niedziela, 24 czerwca 2007

Szkolenie

Umknąwszy w marcu ze szkolenia w mojej firmie nie mogłam i tym razem wymyślać niestworzonych bajek. Tym bardziej, że po dyskusjach mailowych z "górą", ostatecznie Ojciec Prezes zamiast obu księgowych pracujących w Oddziale zgodzil się na przyjazd tylko jednej - czyli mnie.
A ponieważ akurat skończyło mi się terminowe prawo jazdy, nie mogąc skorzystać z samochodu służbowego, odmawiając jazdy pociągiem przez osiem godzin z trzema przesiadkami, wydałam wyrok na swoich handlowców. Jeden z nich miał mnie zawieźć - drugi odebrać.
I tak - siłą oderwana od komputera przez pierwszego z nich, wpakowana do autka po 2,5 h (Wrocław-Kielce) znalazłam się w innym oddziale, skąd po wypiciu kawy, zwiedzeniu firmy, pogaduszkach zostałam przez koleżankę tam pracującą zaproszona do domu na nocleg. Obie miałyśmy z jej dyrektorem rano wyruszyć dalej.

Nieznana mi z widzenia koleżanka okazała się być miła, bystra, pogodna i przesympatyczna. Wieczorem pozwiedzałyśmy jej miasto, i nie mogłam się napatrzyć. Drewniane chałupki ciągle stoją w centrum - widok zaiste niepopularny. Co do okolic - widoki przepiękne, możliwości rozwoju miasta duże, ale mijając okoliczne wioski i małe miejscowości doszłam do wniosku, że ludzi, którzy tam mieszkają, żyją, trwają, państwo nasze kochane winne dotować jak okazy. Prawdziwy skansen. Może to fajnie wygląda zza szyb samochodu - przyroda, rośliny, powietrze. Ale ci, którzy mieli to szczęście urodzić się i mieszkać w Polsce wschodniej mają inne zdanie.

Następnego dnia ok 8 wyjechałyśmy do firmy, aby tam z kolei przesiąść się do samochodu dyrektora. Dojechaliśmy na czas do hotelu w Mąchocicach Kapitulnych. Szkolenie zaczynało się o 10 więc po rozpakowaniu dobytku w pokoju, zebraliśmy się w sali konferencyjnej. Równocześnie ze szkoleniem księgowych odbywało się w drugiej sali szkolenie dyrektorów.

Zabezpieczywszy się w niezbędne materiały (jolka) znalazłam zaciszne miejsce między laptopami koleżanek gdzie nikt nie mącił mojego spokoju. Rzecz w tym, że ja nie spodziewam się wielu nowości i mało który temat jest dla mnie wart jazdy na szkolenie. Czekałam na program następnego dnia, który poruszał pewne prawne aspekty związane z odsetkami i przedstawienie nam nowej wersji programu windykacyjnego, reszta nie wzbudzała mojego zainteresowania.

Po pierwszej części szkolenia miałam wbite w siebie żebrzące o kawałek jolki oczy innych. Dziewczątka zdążyły pokazać sobie wszystkie koty, psy, dzieci i facetów w telefonach i brakło im pomysłu na resztę czasu. Podzieliłam równo i sprawiedliwie.

Obiadek-rewelka! Pyszności! Potem druga część i miast kolacji miał się odbyć integracyjny grill.
Kiedy pomknęły panie po odpowiednią odzież, panowie ruszyli pod prysznice, laptopy wylądowały pod łóżkami - zagrzmiały pioruny w oddali i nagle runął deszcz z nieba. Załoga hotelu natychmiast zorganizowała grila w sali.
W specjalnych kociołkach podgrzewanych świecami znalazłam to co kocham do żarcia: kiełbaski, kurczaki, szaszłyki, bigos, mięsa, na stołach owoce, chipsy, słodkości, soki, napoje , piwo i inne alkohole. Bal rozpoczęty!

Na początku spokojnym dostojnym krokiem ruszyła gromada ku stołu, aby nagarnąć na talerze co komu odpowiadało. Potem, już raźniej ruszono po piwo. Panie dyskretnie po puszeczce, panowie w każdą garść po trzy puszki.

Ocho! Pomyślałam, ze nie bardzo lubię katować się piwem, wino mnie szybko sponiewiera,  głupio tak czekać, aż ktoś mi drinka zaproponuje, więc idąc i ja po swój napitek z gracją ściągnełam dla siebie flaszeczkę wódki.
Miast spodziewanego potępiającego spojrzenia innych pań - zobaczyłam wzrok wdzięczności i usłyszałam cichy tupot nóżek biegnących po kieliszki. Pokochały mnie od razu!
Kiedy już już lekko zaszumiały w głowach pierwsze napitki, piorun trzasnął w nasz hotelik i zgasło światło, po kilku minutach pojawiły się świece na stołach. Z niezmąconym spokojem goście pojadali i popijali, ciszej się tylko zrobiło bo DJ-owi skończył się prąd. Po pół godzinie oczekiwania na powrót energii uruchomiono agregat i zabawa potoczyła się jak ją zaplanowano.

Zabawa rozkręcała się na dobre, ja sączyłam swoje kropelki i rozmawiałam prawie z każdym, okazało się, że mam wśród tych ludzi wielu fajnych znajomych, są to ludzie na poziomie, traktują się przyjaźnie i potrafią się bawić. Jest latwiej wiedząc, że po drugiej stronie łącza jest człowiek. Integracja i balety trwały do czwartej rano, ja wytrwałam gdzieś do drugiej.

Ranek przywitał nas super śniadankiem, które pożarłam nie myśląc o wadze. Szkolenia ciąg dalszy. Wreszcie doczekałam zagadnień na które czekałam i po dyskusji z informatykami i główną księgową, której na koniec zabiłam klina swoim niewinnym pytaniem usłyszałam, że ona się przygotuje do odpowiedzi na moje pytanie i zorganizuje szkolenie! Matko boska, znowu!

A tymczasem dziewczątka były lekko zdziwione, bo sądziły po mojej poprzedniej postawie, że przyjechałam przemęczyć ten czas i tylko przetrwać szkolenie. Nic z tego, jestem bacznym obserwatorem. Uważam, że to co usłyszałam pierwszego dnia było zwykłym marnowaniem czasu, funduszy i u niektórych wątroby. Ale firma bogata, więc nie mój to problem.

Powrót ok 16, krótkie oczekiwanie na następnego handlowca i okrzyk radości: Groszku, jak dobrze, ze wracasz! ( mam przezwisko "Groszek" lub "Blonduelle" z powodu umiłowania i mnogości ubrań w zielonym soczystym kolorku).
To cieszy, to znaczy, że brak mnie w firmie przez prawie 3 dni był widoczny. A to powoduje, że człowiek czuje się potrzebny.
Z planowanej podróży powrotnej z trzech godzin zrobilo się 5 ponieważ zabłądziliśmy na Górnym Śląsku i nocną zwiedzaliśmy wszystkie miasta w deszczu (Bytom jest śliczny), zrozpaczony kolega powiedział w pewnym momencie, że jak już trafi na autostradę to ją ucałuje. Słowa dotrzymał.
Szczęśliwie dotarłam o 24 do domu i odetchnęłam z ulgą.
Koniec balów, wreszcie normalka. A w poniedziałek - do pracy!

6 komentarzy:

  1. no to miałaś udane szkolenie :-)

    OdpowiedzUsuń
  2. No no, trzeba było tę księgową o odpowiedź mailem poprosić, szkolenie chyba nie musi zaistnieć. zawsze może wysłać do filii okólnik informacyjny

    OdpowiedzUsuń
  3. A co do zdrowego powietrza w Kielcach to pomyśl o cementowni Nowiny, ponoć łąki z krowami potrafi zacemencić na amen.

    OdpowiedzUsuń
  4. A tak nie chciałaś jechać na to szkolenie! Przynajmniej się stęsknili w firmie a Ty się troszkę oderwałaś od rzeczywistości we Wrocławiu ;-)

    OdpowiedzUsuń
  5. Jeśli się dobrze bawiłaś, to wszystko w porządku :-)))))

    OdpowiedzUsuń
  6. Szkoda, że dla bibliotekarzy nie robia takich szkoleń :(
    Też bym sie chetnie rozerwała szkoleniowo. Tylko, że ja to tłukłabym się pociągiem ,autobusem albo tramwajem :)).

    OdpowiedzUsuń

Related Posts Plugin for WordPress, Blogger...