Wszyscy latają jak w ukropie.
Kiedy wyjęłam swoją uroczystą suknię z tafty, okazało się, że w pleckach brakuje 4 cm by zamek się zapiął. Pisałam, że utyło mi się w buforach.
Biodra się upchały, ale nie ryzykowałam siadania.
Od ostatniej gali minęło 6,5 roku i ja te parę kilo dołożyłam sobie.
Problemu nie ma. Mam coś innego, a w międzyczasie z moich stałych 56 kilo dzisiaj na wadze ujrzałam 52. Więc niewiele brakuje do worka cementu jakim byłam całkiem niedawno. Skrócenie sukni to już pikuś.
Buty są - 10 cm doda wzrostu. Kopertówka nabyta. Kwiatek w klap lub włos ewentualnie (mam wątpliwości - śliczny, lecz chyba nie ten styl). Brakuje biżuterii. Najlepsza byłaby z korala, ale nie przaśnego.
Mężu wystąpi w smokingu. Jego koszula wymagała tylko lekkiego przesunięcia guzika przy szyi.
Cycu ma zeszłookazyjny garnitur i musi iść w tym co ma.
Panna młoda wbiła się w suknię, bo też była kupiona z "niedowagą". Uff.
Mamusia tą kiecę wypierze osobiście W WODZIE. Bowiem jeśli coś nie nadaje się do prania w wodzie (poza garniturami, płaszczami i futrami) to dla mnie nie nadaje się do noszenia.
Kiedyś po czyszczeniu sukni w pralni wyprałam ją zaraz w wodzie i ujrzałam moc rozpuszczalników i równomiernie nabitego brudu z innych ludzi nabitego na nią. Ohyda.
Brakuje welonu - mamusia uszyje.
Brakuje bolerka - mamusia uszyje.
Brakuje poduszeczki na obrączki - hmm... Lilka i mamusia :)))))
Brakuje ozdób kościoła - mamusia and druga mamusia wymodzą z tego co pozostało z poprzedniego ślubu.
Brakuje bukietu - w ramach prac ręcznych popisze się mamusia. Szczerze mówiąc braknie na to, ale nie wydaje nam się sensowne wydawać zbyt wiele kasy na kwiaty.
Nie samym ślubem żyjemy.
Kuzynka posiedziała tydzień i poświęciłam jej każdy dzień wożąc i zapewniając rozrywki.
Remont - ech, czysto, ale muszę jeszcze framugę w drzwiach oblecieć i dopilnować położenia linoleum na korytarzu.
Przędę w malignie alpakę. Zrobiłam dwie bluzki na drutach w ramach zasypiania i dobudzania się rano. Uprzędłam merynosa&merynosa z lnem jakieś 47 deko. Zwinęłam dla siebie wełenkę kaszmirową w szarościach też jakieś 45 deko.
Ponaprawiałam odzieży do upojenia, poskracałam spódnice, podoszywałam troki, zamki, guziki i wszystko co można urwać. Do białej gorączki doprowadzał mnie mężczyzna życia pchając pod oczy porozdzierane koszule. Boże, faceci są mistrzami w tej rozrywce!
Pomidory popalikowane. Grzędy - co druga wypielona. Dzisiaj mimo chęci opalania jakoś mnie leżak nie przytrzymał i polazłam w marchewkę. Ale dość - trzeba pazury już przygotować.
W pracy mam dorywcze dyżury, ale biegnę na nie z przyjemnością. Wszak pracuję w raju.
Chyba teraz jestem call girl ;))) bo reaguję na telefon!
I dociera do mnie pomału, że to ostatnie takie dni w moim domu. Że już nigdy tak nie będzie.
o rany, ale masz zasuw!Nie zamartwiaj się, będziesz wreszcie miała czas dla siebie i dla mężczyzny swego życia. Powodzenia!
OdpowiedzUsuńZamurowało mnie ... Jesteś tytanem pracy!!! Aż mi wstyd, że ja się tak lenię ;).
OdpowiedzUsuńJeszcze 10 dni i będzie po wszystkim :). Wreszcie będziesz mogła sobie odpocząć, coś jednak czuję, że przy rozpierającej Cię energii będzie to aktywny wypoczynek ;)). Przesyłam mnóstwo ciepłych myśli :).
Trzymam za Ciebie kciuki i z niecierpliwością czekam na fotki :)
OdpowiedzUsuńZasuw jest. Ale jutro jeszcze porzeczki trzeba zebrać i przerobić. Agrest i czarna porzeczka już w słoikach. Jabłuszka idą na codzienne ciasto.
OdpowiedzUsuńnajbardziej martwi mnie konieczność ponownego wylizania fug w przedpokoju.......
Dzięki za wsparcie!
Przy Tobie to wstyd. Bo nawet z tym co robię to w sumie nic nie robię.
OdpowiedzUsuńAle brawa za zdrowe podejście do ślubu i nie cudowania z suknią i innymi pierdołami ;)
Trzymam kciuki Aniu. Zobaczysz, wszystko się uda wspaniale :)
OdpowiedzUsuńOt i cała Ania!!! Im więcej tym lepiej. Trzymam kciuki, nie zapominaj o sobie!!! kryniafu
OdpowiedzUsuńPS, nie mogę komentować, Aniu spróbuj zmienić ustawienia komentarzy tak by wyskakiwało okienko do komentowania. To pozwala by bloger widział mnie z przeglądarki Eksplorera zalogowaną i pozwolił wstawić komentarz.
Ania, emanujesz super energią, jestem pod wrażeniem!!! zdradź jak to robisz, bo mam odczucie (uzasadnione), że ja popadłam w super lenia...:(((
OdpowiedzUsuńbtw - umieściłam na swoim blogu przepis na orzechówkę o której rozmawiałyśmy jakiś rok temu...
pozdrawiam serdecznie!
o kurcze! dziewczyna sprinter. Podziwiam!
OdpowiedzUsuńOgarniasz to wszystko?
OdpowiedzUsuńAguś - he he potem może opiszę co poniektóre przygody z nabywaniem tego i owego. Bo oczywiście nic nie szło swoją koleją :))))
OdpowiedzUsuńElu! Już miałam sobie następne kila wyprać alpaki ale sama zległam w wannie. Musi się udać. W końcu większość przeżywa :))))
Krysiu - zrobiłam jak radzisz, daj znak czy działa!
Iza - ilekroć sączę moją orzechówkę, tą co zrobiłam za późno przypominam sobie naszą podróż i gadanie! Buziaki!!!!!
Ulcia - no nie bardzo sprinter. Na wizyty blogowe nie mam czasu, będę nadrabiać :))))
Basiu - za dużo przygotowań, za dużo czasu było. Wolę takie imprezy organizować w miesiąc, wtedy idzie sprawnie.
Ale miałaś choć chwilkę na odpoczynek?
OdpowiedzUsuńPrawdziwa buzzy bee z Ciebie:-)
Pozdrawiam
Enyo - kiedy ja mam wrażenie, że to mało, że powinnam więcej. Ale przecież ja jeszcze będę ciasta piec na wesele, no to mi się zapisze chyba w kominie, mam nadzieję.....
OdpowiedzUsuńłomatko!
OdpowiedzUsuńale ta końcówka to jakoś smutno zabrzmiała :(
Agatko - idzie mi dziecko z domu, nie da się ukryć, że będzie brak zarazy.
OdpowiedzUsuńWszystko opisz, koniecznie!
OdpowiedzUsuńBędzie dobrze - przerabiałam temat 5 lat temu, byłam głównym organizatorem, poszło superowo!
I świetnie, że myślisz też o sobie - ja też pomyślałam i się odwaliłam wyraziście, na czerwono:)))
A że dziecko idzie? Niech idzie!
Teraz czas dla Was - a poza tym zostaje Cycu:)
Buziole:*
:) a ja ściskam i trzymam kciuki :)
OdpowiedzUsuńDziała, jak widać na załączonym obrazku. :-))
OdpowiedzUsuńTrudny moment. Ale zmieni się w nową jakość. W zamian z pewnością coś dostaniesz od życia.
OdpowiedzUsuńAle że ty w tym całym młynie nie zapominasz oddychać, to cud jakiś :-)))
Przydałby mi się jakiś taki zasuw, bo mam cztery kilo do oddania.
Kobieto, zawstydzasz innych, co to w sumie, przy Tobie to nic nie robią ;-)Dzielna jesteś, przedsiębiorcza i zaradna, że hoho. Podoba mi się podejście Wasze i Młodych do spraw okołoślubnych - bez wariacji i wydawania 40 tys zł (ostatnio taką kwotę podali w jakiejś TV śniadaniowej i włosy dęba mi stanęły). No i już niedługo zasłużony odpoczynek Was czeka !
OdpowiedzUsuńJak czytam to już jestem zmęczona :)
OdpowiedzUsuńDziecko idzie ale zięć przybędzie, tak jak lilka napisała będzie nowa jakość - ale ja Cię rozumiem, mój ma 5 lat a zdarza mi się pomyśleć że pójdzie za jakąś laską w świat :D
Dorotko - toż prawda. Zostaje najmłodszy i jedyny problem - Cyc. Będzie czas na niego!
OdpowiedzUsuńEmade - buziaki!
Krysiu - uff, dobrze, żeś sposób podała!
Lilka - przy ślubie Twego dziecięcia zgubisz w tydzień! To chyba najlepsza cud-dieta! Z własnego doświadczenia wiem także, że po każdej ciąży leciałam z wagą, ale 42 kilo to przegięcie nawet dla niewiasty w wiośnie życia.
Sylwka - hmm, szczerze to ja nie wiem ile to będzie kosztować. Finansowo dzieci się wystarały oszczędzając i pracując każde na dwa etaty. Ciężko zarobiony grosz nie tak łatwo wydać na jednorazową suknię za kilka tysięcy. Przymierzając rozmaite dziecko stwierdziło, że w każdej jest piękna.
Yenulko - zięć trafia mi się wspaniały. Ale jak sobie pomyślę, ze mi Cycek przyprowadzi lasię do domu to chyba taka wielkoduszna nie będę. Chyba bardzo surowo oceniam, muszę to zmienić.
Kankanko pozdrawiam Cię bardzo, bardzo gorąco i przesyłam siły i mocy ile tylko Ci potrzeba! Ależ jesteś niesamowita!
OdpowiedzUsuńŻyczę, żeby wszystko się wspaniale udało i żebyś mogła odsapnąć - chociaż mam takie wrażenie, ze długo nie posiedzisz spokojnie :D
Pozdrawiam serdecznie, ty jesteś tytan nie kobieta.
OdpowiedzUsuńZapisuj proszę te ślubne perypetie, bo maja dostała pierścionek i planują za rok ... już się martwię, zwłaszcza, ze grosika na zapasie nie mam. A Ty i to zrobisz,i to, i tamto... kurcze, ja taka zdolna nie jestem.
Spokojnie, po ślubie złapiesz oddech i zaczniesz się nudzić :)
A ja wiem, że ze wszystkim dasz radę i jeszcze coś pięknego stworzysz... ot tak pomiędzy, powodzenia życzę i nie chudnij już , bo czytając zaczynam w kompleksy popadać i nie powiem ile kg ważę więcej.
OdpowiedzUsuńNiedzielko - właśnie zasiadłam do ozdób które będą w kościele, mam nadzieję skonczyć za dwa dni. Dzięki za przesył mocy - to bardzo dobrze, bo akurat nabiłam siniaka na udzie, zwichnęłam przegub mocując się z kanistrem, na policzku rośnie mi gula, na nosie kawałek opryszczki chyba.....oraz wywichnęłam środkowy palec u stopy. O zdartym innym paluchu przez bawełniany espadryl nie wspomnę. No i porzeczka mi się ułamała, ale podobno bardzo fachowo ją opasałam.
OdpowiedzUsuńIrenko - najważniejsze by już dziś zaczęli odkładać :)większość można kupić. Po ślubie mam nadzieję na większe siły by zagospodarować wolną przestrzeń :)))
OdpowiedzUsuńKrysiu - to jakby teraz poza mną, w sukienki wchodzę, ale z nerwów jeść nie mogę. Chociaż dzisiaj na pysznym cieście u szwagierki byłam.
OdpowiedzUsuńOj Aniu, Aniu. Jesli tylko potrzebujesz troche kilogramow, to z mila checia ci je podrzuce. Z mila checia pomoglabym ci w przygotowaniach, ale moze innym razem, bo ta odleglosc to moze dobic kazdego.
OdpowiedzUsuńNo coz, pozostaje mi tylko trzymac kciuki za ciebie. Zobaczsz, ze wszystko sie uda.
Aniu - od czytania się zmęczyłam! Podziwiam Twoją niespożytą energię i pomysłowość! Jeszcze tylko chwilka i będziesz mogła odetchnąć :-)
OdpowiedzUsuńIzo, Moniś - jeszcze tylko tydzień.
OdpowiedzUsuńDzisiaj idę się wygrzać na słonku i poszukać biżu z córką.
Aniu mam krótki i prosty naszyjnik z korali. Ponoć naturalnych. Mnie się nie przyda, bo ja nie nosze biżuterii ani w uszach, ani na szyji. Z chęcią i bez zobowiązań podaruję Ci.
OdpowiedzUsuńTy masz prawdziwe adhd z tą robotą. Wyobrażam sobie Ciebie jako mały motorek kręcący się bez przerwy to tu to tam. ściskam
Anusiu Słonko! Serdecznie dziękuję Ci za pamięć i chęć ofiarowania korali!
OdpowiedzUsuńKomplet na szyję "koralopodobne" i prawdziwe korale w srebrze udało mi się dostać. Prawdziwe - były nawet tańsze od tego co kupiłam, ale mimo oszlifowania nie pasowały stylem. Sama mam też resztkę korali, których połowę udało mi się uratować po pęknięciu sznurka, więc mam i nie mam :))).
Uwielbiam ozdoby na szyję i kolczyki, dzięki nim mogę sobie zmieniać charakter ciucha. Praktycznie noszę codziennie. Jeśli Aniu nie masz bliższej osoby, która zasługiwałaby na korale to ja z wielką radością je przyjmę i będę nosić.
Aniu, no nie mam. Wyślę CI i sobie zobaczysz, nie położę głowy, ze to korale naturalne. Moje koleżanki były w Egipcie i postanowiły mnie odmienić i ubrać w korale. Twierdzą, ze to naturalne. Sama zobaczysz. Jutro wyślę. buziaki
OdpowiedzUsuńCałuję i ściskam Ciebie i najbliższych :-)
OdpowiedzUsuńGrażko - wdzięczna jestem!
OdpowiedzUsuń