piątek, 21 marca 2008

Urlop - część pierwsza - Niskie Łąki

W styczniu kadrowy doszperał się, że mam zaległy urlop w ilości 16 dni. Zmusił mnie do wykorzystania. 
Pięć dni wybrałam pojedynczo, natomiast pozostałe 11 w jednym kawałku. 
Radosny okres wypoczynku nie wypadł ani w terminie mi odpowiadającym, bowiem sama prowadzę takie sprawy, które tylko ja jestem w stanie doprowadzić do końca, ani w okresie wspólnym z rodziną. Jeszcze miałam nadzieję, ze w tym czasie będzie u mnie Agata, ale ona też miała inne plany.

22 lutego w piątek pomachałam ręką w firmie i zniknęłam aż do 11 marca. Z niecierpliwością czekałam na 24 lutego, kiedy to w moim mieście odbywał się ostatni dzień targowy na moich ukochanych Niskich Łąkach. Wiedziałam o tym od dawna i bardzo mi tego miejsca brak. 

W tym miejscu na terenie skromnego boiska ma powstać w ramach Euro 2012 kompleks sportowy.

Tego dnia słońce sprawiło niesamowitą radość, temperatura wynosiła ok 18 st, ludzie pościągali kurtki i chodzili w krótkich rękawach, na plac zjechało całe towarzystwo wzajemnej adoracji. Powychodzili z bram stójkowi (piją piwo w bramie), złomiarze, śmieciarze, handlowcy, złodzieje i panny lżejszych profesji. Pościągali z miasta artyści, dziennikarze, ludzie którzy tam bywali i dobrze się czuli.

Ów plac nie był takim zwykłym targowiskiem, nie było tu za dużo ciuchów z Chin, kosmetyków "z Paryża", światowego blichtru i cekinowych torebek. Natomiast generalnie handlowało sie tu  powszechną "starzyzną" - ciuchami z domu i śmietnika, lepsze egzemplarze z lumpeksu, ramkami z monidłami, figurkami-durnostojkami, zabawkami, meblami, dywanami, książkami, które to przez brać powszechnie zasiedlające te okolice były polecane jako podpórki pod krzesła lub zgoła całkiem wygodne siedziska. 

Można było dostać kosiarkę i sztuczną nogę, oponę i złote kolczyki, przedwojenne radio i lampkę z Ikei na klamerkę.
Był i malarz ze swoimi obrazami, bywała młodzież po ASP z piękną ceramiką, babcie oferowały gustowne berety i skarpety we wszystkich kolorach tęczy, można się było obuć i odziać za grosze.

To tu kupiłam idealne spodnie expressy do mojej kurtki dżinsowej, taka sama nitka, wybarwienia i odcień za oszałamiające 15 zł. I tu zakupiłam stosy różnych ramek po 1, 2 lub 5 zł. Kilka kilogramów włóczek (np.30 dkg owczej wełny za 3 zł), materiały w kuponach po 5 zl, serwetki bawełniane po 1 zł za sztukę, książek - nie zliczę. Grill raclette nowy kosztował całe 15 zł, do tego grill spirytusowy lekko używany w promocji za taką samą cenę. Wózek spacerówka - 20 zł, rozmaite kubeczki gliniane do kuchni, kozaki skórzane rozmiar 35 na obcasie nowe za 10 zł. W żadnym sklepie takich małych kozaków za taką cenę nie dostałabym. Chodzę w nich trzecią zimę.

To stąd mam rower, który wzbudza zainteresowanie na ulicy (lata 50). Tu uwielbiałam co niedziela przyjść i popatrzeć. Pewne osoby poznawałam inne były zagadką, wbrew powszechnej opinii jakoby groziło coś kupującym nigdy nie zostałam ani okradziona, ani obrażona, nawet chwiejący sie pod koniec pracowitego dnia handlarze zachowywali sie bardzo godnie i grzecznie. Dzieci przychodzące dostawały zabawki, a dorośli rozmaite gratisy "w promocji".

Oczywiście, większość rzeczy to był zwykły śmieć, lecz pośród tego chłamu sztuką było coś wypatrzeć co ma wartość, jest ładne, jest przydatne. Na tym to polegało, aby kupić coś co się spodoba i nie wydać na to majątku. Jak na targach wschodnich sprzedający cenili sobie osoby negocjujące, ale ja zwykle tego nie robiłam, traktowałam to trochę jak skromną pomoc dla nich. Większość sprzedających to byli ludzie bezrobotni.

Moje ostanie zakupy to książki Boya po 2 zł za tom, dywan wełniany za 50 zl do lekkiego odkurzenia, serwetki po złotówce, nici maszynowe po 0,5 zł.








Będzie mi brakować tej atmosfery, tego ostatniego dnia wszyscy się żegnali, podawali sobie nowe adresy na innych placach, wymieniali się telefonami. Już są nowe miejsca, ale ja pielęgnuję ciągle obraz tych Niskich Łąk. Po Świętach wybiorę się na "aleję gwiazd", czyli miejsce gdzie sprzedawali właśnie ci biedniejsi bez opłacenia "placowego". Może odnajdę niektórych? Nie jestem stworzona do łażenia po galeriach handlowych, nie bywam w marketach poza koniecznością zakupu karmy dla licznych zwierząt. Galerie te prawdziwe, artystyczne dla mnie są nieosiągalne z powodu godzin pracy.

To moje wynurzenia, pozwolę sobie jeszcze zamieścić link do artykułu o tym ostatnim dniu i fenomenie tego miejsca.
 http://miasta.gazeta.pl/wroclaw/1,35771,49581
24.html
A zdjęcia z ostatniej mojej wizyty umieszczę w albumie na pikasie.

2 komentarze:

  1. Bajtowi z Boyem do twarzy :-). Też teraz Boya czytam - mama to samo wydanie w antykwariacie nabyła.

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...