środa, 17 marca 2010

Kraków


Poza Wrocławiem jedno z ulubionych miast.
W liceum w czasie matur wywalano nas na wycieczki, za każdym razem wybieraliśmy Kraków. W końcu nasza wychowawczyni przed jedną z ostatnich powiedziała, że wycieczka musi być, ale nie do Krakowa!
Wybraliśmy po walce Zakopane - ale z przejazdem całodniowym przez Kraków!

Dojechałam do Krakowa w niedzielę wieczorem zjawiskowym pociągiem zwanym TLK. Nic mi to nie mówiło przy kupnie biletu, bo najczęściej poruszam się samochodami, a ostatni raz miałam do czynienia z pociągiem intercity jadąc do mojej ulubionej Agaty.
Cena bardzo przyjemna. Podróż - niezapomniana!

Na dworcu we Wrocławiu znalazłam przedział z jakąś niewiastą, cudnie ubraną w zestawy róż-lila-fiolet-żółć-sreberko.
Trzeźwa była, więc spokojnie siadłam. Na drogę zabrałam Chmielewską w audiobooku, haft Ink Circles, w czeluściach torby bawełna i szydełko też było, a pod ręką jeszcze jolka. Miałam się więc czym zająć i odizolować.

Tuż po mnie wsunął się młody pan z długim kucem z tyłu, w kapeluszu, sportowej kurtce i kowbojskim wiązadełku tasiemki na szyi. Od razu pomyślałam: doktorant!
Po nim wtoczył się potwornie gruby młodzieniec w czerni. Zaklasyfikowałam go jako alumna na przepustce. Jakoś mi ta buzia i miękkość niewieścia nie wyglądała na normalnego faceta.
Padł na dwa miejsca od razu i rozebrał się do podkoszulka - zziajany jak ciuchcia.
Kręcili się w te i nazad, pakowali torby, w końcu zastygli.

No to ja łubudu słuchawki i zmontowałam tamborek, nałożyłam haft, nawlekłam nić i ...
- A co to jest?
- A pani się nie ukłuje?
- A czemu nie kwiatki?
Chwilkę udawałam, że nie słyszę, ale natrętne spojrzenia kazały mi udzielić informacji.
Założyłam więc słuchawki na nowo, ustawiłam pierwszy odcinek i próbowałam się izolować.
- A czemu pani to wyszywa?
- A to dobre na nerwy? Bo słyszałem, że takie robótki uspokajają.
Znów pogadałam, cofnęłam opowieść Chmielewskiej na początek i znów się zaczęłam izolować.

Nawet sporo udziabałam, aż tu pociąg stanął i po chwili do przedziału wszedł miły starszy pan. A ponieważ zajmowałam mało miejsca więc siadł koło mnie.
Wielki płaszcz którego nie zdjął zajął mi przestrzeń do machania igłą. Wyjęłam więc jolkę. Starszemu panu musiałam udzielić także informacji nt. mojego zajęcia.
Kolejny raz zaczęłam słuchać pierwszego odcinka, ale szybko do mnie dotarło, że nie dam rady wysłuchać, bowiem kobieta w lumpeksowych kreacjach zaczęła przez telefon dyrygować obiadem w domu przez telefon. A nie dowierzając sile przenoszenie głosu przez system anten darła się zagłuszając moją lektorkę.

Wyjęłam więc płytę z moimi ulubieńcami.Jean-Luc Ponty i Stéphane Grappelli. Wydawało mi się, że muzyka pozwoli bezboleśnie przetrwać.
- A czego pani słucha?
- A tego da się słuchać?
O żesz!

Zrezygnowałam z muzyki.

Elokwentni panowie zaczęli przerabiać koniec wojny i powódź we Wrocławiu, starszy pan na kolejnej stacji opuścił pociąg. Natomiast na jego miejsce weszła dwójka młodych i Pan z Banjo!
Młodzi cupnęli delikatnie naprzeciwko siebie, a niesamowity Pan z Banjo rozpoczął krucjatę przeciwko wojnie, demokracji, systemowi, wychowaniu dzieci w kulcie karate i chwalbę Dżemu i śląskiego bluesa. Ku radości mej nie zaczął grać. Opuścił przedział w okolicach Gliwic.

Wtedy młodzież zaczęła radzić się co powiedzieć na studiach, bowiem towarzysz dziewczyny właśnie wracał z Malawi i nie bardzo wiedział co ma wymyślić. "Doktorant" uspokoił.
Fioletowej kobiecie skończyła się bateria w telefonie i zrobiło się miło.
Powysiadali w końcu wszyscy przed Krakowem i już było ok.

Kraków przywitał pluchą i ciemnym wieczorem, ale szybko dojechałam do miłego hotelu i tam tak jak zaplanowałam - zrobiłam sobie Spa.
W domu nie ma czasu, nie ma miejsca i pędzę z minuty na minutę. Więc wieczór w ciszy poświęciłam sobie. Kąpiel, balsamy, maseczka, pazury.


Następnego dnia już o siódmej byłam w firmie, bardzo mile mnie przyjęto, nie dałam się ichniemu dyrektorowi zapędzić w kozi róg i po południu wyrwałam na Kazimierz, tu miałam się napić kawy:


oczywiście z powodu mojej bytności było nieczynne akurat 15 marca!
Więc ruszyłam dalej:








niesamowita, ciekawa elewacja, szkoda, że tak zapuszczona, czas na nią!

Doszłam do Tempel









i tu dopadła mnie Kociubińska!!!!

Znienacka, nie w czasie i z zaskoczenia!
Kociubińska nęka mnie od 14 roku życia i mam jej dość!
Więc w popłochu musiałam miast podziwiać dalej podwórka i klatki schodowe (bo tam włażę najczęściej) biec na oślep szukając apteki, marketu i knajpy z kibelkiem.
Załatwiła mnie Kociubińska dokładnie, więc musiałam wracać.
Jeszcze przeszłam trasą 10 mijając sztandarowe miejsce


dotarłam do autobusu i nie szukając siedzącego miejsca wróciłam do hotelu.

Następnego dnia już na szczęście nie bladym świtem, lecz koło ósmej przyjechał po mnie samochód z firmy i spakowana pojechałam jeszcze na ok 6 godzin do pracy.
Potem na dworzec, znów TLK, ale tym razem jedynie z miłą starszą panią w przedziale i z szydełkiem z bawełną. Potem sama i udało się dobrnąć do 5 odcinka. Pociąg stanął już we Wrocławiu po 19.

Na powitanie czekał Bajt i syn. Bajtek drgawek dostał z radości. Więc psie łapy miałam odbite w okolicach uszu. Zapasowe dżinsy czyste przez całą drogę w brudnym TLK miałam po chwili upaprane jakbym się przedzierała przez błota i mokradła, a nie wracała z delegacji w królewskim mieście.

Mimo przygód w Krakowie mam nadzieję, że szybko tu wrócę. I będę miała wystarczająco dużo czasu na jego uroki poza światowym centrum. A Kociubińska wybierze inny termin i Masada czekać będzie na mnie z pachnącą filiżanką.




Żeby już mi było miło, życie w postaci Agaty pogłaskało mnie po głowie, a paczka od Niej uradowała serdecznie.
Dziękuję!
Za przesyłkę i za to że jesteś!

12 komentarzy:

  1. Wesoła podróż ;)
    A na Kazimierzu miałam okazję być raz, kilka lat temu...Nadal pamiętam i w pamięci podziwiam :) Zapamiętałam z tamtej wizyty dziewczynę ubraną cudnie, jakby trochę na przekór i po cygańsku. I tak jakoś kojarzy mi się ten Kazimierz bardzo miło i pozytywnie.
    (a na uszach mam słuchawki a w nich śpiewa mi właśnie Michał Żebrowski "Lubię kiedy kobieta..." )
    Chyba jeszcze raz pooglądam te zdjęcia na blogu.

    OdpowiedzUsuń
  2. Bardzo lubię gdy piszesz!! Oby więcej i częściej - tematy życie podsunie :):):) Kraków też lubię...i Gdańsk....i Paryż. Pozdrawiam wieczorową porą. Madzik

    OdpowiedzUsuń
  3. Czytam z zaciekawieniem, zdjęcia oglądam ze wzruszeniem, oj chyba tęsknię za Krakowem

    OdpowiedzUsuń
  4. Kraków kocham miłościa pierwszą i dozgonną. Niestety tam nie mieszkam, nad czym ubolewam... Tak sobie jednak urzadziłam sprytnie zycie, że 4 dni w tygodniu jestem tam zawodowo ;) Inaczej chyba narazie nie mogę i... nie chcę ;)

    Pozdrawiam i dziękuję! Wiesz za co...

    OdpowiedzUsuń
  5. mmmm... Kraków... i uliczki Kazimierza...
    będę tam dokładnie za miesiąc... na całe dwa i pół dnia... już nie mogę się doczekać!

    Anula sprawiłaś mi radość wielką tą opowieścią...
    utulam cieplutko i serdecznie :)

    OdpowiedzUsuń
  6. Мечтаю побывать в Польше, особенно хочется попасть в Краков.

    OdpowiedzUsuń
  7. wzruszyłam się czytając twoją naprawdę arcyciekawą relację - nic nie wskazuje na to abym odwiedziła w najbliższym czasie ukochany i przeze mnie Kraków i twoja opowieść wniosła w mój dzień trochę krakowskiego powiewu i urody. Dziękuję ci stokrotnie !!! A TLK i wogóle koleje państwowe to temat rzeka :) i zawsze ciekawy

    OdpowiedzUsuń
  8. Mam podobne wspomnienia z niedawnej podróży TLK do Poznania - niezapomniane! Zazdroszczę Ci tego Krakowa - dla mnie to drugi koniec Polski i bywam tam raz na kilka lat - bardzo żałuję. Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
  9. Cudna opowieść Aniu! Jaka wciągająca i sympatyczna! Naprawdę aż żałuję że mnie tam koło Ciebie nie było. Życzę więcej podróży jeszcze do ulubionych i wymarzonych miejsc!

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochane moje, to która z Was będzie w Krakowie - proszę polećcie na Kazimierz i dokończcie spacer jego uliczkami. Rynek, Sukiennice, Wawel każdy zna, ale ściany kamienic Kazimierza noszą jeszcze w sobie echo z życia swoich dawnych mieszkańców. Można się tam zatopić we własnych myślach mimo gwaru i ludzi. Łapałam się na oglądaniu prawych stron framug bram, za dużo domofonów... niestety...

    OdpowiedzUsuń
  11. :-)))
    Polip osiadły jestem, Kazimierz do mnie nie przyjedzie. Co Ci Hermenegilda zrobiła?

    OdpowiedzUsuń
  12. :) Agatko, przybyła nie w porę!

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...