu innemu posłużyć nawet po naszym żywocie. Moja wersja, że ja swoją nerkę mam komu dać jakoś nie jest wspólna z nfz-tem zarządzanym przez ministra śmierci.

      Usuń
    2. Jeszcze jedno - Aniu - zazdroszczę wyjazdu.

      Usuń
  2. Aniu, trzymaj się. Komputer oplułam ze śmiechu.
    Pozdrawiam z gdyniowej emigracji.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. he. Ostatnio miałam spotkanie z przemiłą panią prokurator, która najbardziej zainteresowała się moim zapisem w szpitalu. Wróży mi wielkie z tym kłopoty. Pan Mąż zapowiedział, że mnie do wojska powołają. Ja się bronię, że jak, co, z prostatą, mnie????? A niech to szlag trafi.

      Usuń
  3. Czytając to Kankanko,zastanawiałam się,kiedy i gdzie padłaś oraz kto Cię uratował,że mogłaś post napisać? Cieszę się,że nic takiego się nie stało.Ja mieszkam w małym mieście,gdzie odległości są mniejsze, wszyscy się znają i wiadomo do kogo się zwrócić w razie choroby. W Warszawie szpitale nie chcą przyjmować nawet rodzące kobiety,a mnie wręcz przymuszono,by całe wakacje poświęcić na różne badania,tak z racji wieku. Zdrówka Ci życzę.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Iwonko, padałam i sama się dźwigałam wiele razy. Znajomi na FB znają całą historię od początku. Tu nie będę molestować innych, bo szkoda klawiatury. Jest źle, a nawet wesoło. Moje kuzyny ze wsi zabitej dechami jak sobie wymyślą dentystę na nfz o 17 to jadą i mają. Jedno nie pracuje - wspomaga się dopłatami do unii i 500+, drugie lekutko jeden etat ciągnie, a pół w lato, gdy trzeba coś bodaj na papierze pokazać z pracy na roli.

      Usuń
    2. Bo jedni Kankanko przez większość życia harują,zdrowie szarpią i w końcu niewiele z tego mają,a inni tylko kombinują i zdrowia nie tracą. Jak sobie przypomnę,że mając 40 stopni gorączki, w śnieżną zawieruchę do pracy poszłam, żeby nie nawalić,to myślę,że byłam niespełna rozumu i mam tylko nadzieję,że w porę się opamiętałam.Trzymaj się kochana.

      Usuń
    3. Iwonko, przypomniałaś mi jak z brzuchem stałam w mróz 20 st czekając na autobus. Ten wiele razy się opoźniał i ja wiele razy łapałam taksówkę, by zdążyć moją II C do klasy wpuścić, by dzieciaczki nie stały na korytarzu zanim ktoś się połapie, że mnie jeszcze nie ma. Nie było telefonów, nie mogłam uprzedzić i poprosić by ktoś moje dzieci zabrał na 10-15 minut do biblioteki na przykład. Do ostatniego tygodnia przed cesarką pracowałam. Ten tydzień przed to były wakacje :). Tak samo byłam bezrozumna, tak samo. Trzeba olać swoje powinności, zlec w łóżku i takim najlepiej. Ale ja tak nie umiem. Bo to wstyd.

      Usuń
  4. Uśmiałam się, ale mi trochę głupio, bo Ty chora w końcu jesteś.
    Ja mieszkam w małym miasteczku i do doktora pierwszego kontaktu muszę zapisywać się do przodu, w danym dniu jak potrzeba nie ma miejsca.
    Pozdrawiam. Ola.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Olu, bo małe miasteczko to inna inszość niż wieś :). Masakra ogólna. Moja mama 80-letnia jest bez szansy na leczenie - okulista za 4 lata, inni specjaliści podobne terminy. Pozostaje odkurzyć zielarki, szamanów i zaklinaczy. Dla wierzących jest jeszcze opcja Msza o uzdrowienie.

      Usuń
  5. Nie będę się może rozpisywac w kwestii Twojej choroby (czynię to, mniej więcej na bieżąco, na FB) ale tak sobie myślę, że ten kraj jest dziwny wielce... Jest 500+, będą niedziele wolne od handlu, a dziś jeszcze usłyszałam w radio, że maja być szkoleni pracownicy, którzy będą się przyglądać temu, co publikują na temat Polski, cudzoziemskie telewizje, radia i prasa... i tak sobie myślę, że ja już za tym szaleństwem nie nadążam... Chciałabym bardzo wierzyć, że masz po prostu pecha z tą służbą zdrowia, ale wiem, że tak nie jest i że każdy z nas bardzo łatwo, też może przy tym podejściu, mieć pecha. Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja jestem cierpliwy człowiek, ja jestem odporna na wiele, ale to co się dzieje to jest egzekucja na Narodzie. To jest po prostu czystka. Zostaną ci, co w rządowych klinikach się leczą, bardzo bogaci i jakaś resztka z pospolitym szczęściem i ogólnym zdrowiem.

      Usuń
  6. Mną wstrząsa nasza służba zdrowia od dobrego półtora roku i nie rozumiem, co się stało. Przedtem dobrze nie było, o nie, ale odkąd zagnieździł się tu pewien kaczor i się szarogęsi, jest tragicznie. Już nie piszę o swoim raku rzekomym w tym roku, ale: jadę z matką do diabetologa, ten natychmiast kieruje mnie z nią na SOR z podejrzeniem niewydolności jedynej nerki, czekam do nadrania z głodną kobietą chorą na cukrzycę, by dowiedzieć się, że mogę ją zabierać, bo nic jej nie jest i dostaję wyniki badań, które czytam dopiero w domu. Otóż w usg stoi jak wół, że stał się cud: kobieta, która od 12 lat nie ma jednej nerki (na marginesie: lewej), a na drugiej ma tętniaka (co jasno jest napisane w podpiętym skierowaniu, co ciekawe - w tym samym szpitalu usuniętej), ma teraz dwie zdrowe nerki - tak twierdzi radiolog ze specjalizacją 2. stopnia. I naprawdę nie wiadomo, co z tym robić. Zabić? Chyba trzeba było, może by wtedy w kolejne trzy miesiące służba zdrowia skutecznie nie zabiła jej.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Finextro - dobrze nie było, bo wcześniej jeździłam (jakieś 4-5 lat temu) z moją Mamą po specjalistach. Terminy też były kosmiczne (4 miesiące np), ale takiej rozwałki jak obecnie nie mogłam sobie w koszmarze wyśnić. Poza tym sposób postępowania w moim przypadku wzajemnie wykluczają lekarze. Mój przypadek jest dość obszernie opisany na FB, i reakcja wielu czytelników to udanie się z tym do telewizji. Tylko że i na to trzeba mieć siły. Ja już pomału je tracę. Jeden z lekarzy dość bezczelnie zaatakował mnie stwierdzeniem, ze takie nerki się usuwa. Przy plakacie wspomnianym 2 x 3 - CHROŃ, DBAJ O NERKI. Teraz to jest kamieni kupa, teraz to jest raj. Za chwilę będą ręce i nogi amputować, bo zabraknie gipsu do leczenia złamań.

      Usuń