piątek, 11 grudnia 2009

Post, którego nie ma

Miało być o emerytach.

Miało być o mojej złości, kiedy rano (od czasu do czasu) muszę jednak pojechać tramwajem do pracy lub z niej wrócić, a umordowana nie mam szans na zydelek, bo zewsząd wiszą na słupkach emerytki, które lada moment odfruną z boleści. A czas podróży dla nich to najczęściej 7:30 i 16. Stanie w tramwaju przez trzy przystanki bardzo szkodzi takiej pani, która dwie godziny stała z psiapsiółką na ulicy.

Miało być o mojej złości powodowanej czysto cielesnym głodem, kiedy czasem rano nie ma z czego zrobić śniadania i człowiek chciałby w pobliskim sklepiku dostać pierunem dwie bułki i serek topiony. Zawsze znajdzie się tam babcia, która wolno prosi o dwa plasterki tej szyneczki, ale czy ona nie tłusta, kochanie odkrój te milimetry tłustego bo mi szkodzi, proszę mi pokazać ten plasterek z drugiej strony, bo pani wie ja muszę dbać o żołądek!

Miało być o wiszących przez parapety okienne unudzonych emerytach, którzy tępo patrzą niewidzącym lub wręcz rentgenowskim okiem na bliźnich.

Miało być o odwiecznym pytaniu starszych osób: Jak zdrowie? Bo ono jest tylko pretekstem do opowieści o bolączkach pytającego.

Miało być o wielu moich spostrzeżeniach. Bardzo zjadliwych.
Ale nie będzie.

Umarła mi sąsiadka. Pani Marysia.
Już nie będzie mój syn wnosić jej zakupów, nie będzie wieszać jej prania. Nie będzie przychodzić do mnie po papieroska czy 10 zł. Nie będzie skarżyć się na emeryturę, z której nie da się żyć.

Został mi po Niej kaktus, którego jej córka kazała wyrzucić. A spłakana Pani Marysia przyniosła go pod moje drzwi, do ogródka klatkowego (bo na klatce schodowej). Anusiu, podlejesz?
Czekała jeszcze na strychu podarowana mi stara maszyna Singer, ale dzieci tej Pani wyrzuciły na złom, kiedy byłam na wakacjach, a nie wiedziały o podarunku.

Pani Marysia była pierwszą osobą, która przyszła do nas na przeszpiegi - kto my zacz.
Pani Marysia nie bała się obudzić mojego męża w nocy, kiedy potrzebowała dowiezienia do szpitala bo mój mąż nie krzyczał jak jej córka.
Pani Marysia na moje wywody, które miałam tu zamieścić odpowiedziałaby: Anusiu, one (emeryty) z nudów to robią no i spanie u nich krótsze!

No i kto teraz w kamienicy nazwie mnie Anusią?


Wiadomość o Jej śmierci spowodowała, że nie będę wytykać. Nie będę się tych krzeseł czepiać. Niech sobie łażą jak potępieńcy w zimie od szóstej, latem od piątej po te plasterki. Nie będzie mnie bulwersować starowina, które życie emeryta spędza na chorowaniu i opowieściach o tym.
Niech żyją spokojnie, aby taka druga gdzieś w świecie Anusia miała tą swoją Panią Marysię jak najdłużej. A ja być może przywyknę, być może udam, że nie widzę tego co jeszcze wczoraj mnie wkurzało.
Bardzo mi Jej brak.

14 komentarzy:

  1. Aniu,
    napisałaś tak pięknie, że broda mi drży ze wzruszenia...
    i myślę teraz o Pani Marysi - tak ciepło, cieplutko... niech Jej aniołowie tam u Góry wymoszczą dobre miejsce... najlepiej w kamienicy... z kaktusem (i nie tylko) w klatkowym ogródku, z sąsiadami serdecznymi... i z taką aniołkową Anusią, która zawsze z dobrym słowem będzie na Nią czekała...

    ...Aniu - przytulam...

    OdpowiedzUsuń
  2. Jutro się spłaczę na pogrzebie, trochę ulży. Traktowałam ją tak, aby miała wrażenie, że ma córkę. Jak sobie pomyślałam, że faktycznie gdzieś tam może spotkać aniołkową Anusie to mi lepiej. Smutne miała życie tu.

    OdpowiedzUsuń
  3. wypłacz... to pomaga...
    a Babcia Sąsiadka - Pani Marysia na pewno jest tam teraz pod czułą opieką Skrzydlatych.....

    OdpowiedzUsuń
  4. A ja jestem przekonana, że Pani Marysia będzie Cię tam z Góry strzec.
    W końcu jesteś jej Anusią :-)

    OdpowiedzUsuń
  5. mam lzy w oczach.. A Pani Maria juz pewnie w niebie i usmiecha sie do Ciebie z gory..
    MagdaP

    OdpowiedzUsuń
  6. Bo z Nią to tak jak z Wami.
    Ona nie miała zrozumienia we wlasnym domu, a odnalazła życzliwość w moim. To co w oczach dzieci urastało do problemu - dla mnie było drobiazgiem. To, że ja tak tych emerytów pod jedną kreskę - zniósł ten fakt, że przecież ta Pani Marysia w oczach innej sąsiadki mogła być tą marudą w kolejce.
    Jak to czasem trzeba sobie uświadomić, że nie warto mieć o duperele pretensje.
    A życzliwość nie zawsze jest obok, czasem jest w innym domu, a czasem na końcu świata.
    Tak jak Wy przecież.

    Cieszę się jeszcze, że w ostatnich czasach Panią Marysię nauczyłam obsługiwać pralkę automatyczną, i mogła sobie prać do woli halki i gatki jak córka w pracy była. Zawsze to lżej niż w misce. A jaka dumna była! A jak mnie wycałowała za te nauki! Teraz zawiesi pranko na chmurach.

    OdpowiedzUsuń
  7. Aniu! Co to za córka?? Z przerażeniem czytałam już wczoraj, ale dziś po Twoim komentarzu po prostu oniemiałam!

    OdpowiedzUsuń
  8. Czasem dopiero czyjaś śmierć uświadamia nam, że rzeczy wkurzające nas na codzień nie mają znaczenia.
    Trzymaj się, popłacz i żyj dalej.

    OdpowiedzUsuń
  9. pieknie to napisalas..oby kazdy mial swoja pania marysie ktora sprawi,ze inaczej sie patrzy na ten smutny wiek..i obysmy my mgly byc czyjac pania marysia kiedys...wszak wszystkich nas to czeka..pozdrawiam ania

    OdpowiedzUsuń
  10. Kochane, już po smutnej uroczystości, już łzy się polały. Cieszył mnie fakt, że i syn i mąż oczy mieli zapocone bardzo. Że nie bronili się przed emocjami. Że mój syn nie rośnie w domu gdzie zabraniają płakać.

    Ato, córka jak córka, porządna rodzina. Tylko, że pewnie drobiazgi i malkontenctwo burzyło wszystko. Może matka kiedyś zepsuła pralkę, może córka wątpiła w techniczność matki. Może się kłóciły o pieniądze, o piach, o światło w przedpokoju.
    Ja jej mogłam czas poświęcić jak przydreptała, ale kto tak naprawdę wie jaka była w domu? Kiedyś mi powiedziała, że córka jest niedobra. Ale nie ciągnęła tematu, więc ja w niej tej pasji nielubienia i złości nie podtrzymywałam. Najblizsi czasem bez powodu się wzajemnie wykańczają. Ktoś obcy może mieć dystans i stąd moje z Nią porozumienie.

    Kasiu, Ato, Irenko, Persjanko, Madziu i wszyscy odwiedzający - dziękuję za to, że jesteście!

    OdpowiedzUsuń
  11. Gdyby wszystkich było tak latwo kochać, jak własne malutkie dziecko i tych, w których akurat jesteśmy zakochani, nie zawarto by w Piśmie nakazu miłowania bliźniego. Nawet brzydkiego, marudnego , starego, zawadzajacego w tramwaju bliźniego mamy miłować, choć chcielibyśmy zrobić coś zgola przeciwnego. Dlatego to przykazanie jest tak trudne, tak ważne i taką daje satysfakcję, gdy się mu jest posłusznym. mam w tej sprawie jeszcze wiele do zrobienia.

    OdpowiedzUsuń
  12. Agatko! Jak pięknie i mądrze napisałaś! Jakie te Twoje słowa dobitne!

    OdpowiedzUsuń
  13. Piękna opowieść Aniu. Dziękuję.

    OdpowiedzUsuń
  14. Anusiu, dziękuję za opowieść. Dobry z Ciebie człowiek.
    Niedługo będę "emerytą" i zaczynam rozumieć niektóre, dawniej irytujące mnie, sytuacje. Łatwo stoi się -nawet długo - na niezbyt sprawnych nogach, gorzej już łapie równowagę w autobusie lub tramwaju (zwłaszcza gdy kierownik pojazdu poprzednio kartofle woził), dzieci mają swoje życie i o mamuni nie pamiętają to się łapie obcych i marudzi itp. itd. Broniąc się przed takimi perspektywami od pewnego czasu mówię komplementy obcym spotkanym najlepiej starszym ode mnie - nie marudzą, uśmiechają się i mówią miłe i radosne rzeczy.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...