piątek, 27 lipca 2007

Imieniny są raz do roku

Dostałam dziś masę ciepłych słów od bliskich mi ludzi. Wcześniej utyskiwałam w korespondencji z jedną znajomą na brak takiego porządku w domu jaki byłby moim ideałem i notoryczny wir życia. Jeden z listów i moją odpowiedź postanowiłam zamieścić tu.
"Droga Aniu, chciałam Ci złożyć życzenia imieninowe, ale widzę, że zamiast tego potrzebujesz odpoczynku. Trudno mi pomóc Ci w tym, niestety. Chciałabym, żebyś w pracy miała pełny luz, żeby w Twoim domu wszystko samo odkładało się na swoje miejsca i żeby kurz nie przenikał przez Wasze okna i drzwi.
I żeby zawsze starczyło Ci czasu i ochoty na jazdę nad Odrę z leżakiem i szydełkiem."
Wieczorem tak jej odpisałam:
Dziękuję Ci za życzenia, te o samoznikającym bałaganie są najlepsze pod słońcem. Jak zapowiedziałam, poskładałam co nieco, odkurzyłam dywan, umyłam rano gary i podłogi, obleciałam z grubsza pokój Olki. Całość wyszła nienajgorzej, ale zaraz po odkurzeniu dywanu, rudy kot Bruno po prostu narzygał na niego swoim śniadankiem. Nie "zwrócił", nie "odbiło mu się", on to zrobił w sposób jak najszerszy, jak największy, i z całości trzewi. Myślałam, że padnę. W sukience i szpileczkach wytargałam miskę, szczotkę, wcześniej zebrawszy z grubsza co się dało i ten nieszczęsny koci odruch wyprałam.
Przed tym zdarzeniem, prasując halkę pod lekko przejrzystą sukienkę zauważyłam, że wycięcie w halce jest lekko sfatygowane, tzn, na linii podgięcia wycięcia pod rozporek sukni szew się po prostu tak powyciągał, że miejscami widać było małe dziurki, uznałam, że wycięcie jest tak duże, że nie będzie widać nic spodu. Włożyłam więc tą halkę i sukienkę, całość wyglądała dobrze.
Wyszłam w końcu do pracy, zahaczając o cukiernię, żeby do pracy zanieść kawałek ciasta. W najbliższej przystankowi nie było nic, troszkę dalej inna Anna stała i ładowała co popadło, uznałam, że zabierze wszystko, wyszłam. Powróciłam na miejsce startu - czyli pod dom, do piekarni Kubiaka. Tam ujrzałam jakieś resztki pojedynczych ciastek, a miałam chęć kupić coś na wagę, aby sensownie to pokroić w pracy. Trudno, wziełam 10 większych torcików takich do pocięcia na pół i obładowana wyszłam na przystanek.
Zapomniałam ci napisać, że wczoraj po pracy na środku skrzyżowania auto zgasło, ale totalnie, nawet świateł nie było awaryjnych. Wysiadłam, i zaraz zawołałam młodego faceta do pomocy, który mi tą moją furę zepchnął na drugą stronę i koło chodnika. Całe szczęście, że było to blisko domu, zadzwoniłam do mojego mechanika, który ogacił się i przyszedł. Popukał, postukał i stwierdził :wyładowany akumulator. Troszkę to dziwne było, bo akumulator ma tą cechę, że ładuje się podczas jazdy, a ja jechałam. No ale dałam mu dowód rejestracyjny, kluczyki i poprosiłam o pośpiech. Wróciłam do domu piechotą. Dlatego następnego dnia jechałam tramwajem.
Idąc sobie chodniczkiem mijałam wystawy sklepowe i w kolejnej migneła mi sympatyczna postać, dość ładnie ubrana, ale z powiewającym "trenem" z "tyłu", który wydostawał się z tylnego rozporka bardzo ładnej sukienki. Uśmiechnęłam się pod nosem i pomyślałam, że fajna kobietka, tylko co ona takiego założyła?
Ta kobietka też się uśmiechneła, a po mnie poleciał deszcz potu - to ja! Gorączkowo zbierając nieszczęsną halkę usiłowałam ją jakoś umieścić w ramach sukienki, i wtedy zaskoczyłam, ta halka to nie od tej sukienki, jest po prostu za szeroka i używałam ją wieki temu, żal było wyrzucić, a może trzymałam ją na jakąś przeróbkę, bo materiał jakby jedwabny. Nie było już mowy o powrocie do domu i przebieraniu się w coś innego. Postanowiłam dotrzeć w tym odzieniu do pracy. Szybko nadjechał tramwaj, a ja zajełam tylny pomost, starając się, aby przy wsiadaniu nikt mnie nie widział z tyłu.
Kiedy dotarłam do firmy, od razu pobiegłam do łazienki tylnym wejściem aby zrobić z tym porządek i jakoś na wejście utrzymać w ryzach białe halczysko. Kiedy mocowałam się z założoną sukienką i układałam halkę, musiałam się wyginać do tyłu skręcając tułów, aby kontrolować co i w jakich ilościach jest widoczne w tylnym rozporku sukienki. Najbardziej oczywiście przejmowałam się tym rozlazłym szwem (co ludzie powiedzą!!!!!). Wtedy nastąpił kolejny atak nieszczęść, poczułam dziwną swobodę w okolicach pleców, to moja kiecka uszyta z materiału, który miejscami przypomina haft riechelieu - rozluźniła się na szwie pośrodku pleców! Optymistyczne "rozluźnienie"! Po prostu szew zniknął!
Przez moment ściskałam w ręku telefon, myśląc, że zadzwonię i powiem, że nie dojadę, albo dojadę później, albo że umarłam, albo że znalazłam kotka na ulicy i tylko ja jestem w stanie mu pomóc itd itp...
W czasie kiedy byłam bliska padaczki, kolega przełaził niedaleko i zauważył mnie. Na cały głos ryknął: Groszek już jest!
Pozamiatane, musiałam wyjść. Starając się trzymać prosto i z godnością, zajełam strategicznę postawę, ukrywając wszystkie moje nieszczęścia. Poobłapiałam się z koleżankami i kolegami, ktoś już zdążył się tym moim ciastem zaopiekować i mogłam spokojnie usiąść.
Dzień przeleciał jak burza, bo co chwilę moi klienci składali życzenia, a poza tym na skutek błędu informatyków moje dane znalazły się na dwóch komputerach i byłam zmuszona co dziesięć minut wchodzić na dział sprzedaży, aby popracować na drugim. Ile mnie to kosztowało, Bóg jedyny wie. Nikt nie przypuszał, że malowniczo wygięta i wsparta od niechcenia ręka na biodrze, wyciągniętymi palcami skrywa po prostu rozlazłą dziurę na plecach. A moje tajemnicze snucie się powolnym krokiem twarzą do obecnych w pobliżu widocznie kojarzone było z wybitną uwagą, którą obdarzałam mówiących do mnie. Nie wiem czy się udało, chyba tak, a przynajmniej chcę w to uwierzyć.
Po pracy oczekiwali na mnie mąż, syn, Kasia, jej mąż Jakub i mały Wiktor, który do mojego przyjścia rozciapał paczkę płatków kukurydzianych na podłodze, dywanie, w przedpokoju, kuchni i pokoju Oli. Fajnie bylo.
Dostałam od męża matę do krojenia tkanin, jeszcze tylko nóż, linijka i hulaj dusza. A sukienkę potnę na kwadraty. Tak mnie wkurzyła.
To jeden z wypadków losowych, które mi się przytrafiają. Ciekawe czemu, jestem wszak stateczną, poważną osobą, nie szukam wygłupów ani rozrywek na siłę, Dobrze, że imieniny ma się raz do roku.

7 komentarzy:

  1. A to króciutki cytat z odpowiedzi mojej koleżanki:

    A że sprzątnęłaś dywan, to dobrze, bo przynajmniej dziecko, gdyby coś podniosło z podłogi, podniosłoby z czystej. Sama się przecież z wątpliwością zastanawiałaś, czy to ktoś doceni... no i docenił to Bruno, przyjemnie mu było zwrócić na wyczyszczony dywan...

    OdpowiedzUsuń
  2. O Matko Boska.
    Jedna znajoma pani na randkę do kawiarni tak się stroiła, że zapomniała założyć spódnicę. Było to zimową porą i nie zauważyła tego błędu w stroju w odbiciach wystaw. naga prawda wyszła na wierzch w szatni, gdy zdjęła eleganckie futro. Miałaś fart, że Anna obchodzi imieniny w lecie :-)

    OdpowiedzUsuń
  3. Aniu, wszystkiego najlepszego. Te imieniny na pewno będą niezapomnane.

    OdpowiedzUsuń
  4. niesamowicie to opisałaś, dlatego Aniu: wszystkiego najlepszego bez okazji, ot tak. Bo imieniny ma się raz w roku, ale dobre życzenia można składać nie tylko z tego powodu :)

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...